poniedziałek, 9 stycznia 2012

Joan Of Arc - In Rape Fantasy And Terror Sex We Trust (2003)












7

Ta płyta przy kilkuletniej znajomości przysporzyła mi wielu mieszanych wrażeń. Od poczucia fantazyjnego zgwałcenia, kiedy okazało się, że Joan Of Arc nie zawsze brzmieli tak, jak na „Eventually All At Once”, przez częściową sympatię do niektórych fragmentów, po niemal całkowitą akceptację i zrozumienie czegoś, czego najlepiej nie rozumieć.

I started. he said so. are you from around here? Well if anyone invites you in, just politely say “no thank you.”

Kuriozalne poczucie estetyki daje o sobie znać już na początku, w specyficznej (jakżeby inaczej) opowieści o synu farmera. Samo „Sing The Scarecrow Song” wystarczy, aby uświadomić sobie, że choć są lepsi i więksi, to drugiego takiego jak Tim Kinsella nie ma na pewno. Następujące po nim lunatyczne „Happy 1984 and 2001” z wyliczanym jak mantra: sidewalk shadow, bird shadow, cowboy shadow, bicycle shadow, cigarette shadow, marijuana shadow, cocaine shadow, ecstasy shadow, Dick Cheney shadow, zapisuje się jako jeden z najbardziej pamiętnych momentów krążka. Przedziwny, choć znakomity zarazem.

Za sprawą sennie uwodzącego „Excitement Is Exciting” dowiadujemy się, jak może brzmieć odpowiedź Joan Of Arc na neo-psychodelię. Tuż po nim doznajemy zaś kompletnego absolutu w postaci „Barge”. Utworu prowadzonego tym razem przez obojętny głos Todda Mattei, do cna smutnego i dołującego, ale z której by strony nie spojrzeć doskonałego. Melodia fortepianu, późniejsze harmonie wokalne z Timem i odległe pogłosy przynoszą poczucie obcowania z czymś jedynym w swoim rodzaju. Klasę solidnie podtrzymuje także „Gang Language”, który domyka pierwszą część podróży, gdzieś na granicy irytującej bezsenności i kolejnych koszmarów.

Za sobą mamy więc już tę przyjemniejszą część płyty, przed sobą z kolei intensywny mind-fuck. Sny robią się coraz bardziej surrealistyczne, nieregularne i rozmazane. Muzycy Joan Of Arc rezygnują z opanowania i nie zamierzają dłużej trzymać fasonu. Zaczyna się faza rozbuchanego tripu oraz improwizacji. Chaotyczne „Moonlightning” z elementami jazzowymi brzmi, jakby im się zepsuła taśma, ale wciąż jest w tym coś inspirującego. Wyjątkowo łagodne pranie mózgu oddziela od siebie pierwszą, akustyczną oraz drugą, eksperymentalno-dubową część "Dinosaurs Constellations".

Reszty szczegółowo nie opiszę. Wspomnę jedynie, że usłyszymy tam między innymi ochrypłe fałszowanie do szklanki, modyfikujący mózg popis samplingu czy skrawki oderwane z poprzednich utworów i pozostawione w przypadkowych miejscach. Na koniec znów dostajemy nagranie tytułowe, podsumowujące całość za sprawą ośmiu minut upiornych zgrzytów i pisków, trochę w stylu awangardowej części twórczości Sonic Youth.

Nie ulega wątpliwości, że przy okazji tej płyty Joan Of Arc znów się zmieniło. Na „In Rape Fantasy And Terror Sex We Trust” zespół daje się jednak ponieść eksperymentalnym formom z lepszym skutkiem niż na „The Gap”, serwując równocześnie szczyptę nieco trzeźwiejszego podejścia do twórczości z komponowaniem wspaniałych piosenek włącznie. W kolejnych latach przyjdzie im spłodzić rzeczy lepsze i ładniejsze. Nigdy już chyba jednak równie osobliwe i artystycznie nieokiełznane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz