sobota, 11 sierpnia 2012

The Cure - Three Imaginary Boys (1979)












9.5

Piętnaście po dziesiątej, sobotnia noc. Z kranu kapie, pod jarzeniówką. A ja siedzę w zlewie, z kranu kapie, kap kap kap kap kap…

W ten oto sposób zaczynamy wieczór z pierwszą płytą The Cure. Wyobraźmy sobie miasto Crawley w południowo-wschodniej Anglii drugiej połowy lat siedemdziesiątych. Tam 19-letni Robert Smith snuje swoje proste acz wyjątkowo klimatyczne utwory. Na „Three Imaginary Boys” tak niewiele wystarczyło do stworzenia muzyki o niezwykłej atmosferze. Połączenia ciasnego post-punkowego i klasycznie piosenkowego elementu. Najpierw „10:15 Saturday Night”, smutnawo obojętny Smith w beznadziejnej scenerii, czekający na telefon, rozmyślający nad tym gdzie ona była. Wkręcającej solówki nie da się zapomnieć. Robert w tekstach unika oczywistości, jest enigmatyczny, najczęściej używa kilka słówek, które w zupełności spełniają swoje zadanie. Patrzysz w moje oczy, oboje się uśmiechamy, mogłem cię zabić bez próbowania, to jest dokładność. W „Grinding Halt” wystarczy pogodna rock’n rollowa zagrywka, melodia rodem z lat 60. Tylko na chwilę, bo „Another Day” zabiera w świat odpowiedniego dla zespołu mrocznego romantyzmu. W pierwszym utworze minęło 15 po dziesiątej. Tutaj dotrwaliśmy już do momentu, w którym jeden dzień przemienia się w drugi. Wpatrywanie się w szary krajobraz za oknem, hipnoza. Bob łkający młodzieńczym głosem. Dalej rozbrajający pokaz szczerości w „Object”, ale i to ma swój urok. Wiesz, podobasz mi się, oczy tak białe i nogi tak długie, ale nie mów do mnie, bo nie chcę słuchać twoich kłamstw, w moich oczach jesteś tylko przedmiotem… Ale nie przeszkadza mi to, nie obchodzi mnie i nie mam nic przeciwko, kiedy dotykasz mnie tam… Straszy opowieść o kobiecie w nocy na stacji metra, miejskie ghost story „Subway Song”. Trzy numery można sobie odpuścić, ale można też wybaczyć („Foxy Lady”, „So What”, „It’s Not You”). „Meat Hook” wpisuje się w abstrakcyjną wrażliwość Smitha, ot sympatyczna opowieść o mężczyźnie zakochanym w nożu do mięsa.

Końcówka to jeszcze dwie doskonałe piosenki. „Fire In Cairo” z kultowo literowanym F-I-R-E-I-N-C-A-I-R-O i obezwładniająco nastrojowe nagranie tytułowe. Przy tym ostatnim przypomina mi się fascynacja The Cure w drugiej klasie liceum. Leżenie nocą ze słuchawkami na uszach, sen który nie chce nadejść, teksty materializujące obrazy w głowie. Cienie trzech wymyślonych chłopców przemykają przez ogród. Śpij słodkie dziecko, księżyc zmieni twój umysł… Teraz nie zasnę już na pewno. Ścisła czołówka mrocznych i fascynujących płyt do słuchania po zmroku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz