sobota, 11 czerwca 2011

Soundtrack do bezsennej nocy (8 czerwca 2011)


Nic mnie w tym momencie tak nie irytuje jak emocjonalna muzyka i wszystko co z emocjami związane. Tego z powodzeniem unikam. Stawiam dziś na zupełnie inne odczucia, czy może raczej doznania. Idea tego pisania ma na celu zarejestrowanie szczerego i prawdziwego stanu w danym momencie wyrażonego poprzez coś co cenię najbardziej.


00:53 Thrice – Betrayal Is A Symptom

Upada światopogląd, iluzja znika, niespodziewanie widzisz wszystko lepiej i ostrzej, odrzucasz rzeczy, którymi wcześniej się łudziłeś. Czysty głos Dustina Kensrue w refrenie tego kawałka na siedem może sześć minut przed godziną pierwszą działa kojąco. Metaliczno-core’owa jazda plus melodyjne wstawki. To jest to.

LINK


00:57 Friend/Enemy – Do The Stand On One Foot Dance To The Radio Rodeo












Niełatwo jednak znaleźć rzeczy, z jakimi nie łączyłaby cię jakaś banalna emocjonalna zażyłość. Rozumiem już czemu tak uwielbiam Tima Kinsellę.  Nawiedzone harmonie i amelodyjna upiorność utworu Friend/Enemy robią dobrze jak cholera.


01:02 Midtown – Empty Like The Ocean

Gabe Saporta prowadził kiedyś sympatyczny pop punkowy band Midtown. Zanim jeszcze zdecydował się sprzedać w Cobra Starship popełnił wraz z zespołem nieco bardziej gorzką od wcześniejszych płytę „Forget What You Know”. „Empty Like The Ocean” mój klasyk jeszcze z czasów gimnazjum. Mamy tu do czynienia z kolesiem wkurwionym, piszącym hate-song dla jakiejś niewdzięcznej laski na tle genialnie uderzających gitar. I don’t wanna touch you I don’t wanna fuck, I just want to feel you with regret…". Kapitalna szczerość.

LINK


01:09 The Thermals – Every Stitch












Today was fine so don’t remind me… Czy aby na pewno? Z jednej strony “Every Stitch” to już słodkość kalifornijsko-podobnych brzmień, ale z drugiej konkret trzy-akordowego walnięcia, szumów, trzasków i punk rocków. Ujdzie.

LINK


01:12 Les Savy Fav – Hold On To Your Genre












Kumpel idzie do kibla, coś mówi, że nie może zasnąć. Co ja mam dopiero powiedzieć, ja już nawet nie chcę. Przyjemne otumanienie zanika. Les Savy Fav ukazują swoje mistrzostwo w konstruowaniu post-punkowych hooków. Szedłem kiedyś po Siedlcach, wracałem z akademika nocą w sobotę chyba, do czekającego pustego mieszkania, słuchałem „Hold On To Your Genre” na słuchawkach „na pełnej piździe” i było fajnie. Harrington drący ryja w końcówce elektryzuje, brzmienie rozsadza słuchawki. Czekam tylko aż ktoś mi każe przyciszyć.

LINK


01:19 Embrace – Spoke












Miałem ciężki wieczór. Coraz trudniej znaleźć satysfakcjonującą muzykę. Czemu wszystkie te ckliwe nuty, których słuchałem do teraz omijam z takim niesmakiem? Czy jeszcze kiedykolwiek będę w stanie posłuchać przysłowiowych The Get Up Kids bez ochoty na wymioty? Wywnętrzę się zaraz niczym McKaye na genialnej płycie z Embrace. Fenomen tej kapeli paradoksalnie tkwił właśnie w emocjach. To emo i emo-core w całej swej istocie. Mimo, że bez płaczu i pierdolonych wzruszeń. Może to tu znalazło zastosowanie tak zwane prawdziwe uczucie? I wanna maaaaaaake liiiiiiiiiifeeeeee.

LINK


01:24 mewithoutYou – Tie Me Up! Untie Me!












Gdybym miał teraz zakładać zespół nazwałbym go ME Without you. Tak dla podkreślenia Mojej wartości i zanegowania jej.

LINK


01:28 Ewa Braun – Ucieczka












I psie policyjne oddechy zamienią się w skowyyyyyt A myyyy A myyyyyyyy A nas już nie będzie, a w gazetach pokażą to zdjęcie gdy ****** na raz dwa trzy skaczemy, NA RAZ DWA TRZY, Dwadzieścia parę pięter, tyle niepotrzebnych lat. Ocieraliśmy się o niebo, przez parę chwil żyliśmy wiecznie!
 
Jeszcze chwila i przyjdzie mi do głowy coś głupiego he he.

LINK


01:32 Manchester Orchestra – Virgin












Andy’emu Hullowi udało się choć na chwilę wejść w skórę Isaaca Brocka, a może nawet Rogera Watersa. Wiem, że ta stylizacja, te bachory robiące chórek jak z jakiegoś „Another Brick In The Wall” nie muszą się wszystkim podobać, ale nie dbam o to, bo kawałek a szczególnie te jego fragmenty:


I’m gone, you try to emphasize and side with both your ghosts

Kiss him on top his lips and crucify the fire!


zwyczajnie robią swoje.

LINK


01:44 The Queers – Another Girl

Piosenka, którą powinienem teraz napisać. Wesołe, ale krzepiące i wcale niegłupie. You’’ve gotta leave her behind and find another girl. Ja się w sumie nie nadaje do tych zabaw.

LINK


01:49 Kiev Office – Dwupłatowce












Teraz kiedy już solidnie wsiąkłem w ten mistyczny kawałek oraz doceniłem ich nieprzeciętną płytę, tym bardziej cieszę się, że zespół wysłał mi egzemplarz „Antona” do zrecenzowania. W tym momencie czuję się wypalony. Z drugiej strony wzrusza mnie myśl, że towarzyszą mi tak wspaniałe dźwięki. Pić jeszcze kawę czy nie? Pisać dalej, położyć się? Czy potrzeba mi jeszcze znieczulenia?

LINK


02:10 John Maus – Believer












„Believer” to inspirująca rzecz. Jednocześnie też dość ironiczny tytuł jak na mój obecny stan. You call me a believer HAHA. John Maus nabija się ze mnie. Bit, iluminacja klawiszowego motywu, nakładający się na to dziwny głos kreślący prostą, acz magicznie dopasowaną do reszty linię wokalną. OK. mam dosyć, nie rozstaje się z muzyką i żałosnym losem, ale wyłączam worda, próbuje zasnąć. Nie przejmuję jutrem, kolosem, wykładem i ćwiczeniami. I nigdy więcej do niej nie pójdę.

LINK


02:31 The Flaming Lips – Jesus Shooting Heroin












Zrobiło się ciężko i egzystencjalnie. Postanowiłem pociągnąć to jeszcze przez chwilę. Tak sobie myślę, że ta dziewczyna, o której myślę nigdy, przenigdy nie doznałaby przy czymś takim.

LINK


02:43 Deerhunter – Basement Scene












Dojrzałem chyba ponownie do słuchania ładnych, dream popowych melodii. „Basement Scene” jest właściwie jak kołysanka, która na pewno by mi się teraz przydała. Bradford Cox ma pewnie gorzej ode mnie. Now I wanna wake up, I wanna wake up now. Dobre sobie. A ja czuję teraz, że komary naprawdę się mną zaopiekowały przez ostatni weekend w domu.

LINK


02:48 Autolux – The Bouncing Wall

Kojarzą mi się jakoś te dwa zespoły. Autolux i Deerhunter. „Transit Transit” było dla mnie w zeszłym roku znacznie bardziej doznaniowe niż „Halcyon Digest”. Mogliby wspólnie splita nagrać. „Basemenet Scene/The Bouncing Wall”?

LINK


02:52 Julee Cruise – Into The Night












Szkoda, że to jeszcze nie równo 3:00. Nie znam bardziej metafizycznej, mrocznej, a jednocześnie paraliżującej serce kompozycji od Twin Peaks’owego „Into The Night”. "So dark…" . To jak Julee uchwyciła grozę i klimat wywołuje we mnie dreszcze. Ciemność i miłość. Jezu, ale się wkręciłem. Śpiący lokator „ożył” dokładnie w momencie tego gwałtownego przejścia, a ja nieomal podskoczyłem ze strachu widząc nagle jakiś ruch w mroku?

LINK


02:59 The Cure – M












You fall in love with somebody else again tonight. No na pewno. Ostatnie czego mi teraz trzeba. Chociaż w sumie: You’re ready for the next attack. No i ta dziergana przez gitarę Smitha, klasyczna melodia. Esencja new wave.

LINK


3:03 Lech Janerka – Lola Chce Zmieniać Świat

Nie sądziłem, że aż tak mnie to wszystko ruszy i zdołuje. Nie przypuszczałbym, że będę tej nocy siedział do trzeciej klikając w literki na klawiaturze. Zadziwia mnie zawsze i fascynuje muzykalność utworu Lecha Janerki. Wbijający się niczym wiertło motyw saksofonu, post-punkowy chłód rodem z komunistycznego kraju, no i z początku niezrozumiałe przesłanie.

LINK


3:10 Bauhaus - Crowds












To teraz na definitywny już koniec zaprzeczę sam sobie i całemu temu konceptowi. Nie będzie opierdalania się i oszczędzania. Będzie rozpacz, smutek, egzaltacja i walenie prosto z mostu. W życiu nie słyszałem, by ktoś tak wypluwał z siebie emocje jak wokalista Bauhaus w tym jednym, absolutnie niebiańskim utworze. Już jest dobrze, już chyba w porządku. Odlatuję w sen.


3:17 Za oknem robi się już jasno.




edytowany: 13-10-2016

piątek, 10 czerwca 2011

Voxtrot - Mothers, Sisters, Daughters And Wives EP (2006)












6.5

Sądząc po „Mothers, Sisters, Daughters And Wives”, Voxtrot był całkiem zgrabnie grającym zespołem z Austin, dla fanów amerykańskiego indie-rocka w stylu Alohy, Death Cab For Cutie czy innych przyjemniaczków. Był? No tak, bo ich działalność nie potrwała długo i grupa rozpadła nam się w ubiegłym roku. Szkoda.

O EP’ce warto pisać gdyż z pięciu zawartych na niej kawałków przynajmniej dwa można by odnotować jako przekraczające jakościową średnią krajową. Tytułowe „Matki, żony i kochanki” czy jakoś tak to numer w jakim zasłuchiwałem się z rok temu, który z codziennej playlisty nie schodził przez bardzo długi czas. Coś na kształt przeboju z listy programu trzeciego w moim osobistym muzycznym mikroświatku. Bije go jednak centralnie umieszczone pod kultową trójką „Rise Up In The Dirt” jakimś cudem odkryte dopiero przed kilkoma dniami. Utwór ten czaruje podwójnym refrenem: najpierw błyskotliwe, piosenkowe „But if I were a good man…” następnie decydujące „Cause I could be your father, I could be your brother…”. Całość to zresztą jeden wielki popis kompozytorski pana Ramesha Srivastavy mającego zadatki na mocnego songwrittera.

Reszta ładna, na tyle dobra by słuchało się miło aczkolwiek bez hookowatości poprzednio wymienionych. EP’ka Voxtrota wpada w mój gust i z pewnością zachęca do sięgnięcia po album długogrający. A to mam nadzieję już wkrótce.


poniedziałek, 6 czerwca 2011

The Futureaheads - The Chaos (2010)












5.5

W 2004 najzupełniej aktualnym trendem w alternatywie gitarowej było wskrzeszanie post-punka z drugiej połowy lat 70’tych, które apogeum osiągnęło zresztą rok później. Nie dziwne więc, że wtedy The Futureheads ze swoim debiutem wzbudzili zainteresowanie i spodobali się recenzentom. Co tu dużo gadać to była dobra płyta, całkiem ciekawa, konstrukcyjnie oparta czasem nie tylko na przebojowych, prostych akordach.

Trzy albumy i sześć lat później po tamtej modzie nie pozostało nic. Na palcach jednej ręki można policzyć zespoły, które wiedziały jak swój wózek dalej pociągnąć. Maximo Park, The Rakes, Hard-Fi, nawet Bloc Party to teraz typowo druga liga. Nie łudźmy się, The Futureheads też w niej grają. Kapela Barry’ego Hide’a nie rozwinęła skrzydeł, przez te lata uprościła model grania głównie do punkowych, podręcznikowo średnich numerów wśród, których zawsze wyróżniają się jednak te nieco bardziej wartościowe.

I dlatego właśnie, dopóki będą w stanie wypuszczać tak kapitalne single jak „The Heartbeat Song” i „Struck Dumb” ja ich będę lubił przymykając oko na przeciętność reszty materiału. Te dwa numery pozostaną w mojej pamięci jako soundtrack do maja 2010, juwenaliów SGGW gdzie obijałem się z jednej na drugą stronę przy "bright lights everywhere, like I’m floating in the air…" Reszta wyłącznie dla fanów The Futureheads i The Jam.

Lifetime - Lifetime (2007)












8.5

Energia + melodia. To znamy. Tym cechuje się każda kapela melodic-punkowa. Tylko teraz gdzie tak naprawdę leżą korzenie takiego grania? Kto był pierwszy, kto zainspirował rzesze do powielania tej muzyki? Możemy mówić o Bad Religion, choćby o Descendents czy może właśnie Lifetime jak sugerują niektórzy. Mowa oczywiście o Lifetime z lat 90’tych. Tych, którzy zniknęli ze sceny po wydaniu „Jersey’s Best Dancers” w 1997, a pojawili się z genialnym w swojej klasie „Lifetime” całą dekadę później. Melodicowe dzieciaki wychowane na ich krążkach dostają tu solidną lekcję. Jak w dwadzieścia parę minut zapodać miłośnikom gatunku kipiący energią, gotujący się od melodii, rażący oślepiającym kalifornijskim słońcem punk rock. „Haircuts & T-Shirts”, “Can’t Think About It Now”, “Airport Monday Morning” i znów są wakacje. Znów chce ci się żyć, skakać po pokoju, chodzić z kumplami po mieście i pytać siedzące na przeciwko dziewczyny o papierosa, którego naprawdę nie potrzebujesz…