wtorek, 16 sierpnia 2011

Cursive - Burst And Bloom EP (2001) & Small Brown Bike/Cursive (2001) split












8

they've got a good fan base
they've got integrity
they've got a DC sound
Shudder to Think, Fugazi
and Chapel Hill Around The Early 90's
this is the latest from Saddle Creek


Przypomnijcie sobie jeden bardzo ważny dla was album, być może najlepszy albo jeden z najlepszych jakie słyszeliście. Znacie go od deski do deski, każdą melodię, każde przejście i fragment tekstu. Gotowe? Ok, to teraz wyobraźcie sobie, że album ten posiada coś w rodzaju krótkiego wstępu-trailera, którego do tej pory z jakiegoś powodu nie odkryliście. Niemożliwe? Też mogłem tak myśleć przed zapoznaniem się z „Burst And Bloom”.

EP’ka ta jest dla „The Ugly Organ” swoistym „Fire Walk With Me”. Z tą różnicą, że o ile nakręcony później prequel serii Lyncha wywoływał mieszane odczucia tak mini-album Cursive z 2001 roku to pozycja niepodważalnie udana. Sporo się w międzyczasie zmieniło w składzie zespołu co ewidentnie odcisnęło piętno na brzmieniu. Po rozpadzie w 1998 i „pośmiertnym” wydaniu „Storms Of Early Summer” grupa rok później powróciła bez Steve’a Pedersena na gitarze, a z nową siłą nabytą z zacnego zespołu Lullaby For The Working Class, Tedem Stevensem. Prawdziwą rewolucję i stylistycznego kopa zapewniło jednak dopiero dołączenie do składu wiolonczelistki Gretty Cohn. Jej pierwszy „feature” słyszymy właśnie na „Burst And Bloom”. Za sprawą znakomitego „Sink To The Beat” (liryczny starszy brat „Art. Is Hard”) otwiera się nowy rozdział w historii Cursive. Coś zdecydowanie rusza, znikają ostatnie ślady toporności, wszystko finezyjniej zgrane, lepsze, wytrawniejsze. Już wcześniej Kasher dał się poznać jako kompozytor stroniący od rzeczy oczywistych. Tutaj mamy utwór o tworzeniu utworu, tekst, którego fenomenu nie da się do końca wytłumaczyć, ale przy bliższym zapoznaniu zadziwia unikalnością. „Clint steps in to establish the beat, 4/4 hip hop and you don't stop, this unique approach to start an EP, intended to shock, create a mystique”. Tim wyraźnie odczuwa jakiś ból związany z procesem pisania (wspominałem o tym w recenzji “Storms”) co nie zmienia faktu, że akt ten wychodzi mu więcej niż fantastycznie. Muzyka natomiast w żaden sposób nie odstaje, powalając kunsztem. Także w tej kwestii Kasher postarał się o odpowiedni opis już w samej piosence: „Some melodies are like disease, they can inflame your misery, they will infect your memory, they haunt me” i cóż tu więcej dodać? Niepokój wkradający się po drugiej minucie prowadzi do dramatycznego wywrzeszczenia tytulowych słow kawałka jak i albumu.

Elementem nadającym kompozycjom z „Burst And Bloom” wyjątkowości jest zresztą głodowe dawkowanie tych dynamiczniejszych, post-hardcore’owych fragmentów. Pojawia się ich zaledwie kilka, ale wejście każdego zwyczajnie rozsadza dany numer od środka. Najlepszym przykładem „The Great Decay” nad jakim warto się rozwodzić przez co najmniej kolejny akapit, pierwszy utwór w stu procentach oddający estetykę i klimat „The Ugly Organ”. Szczególnie dowodzi tego klaustrofobiczna końcówka i zauważalny wpływ instrumentu Gretty, dzięki któremu Cursive nie będzie się już dało pomylić z żadną inną kapelą. Sam sposób prowadzenia piosenki wypada zabójczo sprawnie. Niczym szybkie auto co chwila zbaczające w inną, nieznaną ścieżkę, bliskie kolizji, ale zawsze wyjeżdżające na prostą. Masa pomysłowych rozwiązań, smaczków, no i energii…„Falling into the great decay, GIVE IN! GIVE IN! GIVE UP!!!”.

Kawałkiem o nieco innym charakterze jawi się „Tall Tales, Tell Tales”, monumentalna ballada śpiewana przez Teda Stevensa, jakżeby inaczej – w pełni zanurzona w nastroju odpowiednim dla nadchodzącej płyty długogrającej. „Mothership, Mothership, Do You Read Me?” i „Fairytales Tell Tales” ponownie oczarowują inteligentnie-porywającą konstrukcją. Tyle szczerej chęci do nieprawdopodobnego wymiatania i wyczuwalnej radości z robienia tego (2:48 w „Mothership…) znajdziemy u nich później chyba tylko na „Happy Hollow”.

„Burst And Bloom” to moment, w którym dobry zespół staje się czymś o wiele więcej. Gitarowe eskapady, połamane rytmy, wokalna charyzma, do tego jeszcze upiornie doskonała wiolonczela. Pomyślcie o każdej z tych części składowych oddzielnie, a następnie skonfrontujcie je ze sobą. Efekt porównywalny z niektórymi wyczynami cytowanych tutaj Fugazi. Post-hardcore’owe dziedzictwo trafiło w najlepsze ręce.

*

Small Brown Bike/Cursive split (2001)












6

A na dokładkę takie oto jeszcze niepozorne wydawnictwo, które ukazało się tego samego roku co powyższy zawodnik pod szyldem bliżej nikomu nieznanego Makoto Recordings. Small Brown Bike, całkiem zasłużony zespół post-hc przełomu lat 90’tych i zerowych ma tu swoje 4 minuty przyzwoitego grania a la Hot Water Music czy Bear Vs Shark. Cursive z krótszym o 56 sekund nerwowo poprowadzonym kawałkiem „Nostalgia” (bez głównych wokaliz Kashera) także nie dają ciała. Do szybkiego przełknięcia w poczekaniu na split z japońskimi herosami indie-rocka.


piątek, 12 sierpnia 2011

Cursive - Domestica (2000)












7

“Domestica” jawi się w dyskografii Cursive bardzo ważnym przystankiem czy może nawet pierwszą stacją nowego startu. Dwie początkowe płyty nagrali w stylistyce typowego, choć pierwszoligowego indie-emo po czym wydawać by się mogło, że idąc śladem innych ekip tego grania odejdą w niepamięć i zakończą swój żywot. Szczęśliwym trafem zespół Tima Kashera przegrupował siły wracając w nieco odmienionym stylu, z dobrą płytą, od której już tylko jeden odcinek dzielił do fenomenalnego „The Ugly Organ”. Skupmy się jednak teraz na samej „Domestice”, bo krążek to nie byle jaki. Kasher pierwszy raz próbuje pisać coś na kształt koncept-albumu, rozwija swój song-writting, zespół zaś lekko przeobraża brzmienie. Od strony dźwięków mamy do czynienia z hermetycznym, solidnym indie-rockiem łamanym na lekkie post-hc. Emocja cały czas odciska się mocnym piętnem, riffy brzmią porządnie, Tim śpiewa, krzyczy, broni się jako wokalista wyrazisty. Najbardziej zażerają pierwsze cztery kawałki : „The Casualty” ,„The Martyr” (Kasher wymawiający tytułowe słowa na końcu!), intensywne, najbardziej zakorzenione w stylistyce, z jakiej wyrośli „Shallows Means Deep Ends” oraz piękne „Making Friends And Acquaintances”, nad którym rozwodziłem się już tutaj (link). Lirycznie dostajemy opowieść o niełatwych relacjach pomiędzy mężczyzną i kobietą w związku („sweetie” i „pretty baby”). Podobno w pewnym stopniu oddającą przeżycia Tima związane z jego własnym małżeństwem oraz rozwodem. Linijki w rodzaju “I don’t want to be seen as a pretty thing ‘Cause it’s the pretty things that we’re always breaking” z “The Lament Of Pretty Baby” czy “Sweetie, the moon has raped me, It has left its seeds like a tomb inside me, So I must learn to abort these feelings, This Romance is bleeding” z "The Casualty" to już typowa dla lidera Cursive poetyka gorzkich doskonałych tekstów. “Domestica” to mały-wielki album, skromny, dopracowany, stanowiący przedsionek złotych czasów. Według niektórych właśnie tu grupa osiąga swe artystyczne spełnienie. Mi jednak daleko do podobnych wniosków. Najlepsze miało przyjść za 3 lata.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Silver Scooter/Cursive split (1999)












6

Na „The Other Palm Springs” z 1997 roku Silver Scooter byli jeszcze debiutującą kapelką z Teksasu, której muzyka plasowała się gdzieś pomiędzy indie-emo, a romantycznym pop-rockiem dla ogarniętych nastolatków. W środowiskach „emowców” za swoisty hit można uznać ich kawałek „Pumpkin Eyes” z kultowej składanki „Don’t Forget To Breathe”. Na splicie z Cursive zaś, chłopaki zebrali cztery typowo indie-rockowe numery, nieodległe z jednej strony temu co na debiucie, z drugiej jakby ciekawsze, lepiej zagrane, inspirowane Superchunkiem („Bob’s BBQ”) czy Built To Spill („Holding The Flare”). W rezultacie ich strona EP’ki niespodziewanie okazuje się być tą bardziej interesującą, a już na pewno przyjemniejszą. 14 zgrabnych minut, dwa utwory przebojowe, dwa spokojne i nastrojowe. Wokalnie i instrumentalnie wszystko trzyma się kupy. A przecież byli wówczas tylko jedną z setek podobnych grup obijających się po Stanach.

Tymczasem po stronie Cursive tym razem czegoś mi brakuje. „Returns And Exchanges” to próbka ich starego stylu, coś co na debiucie byłoby solidnym punktem programu. „Pulse” też niby brzmi nieźle, ale czemu mam przy tym wrażenie, że zespół powtarza się grając piosenkę, która już kiedyś była? „Tides Rush In” tradycyjnie spoko, bez emocjonowania się.

Siódemka dla Scootera, tylko piątka dla Tima i spółki. Panom z Omaha, Nebraska daleko na splicie do wybitności jak i tragedii. Ot po po prostu trzy numery dla fanów, których wszyscy inni przerabiać nie muszą. W sumie za całość, ze średniej arytmetycznej – szóstka.