niedziela, 31 lipca 2011

Cursive - The Storms Of Early Summer: Semantics Of Song (1998)












8

Nie ma co ukrywać, że muzyka na lato kojarzy się głównie z prostymi, melodyjnymi i wpadającymi w ucho piosenkami. Paradoksalnie zawartość „The Storms Of Early Summer” pomimo praktycznie zerowego posiadania tych cech mi wybitnie kojarzy się z okresem letnim. Wypada jednak ostrzec, że lato widziane przez pryzmat utworów Cursive jawi się jednym z tych wyjątkowo pochmurnych i deszczowych, a burze też nie należą tu do rzadkości.

U mnie właśnie za oknem pada, grzmi, szaro i jakoś tak za przeproszeniem chujowo. Krople ściekają po oknie, a mamy dopiero 1/3 wakacji. To jest ten czas żeby włączyć sobie „When Summer’s Over Will We Dream Of Spring”. Kawałek teoretycznie na ostatni dzień września (ewentualnie sierpnia), ale co za różnica kiedy na dworzu co najmniej październik. Do tej pory najwybitniejsze rzeczy na małych i dużych krążkach Cursive znajdowały się na samym początku. „A Disruption In The Normal Swing Of Things”, „After The Movies”, „Icebreakers”. Na ich drugiej płycie sprawa jest nieco bardziej dyskusyjna. Otwierający “Rhyme Scheme” do genialnych bez watpięnia się zalicza, więcej, to nawet moje ulubione nagranie z “Semantics Of Song”. Wspomniany utwór spod indeksu dziewiątego najdobitniej oddaje jednak ducha całości. Podszyte złością emocje zawarte zarówno w wokalnych ekspresjach Tima jak i znakomicie brzmiących gitarach i sekcji rytmicznej. Ostro cięte fragmenty melodii w głodowych dawkach przynoszące posmak końca lata albo końca relacji między dwiema osobami. Narastająca intensywność nie pozwala usiedzieć w miejscu, nieoczywisty tekst zaspokaja poetyckie wymogi. Co tu więcej pisać, „heart and soul” tego albumu.

Jeśli o liryki chodzi to Kasher daje się przyłapać na rozmyślaniu nad pewną istotną także dla recenzentów muzycznych kwestią. Już w „Rhyme Scheme” pojawia się zwątpienie w moc słów i wyrażanie znaczeń za pomocą pisania czy też samego mówienia… „Words have no feeling without loaded meanings, Words take too long to come across, Meanings are meant for defining defintions”, “Words... just... won't... work..., Words... are... slowly demeaning their meanings, Words... make... things... worse, Words... are... always repeating, Losing their meaning”. Relacja między emocjonalną dynamiką brzmienia, a zaangażowaniem tekstowym sprawia, że „Rhyme Scheme” w rezultacie wypada tak rewelacyjnie. Cała pierwsza piątka prezentuje się zresztą bez zarzutu. Przyjemne „A Career In Transcendence” zwieńczone całkiem ciekawym wokalnym kanonem dowodzi, że grupa jest w najlepszej formie i pomysłów na kompozycyjne rozwiązania w żadnym wypadku jej nie brak. Motyw słowa także nie idzie w las („Well, some words are like bricks, And so we build our fortresses”, “But your words weigh you down You've built your nest of bricks”). Choć później na kilka chwil znika ustępując miejsca historiom z czarnymi chmurami i deszczem w tle to powróci jeszcze w całej okazałości przy okazji „Semantics Of Sermon”, a szczególnie jego końcówki („Don't tell me that's all we're writing for, Picture postcards, Three minute essays, We can never fit in what we want to say”).

“The Road To Financial Stabillity” ujawnia zdecydowanie mroczniejsze, złowrogie, ale nie mniej frapujące oblicze. Trwające dokładnie tyle samo „Tempest” jest niczym jego druga część. Apogeum pesymizmu osiąga „Break In The New Year”. W przeciwieństwie do “Such Blinding Eyes” następca wręcz zachwyca równością. Świetne „Northern Winds” z wyrazistymi partiami bębnów Clinta Shnase’a i rasowa indie-emo ballada „Abscense Makes The Day Go Longer” (porównajcie melodię z późniejszym „One” Sunny Day Real Estate) zapewniają klasyczny koniec.

„The Storms Of Early Summers: Semantics Of Songs” jest już w pełni dojrzałym albumem zespołu, któremu udało się rozwinąć skrzydła i nagrać master-piece swoich wczesnych dokonań. Tim Kasher udowadnia tu, że pisanie tekstów nie musi ograniczać się do stereotypowych miłosnych tematów, a nawet jeśli to zapodanych w totalnie świeży sposób. Jeśli nie każdy gustuje w stylistyce „The Ugly Organ” albo „Happy Hollow”, "The Storms" może być jego ulubionym krążkiem Cursive. Następnym razem słyszymy się z tymi piosenkami za jakieś dwa miesiące. Będzie okazja przekonać się czy „When summer's over will we face autumn?”.




czwartek, 28 lipca 2011

Lucky if we’re speaking on holidays

Parę słów o paru nagraniach, których przyszło mi regularnie słuchać podczas dwutygodniowego pobytu nad morzem i w okolicach warmińsko-mazurskich. Muzyczne ilustracje, zdarzenia i sytuacje…


Pixies – Head On












Są takie kawałki i takie momenty w życiu, że człowiek nie może usiedzieć w miejscu, bo coś go rozsadza od środka. Coś co panowie z The Jesus And Mary Chain idealnie opisali słowami „And the way I feel tonight, I could die and I wouldn't mind”, a Frank Black równie rewelacyjnie wyraził w coverze nagranym przez Pixies. Coś co sprawia, że chcesz CZUĆ, że chcesz się starać i zdmuchiwać pieprzone gwiazdki z nieba. Shoegazowy, ewentualnie przebojowy numer Amerykanie przerobili na eksplodującą, ewidentnie-ramonesowską petardę. "And I'm taking myself to a dirty part of town Where all my troubles can't be found".

LINK


They Might Be Giants – I Palindrome I












W “I Palindrome I” znajdziemy dwie podstawowe rzeczy wyrażające twórcze obsesje Johna Linnela. Harmonijną linię wokalu urzekającą już od samego startu oraz kombinatorskie podejście do tekstu, tym razem w postaci zabawy w palindromy. Jeżeli dodam, że singiel ten promujący niegdyś płytę „Apollo 18” stawiam tuż obok „Anna Ng” i „Birdhouse In Your Soul” to głębsze rozpisywanie się o jego wakacyjności i rozrywkowo-piosenkowym potencjale nie będzie już chyba konieczne.

LINK


Alkaline Trio - 5-3-10-4












Nawet zaciekli fani Alkaline Trio nie są w stanie powiedzieć o czym tak naprawdę opowiada to nagranie. Najbardziej zapadają w pamięć ci „schoolyard freaks”, a enigmatyczne cyferki jedynie intrygują skazując na bezowocne domysły. Od czego jednak mamy www.songmeanings.net i trzynasty aktualnie komentarz licząc od góry? Dla mnie „5-3-10-4” to przede wszystkim starszy brat „Beyond The Embarassing Style” autorstwa The Lawrence Arms i elegancki, punk rockowy numer, przy którym szedłem kiedyś na plażę w wielkich słuchawkach na uszach, nie odzywając się do nikogo.

LINK


The Good Life – Drinking With The Girls












Osobiście, tego rodzaju utworów na wakacje i z założenia wesołe wyjazdy nie polecam. Fakt, że nie zawsze wszystko wychodzi tak jakby się tego chciało i chwilami zamiast szczerzyć się przy plażowym indie-popie lądujemy na materacu w smutnym nastroju słuchając wynaturzeń Tima Kashera. „Picie z dziewczynami” przybiera różne formy. Na szczęście nie zawsze takie jak w tej dołującej opowieści. Czasem kończy się tylko na zachwianych powrotach do łóżka, poranionych stopach i wreszcie wypowiedzianych zalążkach wyznań jakie planowało się od dawna.

LINK


The Jam – That’s Entertainment












Poetyka brytyjskiej klasy robotniczej osadzona w formie akustycznego punk rocka. Nawet analizując liryki Wellera na sucho da się odczuć romantyczny realizm i potęgę promieniującą z poszczególnych nierymujących się linijek. Każda z nich brzmi wyraziście, każdy wiersz jawi się solidnie kopiącym estetycznie kawałkiem tekściwa. Te wszystkie łobuzerskie akcenty: "policyjne wozy i krzyczące syreny, tłuczone szkła i dudniące buty", życiowe rozterki: "oglądanie telewizji i rozmyślanie o wakacjach, karmienie kaczek i marzenie o tym by być daleko stąd", fizyczne odczucia: "budzenie się z koszmarnego snu i palenie papierosów, przytulanie ciepłej dziewczyny i wdychanie czerstwych perfum” są prawdziwe, sugestywne, prawie do dotknięcia. A na końcu jeszcze coś o całujących się kochankach, tracących „spokój samotności”.

LINK


Fake Problems – Songs For Teenagers












This song is about doing drugs” rzekł Chris Farren podczas występu przed publiką zgromadzoną głównie z osobników w wieku lat kilkunastu, góra dwudziestu paru w jednym z kanadyjskich klubów. Słowa te mówią nam „o czym”, podobnie jak sam tytuł wyjaśnia „dla kogo”. „Songs For Teenagers” to nienachalna przestroga, skromna ballada podszyta smutkiem, ale bardziej mająca na celu podniesienie na duchu. Typ piosenki z duszą na ramieniu, która sprawdza się zawsze, wszędzie, w każdych warunkach.

LINK


Modest Mouse – A Life Of Arctic Sounds












7 kilometrów ze Stegny do Jantaru, nocą (is a long walk without a car…)
6 kilometrów - (is a long walk without a car…) ale nie dla kogoś kto ma o czym myśleć
5 kilometrów – (is a long walk without a car…) już tylko plażą, prosto przed siebie
4 kilometry - (is a still long walk without a car…) ludzi prawie nie ma, nieliczni siedzą przy ognisku
3 kilometry – (is not so long walk without a car…) ani żywej duszy, tylko ja, myśli, noc, wielkie morze i muzyka, mogę nawet śpiewać
2 kilometry – (is a close walk without a car…) coraz bliżej celu, drugą stronę widać i słychać wyraźniej
1 kilometr – (is a really close walk without a car…) - już tam praktycznie jestem

Szybkie zdjęcie, dowód, że byłem, i z powrotem... W międzyczasie można jeszcze pokrzyczeć

I WROTE MY NAME ON THE SUN
HEY ALL RIGHT I MIGHT BE GODDAMN!
A LIFE OF ARCTIC SOUNDS
HEY ALL RIGHT I MIGHT BE GODDAMN!


LINK


Aloha – Ice Storming












Ciężko pisać o piosenkach tak pięknych, że właściwie przerastających możliwość adekwatnego wyrażenia własnego zdania na ich temat. Co mi więc bez przesadnego myślenia przychodzi do głowy? Numer 3 ulubionych utworów na „Some Echoes”, kompozycyjna bezbłędność mająca swoje uzasadnienie w nietuzinkowej muzykalności każdego z czterech panów, wyjątkowy nastrój, odpowiedni tylko dla tej grupy, totalna niepodrabialność. Pozostaje jedynie westchnąć, posłuchać słów, posłuchać muzyki, zamknąć oczy, poczuć się dobrze.

LINK


Face To Face – Bikeage












Kolejny za przeproszeniem urywający dupę, kolosalny cover, który przez moją playlistę przewinął się niezliczoną ilość razy. Face To Face kultowy kawałek Descendents podkręcili szybkościowo i energetycznie. Nawet jeśli oryginałowi niczego nie brak to tu mam wrażenie, że sprawiedliwości stało się zadość ponad miarę. Słowa tekstu kierowane do imprezowych nastolatek zatracających się w używkach i szybkim seksie. Najbardziej istotne wydaje się jednak pocieszne „Don’t be afraid, it’s not too late, save yourself, I need you here”. Żaden inny numer nie dał mi w ciągu ostatnich tygodni tyle bezwarunkowej radości ze słuchania.

LINK


Armchair Martian – Jessica’s Suicide












Dobry typ do gry w najbardziej zapomniane, a warte pamiętania zespoły z około-melodic punkowego podwórka. Armchair Martian najlepiej kojarzeni są zapewne z utworu innej kapeli, a mianowicie The Ataris i ich „Song For A Mixtape” gdzie Kris Roe wymienia ich jednym tchem obok Built To Spill i Jawbreakera. „Jessica’s Suicide” to majstersztyk przebojowego, alternatywnego rocka. Mnie na przykład powala już słowne rozegranie początku piosenki:„Jessica suicide takes me for a ride, I'm just a crazy one-armed man, Strange world, Dead girl, Die each day or so you say it…” dwa razy podsumowane chodzącym później po głowie “How much death can one man stand?”. Świetna sprawa szczególnie dla tych, którzy do cna wymęczyli już twórczość Jimmy Eat World, Ataris i Texas Is The Reason.

LINK


Red House Painters – Medicine Bottle












Kiedyś wydawało mi się, że to utwór maksymalnie depresyjny i dołujący. Genialny Mark Kozelek na tle zimno-falowych, mrocznych plam melodii. Jakby spóźniony na to by z tym epickim nagraniem w połowie lat 80’tych ujść za klasyka. Wszystko jedno, prędzej czy później, stało się i tak. A wracając do pierwszej myśli, kiedy przyszło mi słuchać „Medicine Bottle” w chwili własnego smutku, „najgorszej nocy życia”, to nawet tych 9 with out you minut nie brzmiało aż tak beznadziejnie.

LINK


The Clientele – Step Into The Light












Dźwięki jakie oznaczać mogą wyłącznie chwile czystego szczęścia, duchowego spokoju i kroczenia drogą światła… Ciepłe dreszcze łaskoczą serce przy wymawianym przez wokalistę „So goodnight my darling goodnight” i doprawdy trudno mi sobie wyobrazić by dało się to zrobić lepiej i jeszcze bardziej romantycznie.

LINK


The Get Up Kids – Shorty












Wersja zarejestrowana na żywo z pamiętnego, planowo ostatniego występu dzieciaków w Grenada Theater. „Shorty” to sztandarowy kawałek Get Up Kids jeszcze z cudownie szczeniackich czasów „Four Minute Mile”. Matt Pryor wrzeszczący "You never find another friend like meeeeeeeeeeeeee!" uosabia tu wszystkich z powodu złamanego serca wkurwionych, wiecznie dorastających. I to bez względu na wiek, bo kto nie dorasta ten się już tylko starzeje.

LINK


Grizzly Bear – Central And Remote












Nie potrzebuję żadnego teledysku, występu live, niczego co zepsułoby mi obecny odbiór „Central And Remote”. Obrazkiem do tego muzycznego fragmentu już zawsze pozostaną dla mnie wieczorne latarnie przy chodniku w Stegnie, mijane około godziny 1:00. Odgłosy dzwoneczków, mistyczne wokale, światła i drzewa wykreowały magiczną atmosferę powrotu z najlepszego spaceru jaki zdarzyło mi się odbyć.

LINK


Guided By Voices – Game Of Pricks












Któregoś razu chciałem sobie posłuchać muzyki na plaży. Nic z tego nie wyszło, bo koleżanka dorwała się do telefonu, posiedziała chwilę przy „Game Of Pricks”, stwierdziła, że „jakiś rock’n roll” po czym przerzuciła się na radio zastrzegając przy tym, że „podoba jej się ta muzyka, ale woli posłuchać radia”. Nie miałem za złe, poszedłem popływać w zimnym morzu co oczywiście na dobre mi wyszło, bo nołlajfować się przy piosenkach Pollarda mogę przecież zawsze, a być zalewanym przez fale słonej wody już nie do końca.

LINK


Male Bonding – Crooked Scene












Oczywiście swoje i tak odsłuchać zdążyłem, a „Crooked Scene” słonecznych indie-punków z Male Bonding idealnie wpisało się w klimat leniwego plażowania. Co prawda to napiedalańczo-melodyjne szaleństwo wypada raczej kontrastowo, ale i tak jeszcze chwila, dwie przy upalnej pogodzie, gorącym piasku i kręcących się dookoła półnagich ludziach, a uwierzyłbym, że jestem w Kaliforni.

piątek, 8 lipca 2011

Cursive - The Icebreaker EP (1998)












7.5

Kontaktowy punkt pomiędzy pierwszą, a drugą długogrającą pozycją w katalogu Cursive. Od „Such Blinding Stars…” mija parę miesięcy, wydawca zmienia się z Crank! na Saddle Creek. Trzy utwory z EP’ki tworzą intrygującą zapowiedź dalszych poczynań, zdradzając również progres względem wcześniejszych wydawnictw.

Co raz lepiej wychodzi im tu budowanie misternego klimatu, w czym bezbłędność osiągną za pięć lat. Póki co serwują pierwszorzędną mieszankę indie-rocka, emo i post-hardcore’u. Gitary Kashera i Pedersena w „Icebreakers” urzekają melodyjną doskonałością. Motyw na wysokości 1:37 przy gorzko łkanym “They’ve left us cold and crippled…” zwala z nóg. I na tym nie koniec, bo cały utwór jawi się stuprocentowym majstersztykiem. Na każdej płycie Cursive chociaż jeden taki musi być.

Trzeba jednak przyznać, że w „Pivotal” niewiele spuścili z tonu. Świetnie wypada zbalansowanie programowej ostrości kawałka, wejściami drugiego głosu i żywe operowanie rytmiką. Tim z kolei zalicza jedne z bardziej przekonujących wokalnych kwestii jakie mu się przydarzyły. Warsztatowo jest już ciut wyrobiony, a obfitujące w kipiącą energię wrzaski i ochrypłe skandowania można bez wahania nazwać zajebistymi. „Polar” nurkuje w „Ugly Organowym”, klaustrofobiczno-paranoicznym nastroju. Swoje pół minuty ma w nim basista Matt Maginn, później raczej zdominowany przez agresywnie zdzierającego gardło Kashera.

„The Icebreaker” to jeden z tych krótkich materiałów, które bardziej niż inne nadają sens umieszczania muzyki w EP’kowym formacie. Skromny wyczyn zaostrzający apetyt na dalsze poczynania kwartetu z Nebraski.

czwartek, 7 lipca 2011

Cursive - Such Blinding Stars For Starving Eyes (1997)












6.5

Rozpoczynając przegląd dyskografii Cursive wspomniałem wczoraj o spektakularnym wejściu pierwszego utworu na EP’ce „The Disruption”. Podobnie rzecz ma się z „Such Blinding Stars For Starving Eyes”. Inicjujące album „After The Movies” to zanurzona w smutnym klimacie miłosna historia, implodująca do rozmiarów totalnie rozemocjonowanego melodramatu. Zaczyna się dość niepozornie, obrazkiem pary wpatrzonej w siebie na parkingu, tuż po filmie. Ona pocałowała jego, on pocałował ją, jedna noc niczym wieczność… Wpadliście już w romantyczny nastrój? Prawidłowo, bo „After The Movies” to esencja poetyki złamanego serca. Obrazowy, niemal namacalny sposób w jaki Kasher wynosi doznania tej jednej chwili na wyżyny: "In the movies Well, they never had it so good One moment, So infinite ,On soft wet lips..." Zapewniam, że mało kto tak potrafi. Tym bardziej bolesna wydaje się druga część utworu, w której mamy już tylko rozpacz, poczucie straty i rozpamiętywanie tego co piękne było kiedyś. Wiem, wiem – płaczliwe emo w czystej postaci, ale w tym przypadku odwołujące się do prawdziwych korzeni gatunku.

Szkoda, że takiego natężenia wrażeń nijak nie podjęli się dalej. Kolejnymi piosenkami najpierw stopniowo obniżają loty, a potem już suną równo na mniej więcej podobnej wysokości. Lepiej niż zadowalająco brzmi jeszcze „Downhill Racers” – konstrukcja rzężących gitar, ładnych melodii, wpadania w stany uniesienia i opadania w nastrój. Zapada w pamięć charczane przez TimaRunning down, Losing speed, Time escapes us, Timing's everything” i boczny wokal jakby w stylu Archers Of Loaf co powtórzy się chwilę dalej w prawie równie dobrym „Ceiling Cracks”.

Próbka stylu zademonstrowana na wcześniejszym singlu i EP’ce na „Such Blinding Stars” odnajduje swe rozwinięcie. Cieszą takie kawałki jak „Vermont”, „Eight Light Minutes”, „Dedication To Desertion”, “Warped Wood Floors”. Ciarki przejdą jednak po plecach bardziej wyczulonych znawców dźwięków przy niektórych gwałtownych wrzaskach jakie nasz Timothy ochoczo z siebie wydaje choćby w “Dirt Of The Vineyard” czy „Retirement”. Podsumowując - na perfekcyjne, finezyjne krążki przyjdzie dla nich czas. Cursive datowane na 1997 to obiecujący, młody band, z wyraźnie zarysowanym potencjałem, całkiem urokliwymi utworami, ale i garścią wad, które ja osobiście jestem w stanie dość łatwo przełknąć.

środa, 6 lipca 2011

Cursive - The Disruption EP (1996) & Sucker And Dry (1997)

The Disruption EP (1996)












6.5

Historia „The Disruption” sięga zamierzchłych czasów kiedy to jeszcze Saddle Creek nie nazywało się Saddle Creek, a Lumberjack Records Corporation. Kultowe, wczesne lata jednego z najbardziej zasłużonych dziś indie-labelów w USA przyniosły pierwsze nagrania Conora Obersta, Slowdown Virginia czy wreszcie wykrystalizowanego na gruncie niezliczonych miejscowych kapel Cursive.

Jak przystało na zespół genialny, sam początek debiutanckiej EP’ki to przysłowiowe trzęsienie ziemi. Choć „A Disruption In The Normal Swing Of Things” z jednej strony ukazuje całe to młodzieńcze nieopierzenie i emo-przedramatyzowanie, z drugiej jawi się wyrazem niczym nieograniczonej, czysto energetycznej ekspresyjności. Jak tu nie kochać tego numeru, narastającego napięcia i zdzierającego gardło Tima Kashera przy "I don’t need thiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiis sympathy"?

O ile drugiej równie nieokiełznanej pieśni w całej dyskografii Cursive ze świecą szukać, tak dalsze pozycje z EP’ki o żółtej okładce z czarnym paskiem wzorowo antycypują co dziać się będzie na ich najbliższych płytach. Dość nastrojowe „There’s A Coldest Day In Every Year” pasuje do już ciekawego stylu jaki wypracowali w drugiej połowie lat 90’tych. „The Knowledgeable Hasbeens” brzmi trochę jak prototyp „Ceiling Cracks” z pierwszego LP. „A Disruption in Our Lines of Influence” nawiązując do indeksu pierwszego (po frazie "this is the part where the ambulance comes…" pojawia się swoista zmiana punktu widzenia z "there’s a dead man on the street" na "I'll play the dead man") spójnie domyka treściwe 10 minut.


Sucker And Dry (singiel) (1997)












6

Singiel w końcu czy EP’ka to w sumie bez różnicy. Ledwie dwie piosenki wchodzą w skład wydawnictwa, ale im również wypada się przez chwilę przyjrzeć. Nagranie tytułowe nie ustępuje poziomem wszystkiemu co poznaliśmy na „The Disruption”, śmiało można powiedzieć, że stoi już na nieco wyższym (oczywiście wyjątkowe „A Disruption In The Normal Swing Of Things” not included) stanowiąc coś co fan grupy przeoczyć w żadnym wypadku nie może. B-side’owe „And the Bit Just Chokes Them” to już trochę bardziej toporne, typowe indie-emo. Dla strony A warto.

sobota, 2 lipca 2011

Dillinger Four - Civil War (2008)












7.5

Długo przekładano datę wydania czwartego albumu Dillinger Four. Pierwsza zapowiedź pojawiła się już w czerwcu 2006, ale ostatecznie fani musieli czekać aż do października 2008. Dystans dzielący "Situationist Comedy" i "Civil War" rozrósł się więc aż do sześciu lat. Ponad pół dekady nieobecności nieprzerwanej nawet żadną EP’ką, toż to wieczność! Przez ten czas wielu mogło zapomnieć, że istniała w ogóle taka kapela. Ich powrót zwraca im jednak należytą chwałę i uznanie. Dillinger podtrzymują opinię kapeli w kręgach pop punkowych nieomylnej, a sama płyta nie odczuwa kompleksów wobec poprzednich dzieł. To też pewna odpowiedź na NOFX’owe "The War On Errorism" lub Green Day’owskie "American Idiot". Album wyrażający nastroje współczesnej Ameryki lub przynajmniej samych D4. „Krążek rewitalizujący wiarę w scenę punkową? Niech im tam będzie.

piątek, 1 lipca 2011

Now, Now Every Children - Cars (2009)












7

So maybe you’re young without youth, or maybe your old without knowing anything’s true, I think you’re young without youth…

Takie też wrażenie odnoszę przy okazji słuchania zespołu Now, Now Every Children, obecnie znanego pod prostszą nazwą Now, Now. Podopieczni Afternoon Records (wytwórni z której pochodzi również hajpowane kiedyś przeze mnie One For The Team) pozornie stanowią młodą kapelę grającą indie-rocka dla młodzieży. Są, a właściwie trzy lata temu byli mniej więcej w moim wieku (świeżo koło dwudziestki) i wydawać by się mogło, że taki jest też ich target.

Okazuje się jednak, że dzieciaki te wyrosły odrobinę za szybko. Nie mają nic wspólnego z gówniarską punkową muzyką ani wesolutkim indie-popem. Intrygująco urodziwa Cacie Dalager śpiewa smutnym głosem będącym jakby wypadkową islandzkich wokalistek (Bjork, pani z The Knife i pochodne typu Soap & Skin) z bardziej amerykańskim/kanadyjskim stylem. Przygrywa jej zespół operujący raz to stonowanymi raz hałaśliwymi gitarami i klawiszami a la zgaszone Tokyo Police Club. Rezultat – co najmniej niezły. Mają potencjał, niechaj nie zawahają się go wykorzystać.

I tak „No One But Two” rozpoczyna płytę dla nad wiek dojrzałych nastolatków czy też studentów pierwszego roku nie myślących wyłącznie o dupach i browarze. Dalager jest tu jak zagubiona, zamknięta w sobie dziewczynka. Krucha nieśmiała, która nigdy nie porwie się na wrzask czy agresywniejszy ton. To jednak w jej wokalu ujmuje. To z nim w tak specyficzny i pociągający sposób zgrywają się nawalające niemal w każdym numerze gitary i dynamiczna perkusja. Dla zrozumienia posłuchajcie choćby kapitalnego „In My Chest”.

Materiał ten choć wrażliwy nie zawiera w sobie hektolitrów melancholii ani przesadnie egzaltowanych emocji. Łatwo ich piosenki polubić, delikatnie przy nich zasmucić i porozmyślać o swoich problemach. Nie wszystko brzmi idealnie, dłużyzny niektórych fragmentów radziłbym wręcz pomijać, ale nie zapominajmy, że to w końcu tylko debiutanci. Na swój wiek świadomi i dojrzali, ale zawdzięczający urok także tej właśnie skłonności do popełniania błędów…