niedziela, 8 maja 2011

Muzyka Końca Lata - 2:1 Dla Dziewczyn (2007)













7.5


Album ten jest opowieścią o wielkiej nieskończonej miłości chłopaków do dziewczyn i podróżą po różnych jej odcieniach, od zakochania i motyli w brzuchu po stany smutku i tęsknoty


*

Melancholijne westchnienie gitary, palce ocierające się o struny, a już po chwili element niepokoju. Kilka basowych dźwięków, marszowa perkusja, wokal podkreślający powagę sytuacji. Czy to aby na pewno Muzyka Końca Lata? Brzmi intrygująco, słuchamy dalej. Zmywak wymienia miejsca, nie wiemy jeszcze o co chodzi. A wszystko to bez ciebie, nie liczy się… A więc, wszystko to tylko dla podkreślenia jak ważna jest (była?) „ona”, czy raczej jak mało ważne jest wszystko, co ważne, bez niej… W drugiej zwrotce jeszcze ciekawiej. Tym razem Bartek wylicza/skanduje ulubione polskie zespoły: Pustki, The Users i Ewa Braun, wszystkie piosenki co z kapelą gram! Jeden z najfajniejszych, pewnie najbardziej szczerych i rozczulających miłosnych manifestów, jakie słyszałem. 

Dujer, piwo, tak po lekcjach. Co prawda, ja chodziłem do „chemika”, a nie na „piękną”, ale regionalną ciekawostkę kojarzę i mam nawet z tym miejscem zabawne wspomnienia. W „Piękna 4A” słychać już typowo wyluzowane, pogodne oblicze zespołu. Kolejną porcję świetnych, lekkich melodii i mostków. Pod względem instrumentalnym całkiem niedaleko do zagranicznego indie popu. Z wejściem trójki na trackliście robi się już totalnie romantycznie. Niektórzy zarzucają Chmielewskiemu często przesłodzone, miłosne liryki. Nie mogę się z tym do końca nie zgodzić, ale „Ekstramocne” to akurat przykład idealnego wyważenia. Zwyczajnie piękny, balladowy kawałek, przy którym bez problemu można zamknąć oczy i poddać się… Z krainy rozmarzenia w ska punkowym stylu skutecznie wygania „Fenoloftaleina”, najbardziej przebojowa rzecz na „2:1”. Skoczność, trochę energii i pozytywnych wibracji. Te na bank zapewni końcówka z krzyczanym przez niezawodnego bocznego wokalistę, Marcina BiernataTylko jedna chwila!

Pewnie pisano już o tym nie raz, ale ostatnim co można muzyce Muzyki odebrać jest swoista prawdziwość. Teksty o życiu, takim naprawdę. Prozaicznym, niezbyt ekscytującym, nie w wydaniu „M jak Miłość”, a niebezpiecznie bliskim każdemu. Nie będzie pewnie odbiorcy, który nie odnalazłby się w którejś z tych opowieści. Młoda para borykająca się z niespodziewaną ciążą, on zarabia pieniądze za granicą, ona tęskni tutaj (sympatyczne „W Środę Wieczorem”) . Chłopak z małej miejscowości podąża za ukochaną do wielkiego, groźnego miasta („Na Cienkim”). Naiwna nastolatka przeżywająca kolejne miłosne historie („16 Skończy w Czerwcu”).  

Skupmy się jeszcze jednak na aspekcie muzycznym. Miński zespół najlepiej sprawdza się w piosenkach wesołych i sielankowych. U Myslovitz „Chłopcy” spoglądali na spódnice dziewczyn, które nie chcą ich znać. Na drugiej płycie MKL „Chłopaki” mają już lepiej, bo wieczorem wracają od dziewczyn. Siódmy numer to perełka „2:1”. Wakacyjna beztroska, dobór słów i klimat jak z big-beatowego 60’sowego przeboju. Zmywak w najlepszej formie kompozytorskiej, a przynajmniej takiej, jaka mi się podoba najbardziej. Strzałem w dziesiątkę jest też wejście wokalistki Magdaleny Turłaj aka Karotki w drugiej zwrotce. Podoba się przesiąknięte nastrojem wpatrywania w gwiazdy „Ona Nie Chce Jeszcze Spać”. Wcale nie mniej alt-countrowe „Rude Drzewa”, coś jak esencja stylu kapeli. ”Nie Pytaj” to zadumane, smutne zakończenie, przy którym można by zatańczyć wolnego, gdyby tylko muzykom nie zachciało się go podsumować nieco ostrzej…

Nie żebym słuchał wiele muzyki z rodzimego podwórka, ale czasem dziesiątki zajebistych i odległych amerykańskich bandów warto zastąpić jednym, który rodził się i rozwijał gdzieś tu całkiem blisko. Nie zawsze do szczęścia potrzeba miażdżących gitar i wykwintnej elektroniki. Czasami wystarczy zwykłe lalala

piątek, 6 maja 2011

Muzyka Końca Lata - Jedno Wesele, Dwa Pogrzeby (2006)












7.5

Z cyklu najciemniej pod latarnią. Autor tego bloga przez całe liceum nie miał pojęcia, że Muzyka Końca Lata pochodzi z Mińska Mazowieckiego, choć właśnie tam przyszło mu kończyć szkołę średnią. Pojechał potem kilkaset kilometrów od domu gdzie przypadkiem dowiedział się co i jak, bo wcześniej jakoś nie chciało mu się zainteresować okoliczną „sceną”. Ba, wręcz nie przypuszczał, że taka może w ogóle istnieć.

Wydanie „PKP Anielina” to jednak dobry pretekst by zaległości z Muzyki nadrobić. Zmywak z kolegami nagrali jak dotąd tylko dwie płyty dlatego ich ogarnięcie nie jest zajęciem specjalnie czasochłonnym. Druga sprawa, że wgłębianie się w nie to sprawa nadzwyczaj przyjemna. Trudno powiedzieć czy granie MKL i takiego na przykład Happysad to jedna bajka czy może dwie inne ligi, bo pierwszych modnie teraz słuchać, a drugich niby przypał. Wyrafinowany twee-pop, jakieś Belle And Sebastian te sprawy, czy może prowincjonalny, sentymentalny polo-rock? Ja z czymś takim jak „guilty pleasure” nie mam problemu. Szlachetni Mińszczanie sprawiają mi radość swoimi melodiami i tekstami, „obciachowi” chłopacy ze Skarżyska też to kiedyś w sumie robili. Zresztą o czym ja w ogóle mówię, kiedy na mojej uczelni jaranie się Muse i 30 Seconds To Mars uchodzi za najwyższą alternatywę, a disco-polo w akademiku to zjawisko całkiem powszechne...

Wymienię teraz może po kolei to co mi się na „Jedno Wesele, Dwa Pogrzeby” podoba najbardziej.

„Skąd Jest Ten Wiatr” – lala lalalalalala lalalalala lalalalalalalala czy jakoś tak, coś połamanie chwytliwego w tym motywie, gitarowe melodyjki takie jak uwielbiam, a kiedy więcej niż jedna w kawałku to już w ogóle cudnie.

„Zielone Oczy” – W styczniu częsty bywalec mojej playlisty, towarzysz i umilacz podróży oraz spacerów. Znów te oddychające letnim powietrzem akordy, zero brzmieniowych kalorii, bezpretensjonalny opis nocnego miasta, miasteczka.

„Żabi” – Praktycznie bardzo podobne walory co w pierwszym numerze, gitarowe wstawki Chmielewskiego albo Biernata. Pod trójką jest chyba jeszcze bardziej przebojowo. „Wiosną na drogach żabi holocaust, Twoja twarz”, „Gdy pod Twoim blokiem w ciemności stoję, Kiedy słyszę sen Twój błogi, już niczego się nie boję” czyli romantycznie i podbudowująco.

„Jedno Wesele, Dwa Pogrzeby” – Po trzech kapitalnych piosenkach, niecałe trzy minuty instrumentalnego rozluźnienia. Pasuje jak ulał. Przełamanie rytmu na 1:20 też fajne.

„Zmiana Czasu” – Melancholijnie, ładnie, trochę ospale, ale do czegoś to prowadzi i im dalej w utwór tym ciekawiej się dzieje. Właściwie to klasyczny post-rock.

„Maria” – Najmniej lubiany fragment. Trochę dziwaczny tekst, nie w moim guście, ale przy „ile razy byłeś ciałem zanurzonym w dzikie krzaki ciepłą nocą ooo, i rzygałeś marzeniami za 3 złote co przynoszą wiśni smak” nie sposób się nie uśmiechnąć.

„21sza” – Najpierw próbka nieco brudniejszych dźwięków, potem snucie bardzo nastrojowego obrazka, skwitowane niezłym refrenem.

„Ja Wiem Mała” – Prosty rock’n roll, sympatyczny big-beat. 1,2,3 jedziemy! „Przy garażach czekam tam, wiem że będziesz szła tą drogą, z czekolady serce mam, weź je proszę na pół złam”. Refren zawstydzający bezpośredniością… Wyobrażam sobie reakcje fanek na koncertach.

„Wakacje W Mieście” – Pierwsza reakcja, WTF?! Klimaty jakich szczerze nie znoszę. Linijki o tłustych kondomach i kocie co się z nerwów zsikał. Jeszcze do tego reggae-rytmika w zwrotkach, aż tu nagle z jakimś punk rockiem wyjeżdżają, ENERGIA, OKRZYKI! Ze sporym przymrużeniem oka.

*

Na razie tyle. Ciąg dalszy rozważań o MKL już wkrótce przy „2:1 Dla Dziewczyn”.

poniedziałek, 2 maja 2011

Maritime - Human Hearts (2011)












7

W poprzednich odcinkach: Davey von Bohlen, pozornie zwykły chłopak z sąsiedztwa, po ekscytujących przygodach z zespołami Cap’n Jazz i The Promise Ring zakłada kapelę Maritime. Z początku nagrywają niezłą, dość bezpieczną płytę „Glass Floor”, ale już po dwóch latach powracają z materiałem jasno definiującym ich styl. „We, The Vehicles” zachwyca przyjemnym klimatem oraz kapitalnymi kawałkami takimi jak „Parade Of Punk Rock T-Shirts” albo „Tearing Up The Oxygen”. Nie mija wiele czasu, a ukazuje się krążek „Heresy & The Hotel Choir”. Tu również nie brak indie-rockowych hitów, choć całość wypada trochę słabiej. Cztery lata później ekipa von Bohlena próbuje swoich sił ponownie. Czy uda im się sprostać trudnemu zadaniu dostarczenia kolejnej dawki muzyki dobrze zagranej, a także zadowalającej słuchaczy? Pozostańcie z nami.

Pierwszy na „Human Hearts” utwór „It’s Casual” w zaskakujący sposób odpowiada twierdząco na powyższe pytanie. Numer przynosi niespodziankę w postaci shoegaze’ującego, całkowicie wpasowującego się w Maritime’ową estetykę brzmienia. Czemu zaskoczenie skoro jedno z drugim do siebie pasuje? A przede wszystkim dlatego, że zespołowi nie zdarzyło się jeszcze zabrzmieć bezpośrednio w ten sposób, choć jak się okazuje wiele nie brakowało. Dodatkowo słowa tekstu wspominające We (are) the vehicles stanowią ładny mostek łączący czasy nowożytne z okresem drugiego albumu. Trzeba przyznać, że tu ambicje momentami dorównują chwalonej płycie z 2006 roku.

Nowym „Tearing Up The Oxygen” śmiało można typować singlowe „Paraphernalia”. Zniewalająca, rozmarzona gitara, melodia niczym pogodne oblicze The Cure, bezpretensjonalny nastrój. Słowem Maritime w całej okazałości. „Black Bones” wychodzi niby z podobnego założenia bardzo klimatycznego komponowania, ale brzmi już jakby bardziej „wieczornie” jeśli wiecie co mam na myśli. Ten fragment, w którym Davey rzuca kwestią oooh, black bones… z jakąś szczyptą niedopowiedzenia czy może zadumy niewątpliwie ma coś w sobie. „Air Arizona” z całkiem niezłym skutkiem ciągnie wózek do przodu podtrzymując spójność. To w jakim kierunku idzie eksplorowanie sześciu strun przez Dave’a przybiera coraz ciekawsze kształty. Kto by się spodziewał, że ikona indie-emo stanie się w przyszłości na tyle poważnym zawodnikiem.

W drugiej części rządzi i dzieli „Annihilation Eyes”, kawałek przy którym zatrzymują się twórcy wszystkich recenzji „Human Hearts”. Najbardziej pogodny i energiczny w zestawie, power-pop przypominający późne The Promise Ring. „Out Numbering” wnosi szczyptę nienachalnej elektroniki, „C’mon Sense” to takie letnie brzdąkanie, zachodzące słońce, te sprawy. Fajną piosenką jawi się jeszcze „Faint Of Hearts”, rozpoczęte długim, gitarowym wstępem, z lubością rozbudowane aż do pięciu minut trwania.

Czwarty album Maritime nie należy może do bezlitośnie zwalających z nóg, ale z uwagi na sam charakter muzyki nie byłoby to chyba możliwe. „Human Hearts” to kontemplacja nieskomplikowanych, ale inteligentnych dźwięków w duchu amerykańskiego indie-popu/rocka. Sukcesywny powrót do czarowania atmosferą z uwzględnieniem paru przebojowych chwil („Annihilation Eyes”, „Paraphernalia”). Czy na kolejnym krążku raz jeszcze dadzą radę przygotować przynajmniej pół godziny tak dobrego, kreatywnego grania jak tutaj? Bądźcie z nami w następnym odcinku.