czwartek, 30 maja 2013

The Cribs - Arigato Cockers EP (2006)













6

„Arigato Cockers” to EP’ka wydana na japoński rynek, pomiędzy wczesnym okresem Cribsów, na który umownie składają się dwie pierwsze płyty, a czasem spędzonym pod banderą dużej wytwórni. Wszystkie numery mogłyby się równie dobrze znaleźć na „The Cribs” i „The New Fellas”, stylistycznie bowiem, chłopaki wciąż totalnie tkwią w garażowej estetyce tychże pozycji.

Stanowiące najbardziej przebojowe, wsparte teledyskiem nagranie „You’re Gonna Loose Us” jawi się buńczucznym kawałkiem z tej samej popowo-punkowo-knajpianej bajki co chociażby „Martell” z albumu drugiego. Nie ustępuje mu ani energią, ani zadziornością ani czymkolwiek innym, tego się po prostu słucha bardzo dobrze. Co ciekawe, piosenka pierwotnie zaistniała jako b-side do słynnego „Hey Scenesters”. Słabo wypada natomiast „It Happened So Fast”, po którym na szczęście średnie wrażenie prędko zaciera ukryty pod trójką, ponadprzeciętnie urokliwy cover zespołu Comet Gain. Za wyśmienitość „Saturday Night Facts Of Life” powinniśmy naturalnie podziękować jego autorom, ale trzeba przyznać, że także bracia Jarman utrzymali niepowtarzalny klimat tejże perełki. Ciężko się oprzeć zwrotkom i melodii,  niszczące po całości It's you and me, You and me w refrenie kończy zaś sprawę bezpowrotnie Niby 1001 miłosna historia zamknięta w piosenkowej postaci, a jednak tkwi w niej jakaś wyjątkowość. Dla kontrastu „Feelin It!” zupełnie nie zachwyca. „To Jackson” to taka średnia albumowa.  Na koniec jeszcze jedna ciekawostka, gość, Jon Slade, muzyk z indie-rockowej/twee-popowej kapeli zwącej się… Comet Gain. Jak się po delikatnym researchu okazuje, muzyka tej funkcjonującej w latach 90. i 00. grupy była całkiem ciekawym zjawiskiem, winna zostać polecona wszystkim fanom brytyjskiego, gitarowego popu, miała również niebagatelny wpływ na twórczość The Cribs. Spoken word Slade’a i wrzaski Gary’ego sprawiają, że „Advice From A Roving Artist” można zaliczyć do trzech najjaśniejszych punktów krążka.

Trzy nagrania ciekawe, trzy słabe lub poprawne. EP’ka nierówna, ale warta uwagi. W sumie, całkiem fajne uzupełnienie działalności z lat 2004-2005. Amen.




Fashionistas, we don't need you!

piątek, 24 maja 2013

Trupa Trupa - ++ (2013)













7.5

Słynne trzęsienie ziemi z powiedzenia Alfreda Hitchcocka stanowi jeden z najbardziej wyświechtanych motywów jakimi recenzent może posłużyć się w tekście. Do nowej płyty zespołu Trupa Trupa pasuje ono jednak niemalże jak ulał. Wspomnianym kataklizmem w przypadku ++ jawi się bezkompromisowo otwierające „I Hate”. I choć odrobinę naciągane byłoby twierdzenie, iż napięcie nieustannie tu narasta (gdyby tak było przy pozycji 10 nasze głowy musiałyby eksplodować) to nie przesadzę pisząc, że opada raczej rzadko, co już wystarczy by płytę tę uznać za arcyciekawą.

W niesamowitym utworze pierwszym najpierw masakruje nas krzyk Grzegorza Kwiatkowskiego, potem na swój sposób każdy kolejny dźwięk budujący kosmiczno-psychodeliczne słuchowisko. Kiedy wokalista milknie, pozostają między innymi przesterowane szumy i są to szumy piękne, które mogłyby jeszcze kilka minut potrwać. Niczym silny wiatr za oknem w klimatyczną noc. „Felicy” brzmi jak cudowne wyciszenie, nasycenie spokojem, melodią i harmonią. Inna forma wyrazu, inny nastrój, ale poziom satysfakcji słuchacza ten sam. Nie mija zresztą wiele czasu, a wielbiciele świdrujących gitar oraz niszczycielskich ścian dźwięku dostają prezent w postaci garażowej dwuminutówki „Miracle”. Przy tego rodzaju rozplanowanym krążku, aż ciekawość bierze co wyskoczy dalej.

Tytuły utworów należą do bez wątpienia oszczędnych. Na całe szczęście same kompozycje idealnie realizują postulat muzycznej treściwości. W „Over” mamy dla przykładu świetnie zrealizowany trąbkowy temat, elegancko wypływający na pierwszy plan, na końcu zaś urokliwą zabawę melodią. Zawierający się ledwie w sześciu linijkach tekst swoją wymową podobnie jak kilka innych na „++” przypomina mi egzystencjalnie-ironicznego Isaaca Brocka z okresu „Good News For People Who Love Bad News”. „Here And Then” czy „Sunny Day” kierują z kolei moje skojarzenie do niedawno wydanej, „podwodnej” płyty Borowskiego i Miegonia. Szaleństwo powraca za sprawą punkowo-rock’n’rollowego „See You Again”. Niektórych fragmentów albo i całego „Home” nie powstydziłby się Bradford Cox.

Dzieje się więc dużo, dzieje się różnorodnie i przede wszystkim dzieje się tu dobrze. Drugi album Trupy Trupa to kilkadziesiąt minut muzyki wyjątkowo zadbanej, a kiedy trzeba również spontanicznej, leżącej gdzieś na skrzyżowaniu rocka garażowego, psychodelii, nieszablonowego, trójmiejskiego post-rocka i zapewne kilku innych podgatunków. Do doskonałości jakby odrobinę brakuje, ale droga jaką podąża zespół i jego obecna forma wskazują na to, że następnym razem może być nawet lepiej.


sobota, 11 maja 2013

The Cribs - The New Fellas (2005)










7

Bardzo szybko uwinęli się The Cribs z następcą swojego zwykłego, niepozornego i całkiem przyjemnego debiutu. Rok i trzy miesiące wystarczył aby rodzeństwo z Wakefield powróciło wyposażone w płytę równie niepowalającą brzmieniowo, nie strzelającą od kompozycyjnych fajerwerków, a jakimś cudem znowu udaną. Zaopatrzoną dodatkowo w dość sukcesywne single.

Pierwszy album miał  swoje „You Were Always The One” i „What About Me”. Dwie świetne piosenki, po których próżno było niestety oczekiwać zawojowania list przebojów. Gitarowa balladka i kolejny indie-garażowy przeboik. Nieco za mało jak na publikę wciąż zapatrzoną w mocarne hity Strołksów, Łajt Srajpsów i Libsów, a od niedawna także pewnych rewelacyjnych Szkotów. Nie wspominając już o całej armii Hajwsów, Vajnsów i innych The Coś z popularnościowego drugiego sortu. Numery promujące „The New Fellas” posiadały już jednak potencjał umożliwiający zbliżenie do powyższej stawki. Podobny nieco do twórczości wspomnianych The Hives, młodzieżowy wymiatacz „Hey Scenesters”, zbierający laury na kilku listach NME oraz równie zaczepny, a przy tym bardziej melodyjny „Mirror Kissers”. Obydwa krytykowały hipsterstwo w swej wczesnej i czystej zapewne fazie, mogły się podobać dzieciakom czy nawet wpaść w ucho i ciut starszym. Jeden i drugi posiadały pazur jakiego brakowało kawałkom promującym „The Cribs”. Zarówno „Hey Scenesters” jak i „Mirror Kissers” dotarły do #27 miejsca na liście sprzedaży w U.K. Ostatek sławy zebrał jeszcze „Martell” oparty na jakże banalnych „whoawhoach” i „lalalalach”.

No, ale nie z samych singli krążek mógł się przecież składać. Więcej hymnów żywcem przypominających ścieżki nr 1 i 4 na trackliście „The New Fellas” właściwie zabrakło. Słuchając tej beztroskiej płyty dziś, odnoszę wrażenie, że wcale nie były niezbędne. Praktycznie całe wydawnictwo składa się z przeznaczonych do śpiewania/wrzeszczenia skandowanych refrenów, o prościutkim, skocznym aranżu i wręcz proszącym do zakrapianego imprezowania feelingu (zwłaszcza kończące „Things Aren’t Gonna Change”). Mnóstwo radości ze słuchania odnajduję w obezwładniająco chwytliwym „It’s Allright Me” i melodyjniutkim jak cholera „We Can No Longer Cheat On You”. Piosenka tytułowa w zwrotkach jedzie na tym samym niemalże patencie co „What About Me”, ale prawdopodobnie wygrywa z nim kapitalną partią chorusową. Ujdą „The Wrong Way To Be” oraz „Hello? Oh...”. Niepotrzebne natomiast wydają mi się „It Was Only Love” i „Haunted”.

Jeszcze jeden album Cribsów z cyklu małe a cieszy. Bardziej nawet niż jego poprzednik, ale nie aż tak bardzo jak następca. Kolejnym razem widzimy się z nimi częściowo pod skrzydłami dużej wytwórni. Aż strach pomyśleć co z tego wyniknie.