niedziela, 18 września 2011

Joan Of Arc - A Portable Model Of (1997)












6

Po rozpadzie Cap’n Jazz zarówno utworzona przez Tima Kinsellę formacja Joan Of Arc, jak i nowa kapela Daveya von Bohlena, czyli The Promise Ring, znalazły dla siebie miejsce w działającej od 1991 roku, zasłużonej dla indie rockaemo czy melodic h-c wytwórni Jade Tree. Poza wspomnianym Timem, ze starej gwardii do JOA trafili również jego brat Mike Kinsella oraz basista Sam Zurick. Nowymi twarzami zostali zaś, bardzo istotny w perspektywie czasowej dla projektu Jeremy Boyle i obecny tylko na dwóch pierwszych płytach Eric Bocek, obydwaj dzierżący gitary. 

Kompozycje z debiutu Joan Of Arc nie mają już w sobie post-hardcore’owej motoryki poprzedniego zespołu braci Kinsella, nie zawierają dzikiej energii ani nieokiełznanych wrzasków. Choć wokale Tima pozostają jeszcze czasem w jakimś stopniu krzykliwe, to w porównaniu do „Analphabetapology” mowa o ilościach doprawdy śladowych. Styl JOA obraca się poza tym właściwie wokół dwóch elementów, spokojnych lub swawolnych melodii i elektronicznych przeszkadzajek. To zarówno tworzenie ładnej muzyki, jak i wystawianie słuchacza na próbę za sprawą dociekliwego eksperymentowania, które zresztą tutaj wypada jeszcze całkiem niewinnie, ale na kolejnych albumach przemieni się w potwora.

Zewsząd słychać, że „A Portable Model Of” jest dla Tima i kolegów procesem odkrywania nowych możliwości oraz robienia rzeczy, w jakich bardzo daleko im do wirtuozerii. Krążek jawi się zbiorem muzyki dość mało konkretnej, niewiele tu kompozycji o regularnych kształtach, blado wypada także spójność materiału. Obok form około-piosenkowych (czasem zbyt rozwlekłych, jak „Anne Aviary”, a czasem wyjątkowo treściwych w rodzaju „I Was Born”) mamy na przykład elektroniczne ciekawostki ("Romulans!Romulans!", „In Pompeii”, „In Pamplona”), 3-minutowe akustyczne fragmenty („Caliban”) czy post-rockowe lanie wody (długaśne „Count To A Thousand”). Na kilka nagrań warto jednak zwrócić baczniejszą uwagę. Mimo że starszy Kinsella konsekwentnie odcina się od powinowactwa z emo, raczące midwestową nastrojowością i dzwoneczkowymi dodatkami „Let’s Wrestle” jawi się przedstawicielem gatunku najwyższej próby. "The Hands" to pomysłowa i przyjemna dla ucha art-popowa zabawa, śpiewany wraz z Daveyem Von Bohlenem „Post Coitus Rock” zapisuje się w annałach jako melodyjnie wyrafinowany majstersztyk, , a „(I Love A Woman) Who Loves Me” pozostaje w głowie ze względu na linijki:  Too smart to be a pop star, Not smart enough, not to be.  

„A Portable Model Of” to niemal stuprocentowe zerwanie z „weirdo-punkową” estetyką Cap’n Jazz, a przy tym dość chwiejny, ale też zarysowujący potencjał, start jednego z najbardziej intrygujących projektów avant-popowej i gitarowej sceny w Chicago. 

foggy Pennsylvania...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz