środa, 30 września 2015

Martin Phillipps & The Chills - Surrounded (1996)











7

Wokalnie jest tu właściwie tylko jedna melodia, a Martin śpiewa ją przez kilka minut, zmieniając wyłącznie słowa. Surrounded..., forgotten... , abandoned..., diserted... Hook okazuje się jednakże niemal całkowicie wystarczający, by wraz z pomniejszymi, przygrywanymi przez muzyka na gitarze melodyjkami szczerze przekonywać do trzeciego singla z „Sunburnt”. Znamienne dla piosenek Phillippsa subtelność, mieszanka słodyczy z goryczą i popowa harmonijność punktują raz jeszcze.


wtorek, 29 września 2015

Martin Phillipps & The Chills - Sunburnt (1996)











7.5

Should I be terriffied, should I be crying? Ani jedno, ani drugie. Charakter muzyki na “Sunburnt” uniemożliwia wynoszenie z odsłuchów wstrząsających wrażeń. Stawką w zmaganiach Martina Phillippsa ma być raczej kunsztowny, urokliwy pop oraz idące za nim poczucie przyjemności, satysfakcji i oczarowania.

O ile na poprzedzającym czwarty krążek utalentowanego Nowozelandczyka „Soft Bomb” mieliśmy też udane próby urozmaicenia typowego materiału The Chills, tak w kolejnym fragmencie dyskografii projektu uraczono słuchaczy już tylko nieodbiegającym od starannie melodyjnego i delikatnie przebojowego stylu grupy z Dunedin słonecznym pop-rockiem i jangle-popem. Phillipps to jednak kompozytor o wystarczająco bogatej wyobraźni, potrafiący ramach komponowania piosenkowych form wciąż tworzyć materiały ciekawe i różnorodne. „Sunburnt” w żadnym wypadku nie brzmi jednolicie. Liderowi przedsięwzięcia ponownie dopisała pomysłowość.

Melodia to coś czym Martin posługuje się nad wyraz elastycznie. Kolejne linijki wokalne w „As Far As I Can”, chórki, delikatnie zarysowane dźwięki wydobywane z gitary i klawiszy czy wymowa tytułowych słów trącą perfekcją. Niezwykle swobodnym nagraniem jest „Swimming In The Rain”. Refren „Premonition” nie odstaje od najlepszych na „Submarine Bells”. Nawet od opartego na jednym niemalże patencie, a mimo to urzekającego „Surrounded” nie sposób się odpędzić. Fani phillipsowskich quasi-szant mają fortepianowo-akustyczne „You Can Understand Me”. Miłośnicy pop punka singiel “Dreams Are Free”. Najwiekszy dowód na ciągle nieujarzmiony, kompozytorski apetyt gwiazdora Flying Nun Records stanowi zaś wyróżniający się na tle reszty „Lost In Future Ruins”. Psychodeliczno-popowy utwór o niebywałej głębi.    

Oczywiście są tu też mniej zachwycające kawałki, ale te jak zwykle nie mają większego wpływu na ogólnie korzystny odbiór albumu. Posiadając już na koncie „Brave Words”, „Submarine Bells” i „Soft Bomb” Phillipps stanął przed trudnym zadaniem dorównania samemu sobie sprzed czterech, sześciu i dziewięciu lat. Wynik okazał się na tyle zadowalający, że nawet jeśli do znakomitości poprzedników odrobinę zabrakło, to i tak „Sunburnt” prezentuje się jako płyta co najmniej świetna. Przyjemna, satysfakcjonująca i czarowna.  
      
*

Should I be terrified, should I be crying? Neither one thing, nor the other. Due to the nature of the music it is impossible to have thrilling experience from listening to “Sunburnt”. The sense of the struggle of Martin Phillipps should rather be artful, charming pop, which ensure feelings like pleasure, satisfaction or enchantment.

środa, 23 września 2015

Hoszpital - Weszoło (2015)











7

Najistotniejszą cechą utworów na „Weszoło” jest ich potencjał do implikowania w słuchaczu poczucia więzi. Dzięki temu debiut zespołu Hoszpital nie musi być do bólu równy ani też najoryginalniejszy. Wystarczy, by poszczególne fragmenty ciepło uzależniały i domagały się kolejnych spotkań.

Wartość pierwszej płyty Poznaniaków budują nie tylko wybrane kawałki, ale także ich pojedyncze momenty. Nie bezpodstawnie pisze się o podobieństwach muzyki reprezentantów Thin Man Records do twórczości pochodzących z tego samego miasta Much, słyszalnych na przykład za sprawą wokalu Michała Bielawskiego czy też bliskiej Michałowi Wiraszce wrażliwości lirycznej lidera kapeli. Jest jednak coś jeszcze. Hoszpital wykazują porównywalną umiejętność wyczarowywania w kompozycjach „magicznych miejsc”. Nawet jeśli „Zapach Wrzątku” z „Terroromansu” był numerem w całości doskonałym, to czekało się w nim głównie na wparowującą z nienacka, ujmującą melodię, zasiloną po chwili słowami: Zatańczymy jak owady, w zakurzonej żarówce, Najlepiej na obcasach, i po dużej wódce. W otwierającym „Weszoło” „Abcdf” na wysokości 00:59 mamy natomiast separujący się od wcześniejszych dźwięków, rozkoszny melodycznie temat, poparty kojącym zapewnieniem: Już mi dobrze, już mi lepiej, nie martw się, nie ma co.

We wszystkich piosenkach grupa waży nam w różnych proporcjach smutek, melancholię, ciepło i poetycką ckliwość. Pomimo chętnie eksponowanych, nowofalowych inklinacji nie posunąłbym się do nazwania tego materiału chłodnym. Całkiem krzepiąco prezentuje się lekko introwertyczny, wsparty fortepianem Joanny Bielawskiej „Głód”. Grzeją na swój sposób utkane intrygującymi melodiami  „Anuluj” oraz jesienno-oniryczne „Biegnę”. Z kolei w takich „Owadach” naznaczonych nawracającymi co kilkanaście sekund, elektryzującymi partiami gitar mamy sekcje niepokojąco dramatyczne, akcentowane głosem wokalisty: Spróbuj trawy jest taka gorzka, gdy za ręce się nie trzymamy, to znaczy za odnóża, ale i wstawki obłędnie romantycznie: Zarezerwuję słońce, zarezerwuję deszcz... Cała historia nosi w sobie pewną tajemniczość i frapującą niejasność. Nie do końca wiadomo, czy podmiot liryczny wspomina czasy minione, czy jednak opisuje coś nadal aktualnego? Raz używany czas przeszły (Smutkiem całowałem okrutnie, dygotałaś gdy trzymałem cię w ramionach), a raz przyszły (Będziemy deltoidem niebiesko fruwać) nie pomagają. I bardzo dobrze.

Nie ulega wątpliwości, że „Weszoło” jawi się dobrą płytą, nagraną przez zdolnych, wrażliwych ludzi. Całkiem mi pasuje słuchanie tego sympatycznego debiutu w okresie wczesnej jesieni. Parafrazując ostatni utwór z albumu, wrzesień i październik to dobry moment na Hoszpital

*

The most important attribute of the songs on "Weszoło" is their potential to implicate a sense of bonding in a listener. Thanks to this, Hoszpital’s debut doesn’t have to be totally balanced or the most original. It’s enough, if some of its parts are warmly addicting and demanding for further meetings.

sobota, 19 września 2015

Martin Phillipps & The Chills - Dreams Are Free (1996)











6.5

Po spokojnym, standardowo rockowym „Come Home”, na drugim singlu z „Sunburnt” Martin umieścił tym razem szybki wymiatacz, kontynuujący w jakimś stopniu linię pop punkowych kawałków The Chills w rodzaju „Look For The Good In Others And They’ll See The Good In You”. „Dreams Are Free” to sympatycznie śpiewana, lekka i energetyczna piosenka, która mogłaby wskazywać na przeżywanie przez 33-letniego wówczas Phillippsa jego kolejnej młodości. Nawet jeśli niewątpliwie jest w tym pewna naiwność, to szalone klawisze, przyjemnie punkujące gitary i szczeniacko zakochany tekst z dużym urokiem przypominają ponownie o tym, co w latach 80. zwykło się określać nazwą dunedin sound

*

After the peaceful, standard rock of "Come Home", this time Martin put on the second single from "Sunburnt" a fast-paced song, continuing to some extent the line of pop punk songs of The Chills like "Look For The Good In Others And They'll See The Good in You ". "Dreams Are Free" is pleasantly sung, light and energetic track, that could indicate the experience of, then 33-year-old, Phillipps' next youth. Even if undoubtedly there is a certain naivety, it's crazy keyboards, pleasant punky guitars and immature amorous lyrics have a great charm, that recalls what used to be called the Dunedin sound in the 80s.

sobota, 12 września 2015

Martin Phillipps & The Chills - Come Home (1996)











5

Utrzymanie stabilnego składu zespołu od zawsze stanowiło piętę achillesową Martina Phillippsa. Sytuacja w przeszłości bywała pod tym względem na tyle zła, że wyobrażenie sobie gorszej zakrawało na nie lada sztukę. Kapela rozpadła się zaraz po komercyjnej klęsce „Soft Bomb” i tym razem pozbieranie wszystkiego do kupy z nowymi członkami zajęło liderowi The Chills dużo więcej czasu niż dotychczas. Jakby tego było mało, już podczas nagrywania nowego materiału dwóch muzyków grupy nie mogło dotrzeć do umieszczonego w Anglii studia nagraniowego. Martin ratował się pomocą sesyjnych zastępców (w tym Dave’a Gregory’ego z XTC), a tak powstałą muzykę podpisano ostatecznie szyldem Martin Phillipps & The Chills.

Pierwszy wycinek z czwartego (bądź pierwszego) krążka projektu trudno uznać za powalający. Rockowa prostota i klasyczność nie przełożyły się w przypadku „Come Home” na prostolinijną klasę. Z jakiegoś powodu brak w tej piosence wystarczająco przyciągających melodii, zaczepnych motywów czy jakiegokolwiek przebłysku geniuszu, który przecież tak często pojawiał się u Phillippsa w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Za drobne zalety da się uznać klawiszowe dźwięki w okolicach refrenu oraz ciepłą aurę sentymentalną. Niestety, w przypadku singla promującego „Sunburnt” przeszkadzać może dodatkowo fakt, że propozycja Martina Phillippsa & The Chills jakby traci coś ze stylu i unikalności The Chills z lat 1982-1992.

*

It’s difficult to recognize the first fragment from the project’s fourth record as a crushing one. Classic, simple rock vibe didn’t resulted as a straightforward value in case of "Come Home". For some reason, this song lacks the alluring melodies, catchy motives or any sparkle of genius, which so often appeared in Phillipps creation over the last several years. Only the keyboard sounds near the chorus and a warm sentimental aura can be regarded as small advantages. Unfortunately, the disturbing thing in case of “Sunburnt” promoting single is the fact, that proposal of Martin Phillipps & The Chills loses something from the style and uniqueness of The Chills from 1982-1992.

czwartek, 10 września 2015

The Chills - Male Monster From The Id (1992)











8.5

Jedną z ostatnich rzeczy z jakimi mogłyby się nam kojarzyć zagadnienia freudowskiej psychoanalizy jest zapewne muzyka rozrywkowa. Potyczka superego z id w tekstowym ujęciu Martina Phillippsa okazała się jednak tematem całkiem wdzięcznym i świeżym. W końcu lepiej czasem w ramach popowej piosenki posłuchać o próbach panowania nad zwierzęcym instynktem i niszczącą relacje międzyludzkie impulsywną bestią niż o kolejnym złamanym sercu.

Lider The Chills zdaje tu sobie sprawę, że „męski potwór z id” drzemie w każdym. Choć walczy, by ten spoczywający w nim nie wydostawał się na zewnątrz, to wie również, że w niektórych sytuacjach nie da się go uniknąć. A kiedy już opuści klatkę, wraz z nim idą w ruch bezmyślna furia i pozbawione sensu słowa. Pan Hyde to wytrawny przeciwnik, który pojawia się rzadko, ale za każdym razem czyni masę szkód.  

Muzycznie „Male Monster From The Id” ukazuje pełną, nienaruszoną przez lata kreatywność Martina w zakresie wymyślania kapitalnych melodii i przebojowych hooków. Każdy motyw wokalny, niezliczone - przemykające czasem niby mimochodem progresje akordów, mostki i solówki brzmią w stu procentach rozkosznie. Singiel z „Soft Bomb” emanuje radosną energią i witalnością, wpada w ucho oraz utrwala się w umyśle na długo.

*


One of the last things with which we could associate the issue of Freudian psychoanalysis is popular music. The encounter of superego and id in lyrical frame of Martin Phillipps turned out to be quite fresh and grateful theme. Ultimately, it’s better sometimes, through a pop song, to listen about trying to take control of the animal behaviour and impulsive beast that destroys the relationships, than about another broken heart.


sobota, 5 września 2015

The Chills - Soft Bomb (1992)











8


Padł gdzieś zarzut, że na „Soft Bomb” The Chills często nie brzmią już jak The Chills. Zawiera się w tym spostrzeżeniu pewna słuszność, choć po pierwsze: jest ono lekko przesadzone, bo nadal mamy tu do czynienia z bardzo rozpoznawalnym piosenkowym sznytem Martina Phillippsa, a po drugie: żadna w tym wada, ponieważ mniej klasyczne dla zespołu utwory wypadają znakomicie. Stare i dobre równoważy się na trzecim albumie nowozelandzkiego projektu z nowym i intrygującym.

Zawartość następcy „Submarine Bells” rozplanowano nieco inaczej od poprzednich krążków grupy. Zwraca uwagę grube pięćdziesiąt jeden minut oraz aż siedemnaście utworów. Cztery z nich to jednak niestanowiące pełnoprawnych kompozycji około minutowe przerywniki. W istocie danie główne składa się z trzynastu bardzo treściwych potraw. Zarówno pierwsza jak i druga piosenka może kojarzyć się pod jakimś względem z twórczością R.E.M. Najpierw kapeli Michaela Stipe’a nieco przypomina skąpany w krystalicznych melodiach, olśniewający jangle pop singlowego „Male Monster From The Id”Następnie czyni to witający sielskim nastrojem, a po chwili przecięty mocarnym riffem ala kapela z Athens „Background Affair”, w którym ponownie refren okazuje się smakowitym kąskiem. 

Zespół bardzo szybko oswabadza się z obcych wpływów, aby w trzecim i czwartym kawałku dać już stuprocentowo własne świadectwo. „Ocean Ocean” to kolejna „żeglarska” pieśń w repertuarze Phillippsa, ale zarazem chyba najlżejsza i najpogodniejsza z dotychczasowych. Utwór tytułowy cieszy całkowicie swobodną piosenkowością, delikatnymi harmoniami w refrenie (3) i chwytliwym rymem we wstępie:  If you'd asked me at a concert standing by The Clean, I'd have said I'm okay, and this is what I mean. Namiętna chillsowość drzemie też w „So Long”, który ze swoją folkującą melodią i tekstem o nieuchronności rozstania pasowałby idealnie na poprzedni krążek albo nawet na „Brave Words”. Od tego momentu wkraczamy w samo serce albumu.

Silną stroną “Soft Bomb” jest bez wątpienia ogrom wrażliwości pochłaniający kilka kompozycji. Oczywiście Martin zawsze wykazywał nieprzeciętne pokłady wyczucia, subtelności i emocji, ale tu momentami zdarza mu się przekroczyć samego siebie. Mowa przede wszystkim o urzekającej fortepianowej balladzie „Song For Randy Newman Etc.”, w której z niebywałą czułością śpiewa nam o bólu dostosowywania się do zasad, na jaki skazywani są genialni artyści (men like Wilson, Barrett, Walker, Drake), ale też o wulkanach i miasteczkach w Nowej Zelandii w pięknej drugiej zwrotce. W tym kompozycyjnym majstersztyku do głowy wbija się przestroga przed materializmem dużych wytwórni w stosunku do muzyków: Patrons will not feed you no longer than they need to, Your all-consuming passion will leave you craving love. W kontekście późniejszej komercyjnej klapy albumu, przerwania trasy koncertowej i burzliwego rozstania zespołu ze Slash, brzmi to dziś wręcz jak proroctwo. 

Popisową część krążka Phillipps i spółka kontynuują za sprawą „Sleeping Giants”, zbudowanego podobnie do „Background Affair” czyli na zasadzie: spokój - gitarowy HOOK - część właściwa. Po nim wkracza cudownie melodyjny singiel „Double Summer” i pierwsze novum w postaci niemal jazzowego „Sanctuary”.* Pomiędzy tą dwójką zachodzi dość ekstremalny przeskok tematyczny. Od bezpośredniej afirmacji zakochania i letnich dni do opowieści o kobiecie doświadczającej przemocy ze strony męża. „Halo Fading” to już Martin opadający w anielskie obłoki akustycznego popu, rzecz co najmniej tak ładna jak „Song For Randy Newman Etc.”, ale bardziej zwiewna i delikatna. 

Zawsze przychodzi w końcu ten moment, kiedy muzyk zapragnie trochę poeksperymentować. Na „Soft Bomb” ruchy Phillippsa w tym kierunku słychać zwłaszcza w prężących się pod koniec trzech utworach. Pierwszym był wspomniany już, skąpany w późno-wieczornym klimacie „Sanctuary”. Drugi dokonuje się w obłędnie onirycznym „The Entertainer”. Trzecim jest teatralne „Water Wolves”. Majestatyczna kompozycja oparta na strunowym aranżu Van Dyke’a Parksa, partiach wiolonczeli, skrzypiec i harfy. Imponujący fragment znany już niektórym z singla „Part Past Part Fiction”

Zewsząd czuć tutaj, że trzeci album The Chills jawi się najambitniejszym w dyskografii zespołu. Według zdecydowanej większości fanów i krytyków ponoć nie najlepszym, choć po uważnym zapoznaniu się z jego zawartością ja sam jestem innego zdania. „Male Monster From The Id”, „Background Affair”, “Soft Bomb”, “Song For Randy Newman Etc.”, “Sleeping Giants”, “Double Summer” i “Halo Fading” to utwory co najmniej ósemkowe, doskonałe pod względem walorów, jakich można oczekiwać od finezyjnych piosenek. Mocnej siódemki dosięgają „So Long”, „Ocean Ocean” oraz „Strange Case”. „Sanctuary”, „The Entertainer” i „Water Wolves” nie muszą się podobać wszystkim, zwłaszcza ortodoksom oczekującym od chillsów wyłącznie promiennego kiwi-popu. Moim zdaniem trudno jednakże podważyć dorosłą klasę każdej z tych kompozycji.  

Esencję artystycznej jakości „Soft Bomb” poruszyłem już w ostatnim zdaniu pierwszego akapitu. Z jednej strony to doskonały szlif dotychczasowego stylu, z drugiej, rozwijanie skrzydeł i osiąganie coraz większej dojrzałości. Nie dajcie się zwieść, The Chills i Martin Phillipps stanowczo nie kończą się na „Heavenly Pop Hit” i „Submarine Bells”. Ta pozycja w ich katalogu w żadnym wypadku nie odstaje na gorsze.