Tym, co „kliknęło” w „Sometimes Accidentally”, a być może i w całej dotychczasowej twórczości The Goon Sax jest dziwnie zazębiająca się relacja między wykonawczym lenistwem i rozlazłością a traf-nością prostych, choć całkowicie zaraźliwych motywów. Nie trzeba być osobnikiem szczególnie by-strym, aby wskazać, co w utworze Australijczyków jawi się ele-mentem strategicznym. Kiedy dostajemy riff tak rozrywkowy i nienudzący się, zagrywkę tak zajmującą i przyjemną, jak ta tutaj, reszta może być w zasadzie dograna na odwal się. A więc, nawet jeśli od tego numeru zewsząd bije filozofią „nie obchodzi mnie to, w sumie mam to gdzieś”, to jego niewątpliwa neurotyczność staje się nieszkodliwa, a nawet sympatyczna, bo przecież dzięki dominującemu tu od pierwszej do ostatniej sekundy hookowi i tak „przypadkiem” cały czas tańczymy.
Kompozycji autorstwa supergrupy złożonej z członków Mogwai, Slowdive i Editors przysługuje ode mnie tytuł największego growera roku. Z każdym przesłuchaniem „A Hundred Ropes” zauważalny sta-wał się kolejny element utworu, a moje uznanie rosło. Feno-menalność długiego klawiszowego tematu, przypominającego nieco ten z czołówki „Stranger Things” objawiła się oczywiście naty-chmiastowo, ale już klasa partii wokalnych Rachel Goswell, dra-matyzm wprowadzany za sprawą sekcji smyczkowej czy elektryzujące zakończenie ukazywały swe walory stopniowo. Minor Victories udała się trudna aktualnie sztuka stworzenia autentycznie intrygującego dream popowego singla. Piosenki zagadkowej i wciągającej, brzmiącej niczym kulminacyjny moment trzymającego w napięciu telewizyjnego serialu.
Naprawdę wiele wody upłynęło w pop punkowej rzece od czasu, gdy w 1994 roku Green Day „nanosił gatunek na mapę” popularyzując coś, co oczywiście istniało już sporo wcześniej. Można się zresztą spierać, czy Modern Baseball w ogóle gra jeszcze pop punk, ale zakładając, że w jakimś stopniu tak jest, to różnica między beztroską i brakiem powagi klasy ’94 a dojrzałą refleksyjnością obecnego pokolenia prezentuje się nad wyraz ewidentnie. 21 lat temu wokalista kalifornijskiej kapeli Home Grown w utworze „Another Face In The Crowd” śpiewał o tym, że chciałby zostać gwiazdą, aby ludzie go dostrzegali. Dziś w nieco podobnie zatytułowanym „Just Another Face” Brendan Lukens mierzy się z maniakalną depresją, psychicznymi zjazdami, samo-zwątpieniem i trudnościami, które te stany przysparzają w kontaktach międzyludzkich. Przesłanie piosenki na tym się jednak nie kończy. Tam, gdzie wchodzi optymistycznie brzmiący refren zaczyna się też podbudowująca część tekstu: If it's all the same, it's time to confront this face to face, I'll be with you the whole way. It'll take time, that's fact, śpiewana z perspektywy przyjaciół i rodziny “chorego”. Warstwa liryczna rezonuje więc z warstwą muzyczną, a muzyczna z liryczną, tworząc swoisty „thoughtful” pop punk. Współczesny wariant stylu, w którym wszystko wydaje się czemuś służyć i coś więcej znaczyć.
Tessa Murray w głównym singlu z ostatniej płyty Still Corners wyraża romantyczną tęsknotę za „straconymi chłopcami”, „świętymi i grzesznikami”, w których oczach widoczne jest zło i dobro. W całym utworze aż roi się od nawiązań i aluzji, począwszy od tytułu przywodzącego na myśl wampiryczny film Joela Schumachera z 1987 roku, przez linijkę: There are boys in the twilight zone, alone, przypominającą o kultowej serii telewizyjnej z lat 60., po wszelkie muzyczne skojarzenia na czele ze słynnym przebojem Bronski Beat. A skoro już stanęło na muzyce, „Lost Boys” jest dokładnie tym, czego od londyńskiego duetu należało wymagać. Wymarzonym synthpopowym hitem, łączącym zamgloną, senną aurę z ekstatycznie dyskotekowym uderzeniem. Piosenką opartą o taneczną pulsację, atrakcyjną dynamikę zwrotek i jakżeby inaczej – rozkoszną erupcję refrenu. Wpaść, dać się omotać i dobrowolnie zatracić. Jeżeli bierzecie się za ten utwór, tak powinien wyglądać wasz plan na najbliższych kilka minut.
Hamilton Leithauser i Rostam Batmanglij w “You Ain’t That Young Kid” osiągają poziom muzycznej i tekstowej narracji bliski perfekcji. Tam, gdzie lider nieistniejącego już The Walkmen w nadzwyczaj absorbujący sposób z pozycji pierwszoosobowej opowiada o gorzkim rozstaniu, ex-członek Vampire Weekend na każdym etapie ubarwia historię kunsztownymi, acz wyważonymi muzycznymi pomysłami. Kiedy Hamilton podejmując zwrot akcji śpiewa: The parking lot was dark, And I walked out of the bar towarzyszą mu rozczulające partie klawiszy Rostama. Gdy Leithauser przechodzi do finalizującego piosenkę czarującego fragmentu: Pictures of us dancing, From a lifetime, a lifetime ago..., Batmanglij wyprowadza najbardziej ujmujący temat, jaki ma w zanadrzu. „You Ain’t That Young Kid” jest więc dopieszczone na obydwu płaszczyznach, ale co ważniejsze niesamowicie efektywne także jako całość. Utwór ten wypada przekonująco pod względem koncepcyjnym, choć równie pozytywnie za sprawą swej zachęcającej staroświeckości, melodycznej klasy czy naturalnej elegancji.
Nie słyszałem w tym roku zakończenia albumu brzmiącego bardziej doniośle, roszczącego sobie prawo do stania się closerem klasycznym. „I’m A Shoe” Cassa McCombsa to utwór głęboki i pesymistyczny, zawieszony w aurze indie rockowych i slowcore’owych nagrań pierwszej połowy lat 90. W ciągu długich sześciu minut spotykają się tu nieszczęśliwy Mark Kozelek circa 1992-1993 i zdołowany, myślący o samobójstwie Elliott Smith. Słysząc śpiewane przez wokalistę zdania, takie jak: Goodbye good people, you can’t help me anymore, I’m going down for sure trudno zresztą nie odczuć pewnego niepokoju. Cała ta absolutnie pochłaniająca, pustynna warstwa muzyczna wydaje się sugestywnie prowadzić nas wraz z podmiotem lirycznym do Bodie – miasta duchów, niżej w dół niż korzenie sosny. Każdy towarzyszący dźwięk w czasie tej straceńczej wędrówki rozpływa się i rozmywa. Wszystko majestatycznie dąży do epickiego końca. Niebycie pod wrażeniem nie wchodzi w rachubę.
„Swedish Guns” to jeden z tych przypadków, w których siłę rażenia utworu zapewniają elektryzujące dźwięki, podszyte dodatkowo mocną dawką politycznego przesłania. Panowie z The Radio Dept. chcąc zwrócić uwagę na fakt, iż ich słynąca z pokojowego i tolerancyjnego nastawienia ojczyzna jest w istocie jednym z największych producentów broni, wykładają sprawę jasno: Guess what came to town, The Swedish guns, And guess what burned it down, The Swedish guns, And every life they took, With Swedish guns. Logiczne wydaje się przy tym dobranie muzycznych środków, takich jak mechaniczny, uderzający niepokojem syntezatorowy motyw i towarzyszący mu repetycyjny bit. Johan Duncansson nie pozostawia nas jednak w tym frapująco sygnalizowanym poczuciu dyskomfortu do samego końca. W ciepło śpiewanym refrenie pobrzmiewa jeszcze nuta nadziei: When you want something done, Just take me by the hand, We'll make them understand.
Bezpretensjonalne melodie, zgrabne zmiany akordów, sprężysta sekcja rytmiczna oraz czas trwania równy zaledwie dwóm minutom z groszami. Egzamin z układania finezyjnego i perfekcyjnie treściwego indie popu Tacocat zaliczają na ocenę możliwie najwyższą do wystawienia. W „You Can’t Fire Me, I Quit” wpływy wdzięcznego, dziewczęcego twee spotykają się z konkretem niezależnego rocka a la Guided By Voices. Wokal Emily Noces kusi powabnymi oh no, whoa-oh, zaś instrumenty pozostałej trójki muzyków zapewniają historii przepychanki: „kto z kim pierwszy zerwie?” oprawę bardzo gustowną i solidnie zachęcającą.
12. The Hotelier – Piano Player
The Hotelier stają się zespołem coraz lepszym i ciekawszym, choć nie przestają być przy tym zespołem żywym, młodym i emocjonującym. „Piano Player” to kompozycja tryskająca witalnością i energią, pomysłowością oraz inteligencją. „Prawdziwy singiel”*. Partie gitar i bębnów niemiłosiernie wymiatają, wokal Christiana Holdena bez problemu nadąża, a teksty prezentują się ambitnie. Są tu takie smaczki jak to sustaaaaaain przemieniające się później w so staaaay czy klamrowa konstrukcja z mantrycznym: Inside your room there’s 40 few... . Pisząc prosto i krótko, The Hotelier spełniają na tę chwilę wszystkie warunki do bycia rockową kapelą, którą można się „jarać”.
Trudności związane z utrzymywaniem relacji międzyludzkich w czasie długich podróży i tras koncertowych to temat stary jak świat, podejmowany przez kompozytorów i tekściarzy wielokrotnie, nieodłącznie zresztą wpisany w dolę muzyka. Who Am I to try and save us? Haven't helt you close in ages, śpiewa w "Text From Sweden" Christie Simpson, wyrażając odczucia podobne choćby do tych, z którymi w "Don't Be Memory" borykał się ćwierć wieku wcześniej jej rodak Martin Phillipps. Tym razem zamiast szantowego kiwi rocka treść tę otrzymujemy w postaci skrzyżowania sophisti z synthpopem. Piosenkowego kolażu melodyjnej klawiszowo-gitarowej melancholii i wysublimowanej tanecznej rytmiki. Tym, co finalnie nadaje indeksowi numer 2 z „Yoncalla” wyjątkowości jest jednak jego punkt centralny – refren. Damsko-męski duet wokalny członków zespołu, wynoszący utwór w rejony wyższej szkoły magii.
miejsca 50-41
miejsca 40-31
miejsca 30-21
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz