wtorek, 20 października 2015

The Cure - Let's Go To Bed (1982)











Neurotyczny, trzęsący się jak mleko, 23-letni Robert Smith bierze głęboki oddech po depresyjnej trylogii. Na świat przychodzi popowe The Cure. Już nie młodzieńczo post-punkowe, smętnie nowo-falowe ani dekadencko gotyckie. W „Let’s Go To Bed” ważne stają się intrygujące hooki z nuconym przez Boba doo doo doo doo na czele. Kusi linia basu i rytmika. Chwytliwej produkcji przeciwstawia się jednak antymiłosna aura, cynizm oraz sceptyczne konstatacje w rodzaju: All of this then back again, Another girl another name. Na końcu zaś, karty zostają perfidnie wyłożone na stół. Padają tytułowe słowa, które większość wykonawców wolałaby pozostawić między wierszami.

niedziela, 18 października 2015

The Chills - Warm Waveform (2015)











6

Okładki ostatnich singli The Chills całkiem sprytnie współgrają z muzyczną treścią zawartych na nich utworów. Ryby i pławikoniki sugerują wszelką podwodność, która bardziej nawet niż w „America Says Hello” słyszalna jest w „Warm Waveform”. Drugi kawałek promujący „Silver Bullets” brzmi tak, jakby Nowozelandczycy wysyłali nam swoje dźwięki zza wodnej zasłony. W sugestywnym tekście Martina Phillippsa pojawia się także jedno morskie odniesienie:  With the touch of your hand, I felt my flesh go all electric, Like your skin is a sea, And you're here as scent of love. Sama kompozycja jest zaś o wiele spokojniejsza od poprzedniczki, kojąca i dobroduszna. Może nieco za mało przebojowa, ale nadal przyjemna w swej nieinwazyjnej łagodności. To również kolejna lirycznie urokliwa pozycja na koncie Phillippsa afirmująca szczęśliwą miłość .  

wtorek, 13 października 2015

The Chills - America Says Hello (2015)











6.5

„America Says Hello” potwierdza stan rzeczy zasygnalizowany w wydanym dwa lata wcześniej singlu „Molten Gold”. The Chills wrócili na poważnie i nawet jeśli nowa muzyka projektu nie osiąga rejonów niesamowitości dokonań z lat 80. i 90., to Martin Phillipps oraz jego kompani i tak wykazują się aktualnie całkiem niezłą formą. W przeciwieństwie do słonecznego, bezpośrednio popowego poprzednika, kawałek zapowiadający album „Silver Bullets” ma w sobie nieco więcej tajemnicy, dream popowej eteryczności, lekkiego mroku czy nawet wkurzenia. Piosenkowy charakter zostaje zachowany, ale funkcjonuje w trochę innych warunkach. Zamiast standardowych trzech minut mamy całe pięć, co okazuje się być może najważniejszą zaletą, sprzyjającą niespiesznemu budowaniu struktury, cierpliwemu dawkowaniu niuansów i dokładniejszemu uwydatnianiu przestrzennie klimatycznego brzmienia. Delikatnie zwyżkowa tendencja utrzymana.

poniedziałek, 12 października 2015

The Chills - Molten Gold (2013)












6

„Molten Gold” dowodzi niezwykłej wytrwałości Martina Phillippsa i jego całkowitego uodpornienia na czynniki demotywujące. Po 31 latach od debiutanckiego singla liderowi The Chills zupełnie nie zbrzydło pisanie pogodnych, gitarowych piosenek. Druga duża przerwa w nagrywaniu, kłopoty zdrowotne ani godne epopei perypetie związane ze zmianami składu nie zabiły chęci do komponowania ciepłego i entuzjastycznego kiwi-popu. Utworu z 2013 roku słucha się przyjemniej niż poprzedzającej go o dziewięć wiosen EP’ki „Stand By”. Budujące pokrzepiającą muzyczną narrację partie skrzypiec, hooki w zwrotkach i płynna harmonia całości pozwalają znów uwierzyć, że w Nowej Zelandii słońce świeci bardziej, a warci cokolwiek są jedynie uparci optymiści. 

niedziela, 11 października 2015

The Chills - Stand By EP (2004)












Osiem lat przerwy zanotował Martin Phillipps pomiędzy ostatnim przed dużymi wakacjami albumem „Sunburnt” a kolejną serią premierowych piosenek zebranych na EP’ce „Stand By”. W międzyczasie fani The Chills zaszczyceni zostali jedynie opasłym zbiorem bisajdowych rarytasów zespołu - „Secret Box: The Chills Rarities 1980-2000” oraz już nie aż tak pokaźnym, ale również treściwym zestawem szkicy samego Martina pod tytułem „Sketchbook: Volume One”. Pewien wpływ na opóźnienie powrotu mogły mieć z pewnością kłopoty zdrowotne Phillippsa będące wynikiem nadużywania narkotyków jakiś czas wcześniej.

Po niemal dekadzie przerwy można się obawiać wielu rzeczy. Tego, że dawny urok wykonawcy przeminie, zagubi się gdzieś, zniknie bezpowrotnie. Utraty iskry, smykałki, „tego czegoś” co wcześniej sprawiało, iż kompozytor błyszczał. Stania się cieniem samego siebie sprzed lat lub niedopasowania do trochę innych już czasów. Niestety każda z tych obaw w jakimś stopniu sprawdziła się w przypadku Martina i The Chills.

Całe „Stand By” wydaje się jakby wyblakłe. Nie wiem czy chodzi o produkcję, kompozycje, głos Phillippsa po czterdziestce, brzmienie instrumentów czy może wszystko po trochu? Niekiedy można odnieść wrażenie, że kompozycyjnie wcale nie jest źle i słuchamy właśnie zwyczajnego The Chills, jakie mogliśmy napotkać na każdym etapie dotychczasowej drogi kapeli, które jednak z jakiegoś powodu nie uzyskało w studiu pełnego happy endu. Rześkie „February” i melodyjnie ciekawie zorganizowane „Falling Of Your Throne” to chillsowa klasyka, raczej sprawnie napisane utwory, tracące jedynie na nieubłagalnie słyszalnym upływie czasu. Duch odpowiedni dla okresu „Brave Words”-„Submarine Bells” dający o sobie znać zwłaszcza poprzez klawisze czyni „This Time Tomorrow” równie pociesznym nagraniem. Pod kątem piosenkopisarskim ujdzie i fortepianowy, romantyczny pop-rock „True Romance”. Wszystko to okolice 6/10.  

Po którymś odsłuchu, kiedy przyzwyczaimy się już do nieco innego wokalu i obskurnych partii instrumentów można prawie zapomnieć o dotkliwych różnicach pomiędzy rokiem 1996 a 2004. Pod warunkiem oczywiście, iż nie słuchamy kawałków reprezentujących tę ciemniejszą stronę mocy. Należą do nich męcząco nudne, emeryckie na całej linii „Liberty Of Love”, „Bad Dancer” i „Torturing Me”, którym brak choćby kropli tej podkreślanej wielokrotnie unikalności zespołu z Dunedin.

„Stand By” odradzam każdemu, kto nie nosi w sobie choćby cząstki fanostwa dla The Chills. Jednocześnie wszystkim, którzy taką cząstęczkę w środku minimalnie wyczuwają polecam mimo wszystko sprwadzić.