sobota, 18 października 2014

Karate Free Stylers - Northern Youth (2014)








7

Aby w rockowym stylu wczesnych i środkowych lat 90. zrobić coś nie popadającego w drastyczny obskur, potrzeba ludzi przede wszystkim ogarniętych. Nie tyle nawet sprawnych muzyków, co osobników o otwartych głowach, w dużej mierze słuchaczy. Tu warto zwrócić uwagę na pewne zagrożenie, a mianowicie groźbę przeładowania muzyki wpływami i utratę własnego ja. Z drugiej jednak strony znając trzy grunge’owe zespoły na krzyż ciężko w takiej stylistyce wykrzesać cokolwiek słuchalnego.

Karate Free Stylers wybrnęli spomiędzy młota, a kowadła. Nagrali krążek soczyście ninetiesowy, bardzo prosty, ale podejmujący ciekawe wątki. Panowie z Olsztyna wydają się doskonale rozumieć, że piosenkowość jest wieczna i odpowiednio użyta zawsze działa na korzyść. I tak, zamiast ociężałego riffu wita nas akustyczne brzdąkanie inicjujące motoryczną petardę „Indian Summer”. Wokal oddycha, energii wystarcza jak z Mazowsza do mazurskich jezior, numer kończy bardzo sympatyczny wrzask. „Olympia” to równie przebojowe, gitarowe partie, ale już o całą minutę dłuższe. Przy okazji tego kawałka wyjątkowo przypomina mi się wypowiedź Elliotta Smitha, który odszedł z Heatmiser, ponieważ nie chciał grać „głośnych, rockowych piosenek bez dynamiki”. Cóż, tutaj dynamika jest największym atutem, zwrotki przy których notorycznie ruszamy nogą płynnie przekształcają się w kapitalne eksplozje. Podejrzewam, że gdyby Smith miał wybór, nie opuściłby Karate Free Stylers.

I kiedy już mogłoby się wydawać, że najbardziej hitowy moment albumu za nami, na zawołanie wyrasta „No Wounds". Każde radio, które tego nie gra powinno zostać ukarane. Tymczasem tuż za nim mój faworyt „December’s Tragic Drive” – utwór zatytułowany od linijki z tekstu jednego z numerów Sunny Day Real Estate, będący mariażem starego emo, grunge’u oraz tego czegoś, co grali Swerverdriver na etapie płyty „Raise” i epickiego kawałka „Rave Down”. Dokładnie to miałem na myśli pisząc o ciekawych wątkach. Liczy się poza tym hiper-radość z grania, szczególnie zauważalna przy szybkich wymiataczach, czego prostym dowodem „Broken Trees”. Niestety gdzieś w okolicy połowy płyty może się pojawić pierwsze uczucie znużenia. Nie zawsze dlatego, że piosenki zaczynają być gorsze, ale z racji pewnej jednostajności dyktowanego materiału. O ile jeszcze „Northern Youth” wyrwane z kontekstu, słuchane oddzielnie brzmiałoby zapewne nieźle, tak solówkowe „Wasteland” delikatnie męczy. Sytuację ratuje „Breathe”, który swobodnie można dołączyć do jednego worka z „Olympią” i „No Wounds”. Dwadzieścia lat temu te trzy utwory śmigałyby jako wysoko notowane single.

Ostro robi się jeszcze w końcówce przy „Disordered Hearts”. „Fear Not Little One, For I Am Just Here To Say Goodbye” nie jest spodziewaną balladą, ale zamyka album całkiem godnie, z odpowiednią dawką łomotu. Karatecy ostatecznie skonstruowali płytę bardzo jednolitą, co na szczęście przeszkadza tylko chwilami, a ze względu na melodyjne zwłaszcza w kilku refrenach uformowanie gęstej rock’n rollowej masy częściej jednak raduje. Grunge, alternative, college-rock, śladowe ilości emo czy post-hc, Nirvana, SDRE, Swervedriver, stary OffspringTo kolejna obok “Statku Matki” Kiev Office sprawna machina czasowa przenosząca do złotych lat ostatniej dekady dwudziestego wieku. 


Link do albumu na Bandcamp


2 komentarze: