niedziela, 28 lipca 2013

XTC - 3D EP & White Music (1977-1978)














5

Debiutujący XTC sprawiali wrażenie bardziej pokręconych The Jam zmieszanych z odrobiną Talking Heads. Grali new-wave, bo wtedy chyba każdy kto odstawał od czystego punku, używał innych instrumentów i nie był przy tym Pink Floyd jakoś do tego terminu pasował. Odróżniać się próbowali za sprawą nietypowo brzmiących klawiszy oraz organów Barry’ego Andrewsa. EP’ka „3D” ukazuje wymyślność Partridge’a i spółki, prostotę nazwijmy to urozmaiconą. Z jednej strony lekko prymitywny feeling, opieranie kawałków na spontanicznej energii, z drugiej czysto avant-popową kombinatorykę. Widać starania, efekt nie jest najgorszy, ale znamy ich przecież z melodii, których tu nie ma prawie wcale. Ogromny nacisk panowie stawiają na rytmikę, wyjątek od reguły to klamra spinająca „She’s So Square”. Przy okazji tego wydawnictwa wyszedł także pierwszy singiel – „Science Friction” przedstawiający grupę jako nerdowatych wesołków, którzy ani nie mają ochoty za sprawą trzech akordów wojować i głosić prawd objawionych ani nie czują potrzeby eksponowania mroków swojej duszy.












5.5

Kwartet potrafił zresztą wspomnieć o różnych sprawach w sposób wyjątkowo zwiezły i ironiczny. Polityka: There's a message up in China, That they getting in Japan, Bouncing off an ocean line, Make em shake em in Siam oraz komentarz odnośnie panującej, wiadomej muzycznej mody:  All the kids are complaining, That there's nowhere to go , All the kids are complaining, That the songs are too slow znajdują swoje chwile już w żywo otwierającym pierwszą płytę “Radios In Motion” autorstwa Andy’ego. W podobnym muzycznie stylu, z odpowiednim sobie humorem Partridge drwi z zimnej wojny w “Atom Age”, marząc przy okazji o filmach porno w trójwymiarze. Jego są obydwa single: “This Is Pop” i “Statue Of Liberty”. Pierwszy dość niepowalający, z kiepskim refrenem. Drugi zaś rewelacyjny, doszczętnie przebojowy, zabawnie opowiadający o uczuciu kierowanym do Statuy Wolności. Reszta w jego wykonaniu czyli kawałki 9-12 wypadają już raczej nudnawo.  Colin Moulding zaczyna histerycznym pop punkiem “Cross Wires”, poprawia prostym jak drut i cieniutkim jak barszcz „Do What You Do”, średni poziom utrzymuje w „I’ll Set Myself On Fire”. Na tym etapie nikt nie powinien mieć wątpliwości kto w zespole grał pierwsze skrzypce.

Debiut długogrający traci nieco na gęstości brzmienia w stosunku do EP’ki, panowie więcej mają z rozbrykanych pop punkowców niż robotów (sprawdźcie „Dance Band” z „3D”). Pojawienie się pierwszej perełki - „Statue Of Liberty” to jednak fakt godny odnotowania, kilka innych numerów (chociażby „Radios In Motion”) również wyciąga krążek do góry.




Sonic Youth - Confusion Is Sex (1983)













5.5

Kontynuacja paranoicznego no-wave’u z pierwszej EP’ki. Wciąż bez Steve’a Shelleya, songwritersko udzielają się tylko Thurston i Kim. Duch nagrywania z Glennem Brancą nadal nieodłączny, grupa nie ma ochoty używać gitar w normalny sposób. Jak wiemy normalność straszy nudą.

Pozostajemy więc w muzycznej awangardzie, którą tradycyjnie można traktować jako oryginalniejszą formę sztuki, lub niesłuchalny śmietnik. Jest tu duszno i lodowato zarazem, trochę nieprzyjemnie, ciemno, a nawet chorobliwie. Uczucia wydają się zbędne, ale jeżeli komuś sprawia przyjemność mechaniczne artykułowanie, industrialne jazgoty oraz tworzące klaustrofobiczną ciasnotę hipnotyczne dzwony i zegary (między innymi „Lee Is Free”) ten powinien odczuć co najmniej ukłucie perwersyjnego zadowolenia. Kim Gordon jak zwykle z dobrym skutkiem udowadnia, że aby tworzyć interesującą muzykę nie trzeba wcale mieć talentu. To jej „Protect Me You” epatujące totalnym mrokiem jawi się najbardziej sugestywnym i zarazem „najładniej” brzmiącym utworem z płyty. Mi osobiście bardzo udziela się atmosfera dezorientacji i niepokoju zawarta w tekście oraz postawienie nacisku na klimatyczność. W interpretacji „I Wanna Be Your Dog” Kim nie jest już tak opanowana. Tu odziedziczona zostaje cała potępieńcza dzikość panów z The Stooges, zwłaszcza, że mowa o wersji wykonywanej na żywo. Innym elementem utrwalającym ciągłość nowojorskiej sceny jest całkiem niezłe „The World Looks Red” z post-apokaliptycznym tekstem Michaela Giry (w wykonaniu Thurstona). W przypadku „Shaking Hell”, trzeciego numeru Gordon, z początku niewiadomo czy ktoś tam na czymś gra czy może dwóch typów rytmicznie piłuje drzewo. Następująca dalej deklamacja i wykrzykiwanie haseł też raczej nie zachwycają, daleko do wrażenia z „Protect Me You”.  Czwarty, „Making The Nature Scene” to już czysta poezja miasta, wiersz w awangardowym stylu, w którym basistka Sonic Youth niczym Julian Przyboś staje się wykrzynikiem ulicy.
 
Numerami Moore’a są: adekwatnie zatytułowany „Inhuman”, w pewnym sensie manifestujący to co się dzieje na krążku „Confusion Is Next” (I maintain that, chaos is the future, And beyond it is freedom, Confusion is next, And next after that is true) i rozpoczynający całość “She’s In A Bad Mood” czyli wprowadzenie do rytualnej ceremonii, dawka czerni gęstej jak smoła.

Tak w skrócie prezentuje się długogrający debiut Soników. Album ciekawy, stanowiący pewną pożywkę intelektualną, choć raczej męczący jeśli mielibyśmy dla rozrywki słuchać go „na ripicie”. Do zaakceptowania, ale i do poprawki.




Protect me demons
that come at night



wtorek, 2 lipca 2013

Fuka Lata - Electric Princess EP (2013)












6.5

Na skrzyżowaniu marzycielskiego dream popu i niespiesznej, sugestywnej elektroniki stoi aktualnie duet Fuka Lata. Wydana przez zespół EP’ka „Electric Princess” to pozycja zabarwiona tanecznym potencjałem, aczkolwiek dawkująca go oszczędnie i skrupulatnie. Z jednej strony miłosno-smutnawe klimaty do poduszki i introwertycznych chwil, towarzysz samotnych odsłuchów romantycznych wrażliwców. Z drugiej parkiet, bity i syntezatory. Recepta w sumie nie nowa, doskonale sprawdzająca się choćby w zeszłym roku u Chromatics. Wciąż jednak wystarczająco atrakcyjna, pod warunkiem oczywiście, że dobrze zrealizowana, a tego zespołowi z Warszawy odmawiać nie powinniśmy. Spośród czterech zawartych tu nagrań nadal moim ulubionym pozostaje znane wcześniej, wycyzelowane do perfekcji, wciągające przez ponad sześć minut „Velvet Daze”. Wszystkie pozostałe pomimo stylistycznej jednorodności również posiadają swój charakter. Wkręca się klawiszowa pętla kawałka tytułowego, „Simple Case” logicznie kontynuuje wcześniejszy wątek, ale też powoli dąży do przodu ukazując nowe elementy. „Till The End” to najbardziej otwarta próba ogarnięcia pulsującej dyskotekowości, wzbogacona zmysłowością przetwarzonego głosu wokalistki Lee Margot. Cały materiał jawi się naturalnie mocno dopracowanym i profesjonalnym, staranność twórców nie ulega dyskusji.  I cóż więcej dodać, 20 minut muzyki od Fuka Lata jest zwyczajnie udaną pozycją w swojej kategorii. Nie dziwi również fakt, iż ta muzyka świetnie sprawdza się w warunkach koncertowych  o czym świadczy ostatni występ na Primaverze i kolejne zapowiedzi udziału duetu na polskich festiwalach alternatywnych.