poniedziałek, 2 maja 2011

Maritime - Human Hearts (2011)












7

W poprzednich odcinkach: Davey von Bohlen, pozornie zwykły chłopak z sąsiedztwa, po ekscytujących przygodach z zespołami Cap’n Jazz i The Promise Ring zakłada kapelę Maritime. Z początku nagrywają niezłą, dość bezpieczną płytę „Glass Floor”, ale już po dwóch latach powracają z materiałem jasno definiującym ich styl. „We, The Vehicles” zachwyca przyjemnym klimatem oraz kapitalnymi kawałkami takimi jak „Parade Of Punk Rock T-Shirts” albo „Tearing Up The Oxygen”. Nie mija wiele czasu, a ukazuje się krążek „Heresy & The Hotel Choir”. Tu również nie brak indie-rockowych hitów, choć całość wypada trochę słabiej. Cztery lata później ekipa von Bohlena próbuje swoich sił ponownie. Czy uda im się sprostać trudnemu zadaniu dostarczenia kolejnej dawki muzyki dobrze zagranej, a także zadowalającej słuchaczy? Pozostańcie z nami.

Pierwszy na „Human Hearts” utwór „It’s Casual” w zaskakujący sposób odpowiada twierdząco na powyższe pytanie. Numer przynosi niespodziankę w postaci shoegaze’ującego, całkowicie wpasowującego się w Maritime’ową estetykę brzmienia. Czemu zaskoczenie skoro jedno z drugim do siebie pasuje? A przede wszystkim dlatego, że zespołowi nie zdarzyło się jeszcze zabrzmieć bezpośrednio w ten sposób, choć jak się okazuje wiele nie brakowało. Dodatkowo słowa tekstu wspominające We (are) the vehicles stanowią ładny mostek łączący czasy nowożytne z okresem drugiego albumu. Trzeba przyznać, że tu ambicje momentami dorównują chwalonej płycie z 2006 roku.

Nowym „Tearing Up The Oxygen” śmiało można typować singlowe „Paraphernalia”. Zniewalająca, rozmarzona gitara, melodia niczym pogodne oblicze The Cure, bezpretensjonalny nastrój. Słowem Maritime w całej okazałości. „Black Bones” wychodzi niby z podobnego założenia bardzo klimatycznego komponowania, ale brzmi już jakby bardziej „wieczornie” jeśli wiecie co mam na myśli. Ten fragment, w którym Davey rzuca kwestią oooh, black bones… z jakąś szczyptą niedopowiedzenia czy może zadumy niewątpliwie ma coś w sobie. „Air Arizona” z całkiem niezłym skutkiem ciągnie wózek do przodu podtrzymując spójność. To w jakim kierunku idzie eksplorowanie sześciu strun przez Dave’a przybiera coraz ciekawsze kształty. Kto by się spodziewał, że ikona indie-emo stanie się w przyszłości na tyle poważnym zawodnikiem.

W drugiej części rządzi i dzieli „Annihilation Eyes”, kawałek przy którym zatrzymują się twórcy wszystkich recenzji „Human Hearts”. Najbardziej pogodny i energiczny w zestawie, power-pop przypominający późne The Promise Ring. „Out Numbering” wnosi szczyptę nienachalnej elektroniki, „C’mon Sense” to takie letnie brzdąkanie, zachodzące słońce, te sprawy. Fajną piosenką jawi się jeszcze „Faint Of Hearts”, rozpoczęte długim, gitarowym wstępem, z lubością rozbudowane aż do pięciu minut trwania.

Czwarty album Maritime nie należy może do bezlitośnie zwalających z nóg, ale z uwagi na sam charakter muzyki nie byłoby to chyba możliwe. „Human Hearts” to kontemplacja nieskomplikowanych, ale inteligentnych dźwięków w duchu amerykańskiego indie-popu/rocka. Sukcesywny powrót do czarowania atmosferą z uwzględnieniem paru przebojowych chwil („Annihilation Eyes”, „Paraphernalia”). Czy na kolejnym krążku raz jeszcze dadzą radę przygotować przynajmniej pół godziny tak dobrego, kreatywnego grania jak tutaj? Bądźcie z nami w następnym odcinku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz