poniedziałek, 27 października 2014

10 polskich


O muzyce Stefana Wesołowskiego ze względu na jej szlachetność, która maluczkiego blogowego recenzenta przytłacza, pisać jest ciężko. Oddawanie słowami esencji „współczesnej klasyki” okazuje się bowiem trudniejsze niż pisanie o graniu konstruowanym za sprawą piosenkowych elementów. Bardzo dobrze, że przez ostatnie lata serwisy zajmujące się muzyką alternatywną oswoiły nas – rockowych i popowych parweniuszy z Heckerem, Richterem, Basinskim czy Jóhannssonem, innymi słowy  z muzyką ciut bardziej wyrafinowaną, pochodzącą z nieco innej krainy wrażliwości. „What The Thunder Said” urzeka wyważoną podniosłością, pięknem nieskazitelnym, posępnym i listopadowym. Wesołowski nie przegina ani jednym dźwiękiem, nie zapuszcza się w nużące repetycje i zachowuje wyrazisty nastrój. Jestem w stanie zachwycić się tą kompozycją zapewne z racji emocji, jakie ją wypełniają. Odpuszczę już określanie i nazywanie ich po imieniu. To się słyszy i czuje, tego się słucha w sposób naturalny.


Scream Maker – In The Nest Of Serpents 4/10

Nie trzeba być wybitnym, ani nawet jak w moim przypadku – jakimkolwiek znawcą metalu, aby domyślić się, że polscy Scream Maker bardzo zasłuchali się w brytyjskim Iron Maiden.  „In The Nest Of Serpents” oceniam z jednej strony w kontekście muzyki ogólnie, według tego, czy sprawia mi przyjemność i bez konfrontowania z kontekstem. Z drugiej zaś muszę trochę porównać z tą garstką ciężkiego grania, które zdarzyło mi się poznać. Słyszę zwrotko-refrenową piosenkę w ciermiężnie old-schoolowym heavy-metalowym opakowaniu. Nie ma tu absolutnie skrawka miejsca na coś własnego, oryginalność pozostaje tematem tabu. Jest post-Scorpionsowy obskur, niestrawne solówy i przewidywalność totalna. Jeżeli nie siedząc w gatunku mogę z czystym sumieniem dojść do takich wniosków, to wiadomo, że fakt ten nie świadczy o kawałku dobrze. Propozycji Scream Maker nie przekreślam do samego końca chyba tylko przez sporadycznie zjadliwą pretensjonalność, która w refrenie chociażby, ujawnia się w ilościach śladowo pozytywnych przebłysków. 


3moonboys – Kroki 7.5/10

„Kroki” w pierwszej kolejności wskazują na zamiłowanie do kombinatoryki, w drugiej zdradzają także swą ładno-piosenkową stronę. Obydwa elementy gryzą się następnie przez cały utwór na przemian wychodząc na prowadzenie i wzbudzając zainteresowanie który wygra? Nie dziwi mnie wcale, że 3moonboys to zespół całkowicie już doświadczony (pierwsza płyta z 2004 roku), nawet jeśli do tej pory nie był mi znany. W tym kawałku słychać kunszt, smakowitość zastosowanych rozwiązań i przeszkadzajek dekonstruujących utwór. Podoba mi się melodyjna „walka” wokalu, niezły jest tekst. Zwycięża i tak gęsto oraz pomysłowo zagospodarowana tkanka dźwiękowa. Bas, syntezator, absolutnie dobrze rozumiany nieład kompozycyjny. W „Krokach” jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, naprawdę jest czego słuchać.


Feldgrau - 평양 7 불가사의 5.5/10

Jeżeli mieszkacie w tak spokojnej okolicy, że nawet podczas późno-nocnego spaceru nic nie jest w stanie wywołać u was przyjemnego poniekąd uczucia lekkiego niepokoju, istnieje szansa, że Feldgrau w słuchawkach zrobi swoje. Muzyczne szmery, szumy, szelesty i trzaski, jeden bardzo gwałtowny moment. Można się na chwilę zapomnieć, a następnie wystraszyć. Tak mogłoby brzmieć pranie mózgu, sesja z kosmitami wdzierającymi się do umysłu albo ścieżka dźwiękowa do oryginalnego horroru dziejącego się gdzieś w złowrogiej klinice.  


RitaHolm – Od A do Z 7.5/10

Romantyczny alternatywny pop po polsku. Z ładnym nastrojem, jeszcze ładniejszymi melodiami i kilkoma fajnymi linijkami tekstu. Bez tchu i umiaru, Od A i do Z, Bez wspólnych wymiarów, ty S, ja XL. Piosenka RitaHolm wpisując się w delikatą estetykę pokrewną chociażby Ocean Of Noise rości pretensję do bycia najlepszą rodzimą balladą jesieni. Wszystko staje się zresztą logiczne, kiedy dowiadujemy się, że ½ duetu stanowi Wojciech Żurek, niegdyś wraz z Magdaleną Nowetą człowiek odpowiedzialny za urokliwą EP’kę pod szyldem Oh Ohio. Podobnie jak rok temu głos Magdy świetnie zagrał z muzyką Rafała Konopki („I Want You” Ocean Of Noise), tak teraz do aranżu Wojtka doskonale przylgnął wokal Romana Szczepanka. Ciekawa sprawa, że już od trzech lat za najcieplejsze polskie utwory odpowiadają właściwie ci sami ludzie. Nie obrażę się zresztą jeśli tak już zostanie.



Szkot, Irlandczyk i Polacy spotkali się by grać post-rocka. Szkopuł w tym, że znużenie owym gatunkiem, nie tylko chyba u mnie, osiągnęło poziom krytyczny. Przynajmniej jeśli chodzi o jego przyjęty od kilku dobrych lat post-Mogwai’owski, odtwórczy model. The Frozen North starają się zrobić wiele by formułę odświeżyć, ale efekt satysfakcjonuje jakby częściowo. To, że ludzie odpowiedzialni za „Origin” jawią się znakomitymi muzykami jest faktem oczywistym, wystarczy posłuchać chociaż części kawałka żeby się o tym przekonać. Skrzypce, misterne melodie, narastające w jakimś kierunku napięcie, wpływy folku – niby wszystko OK, a jednak uczucie bycia kupionym miesza się z uczuciem bycia znużonym. Może za długo, może pomimo wysiłków nadal brzmi zbyt podobnie do wielu innych kapel? Życzę powodzenia, choć na razie pozostaję z uczuciami mieszanymi.


Happysad – Smutni Ludzie 7.5/10

Na ostatniej płycie Happysad jasno i dosadnie zakomunikowali chęć zmian. Przed ukazaniem się zwiastunów z nowego albumu można więc było zastanawiać się już jedynie nad tym CO tej zmianie ulegnie. Pierwszy singiel podobnie jak dwa lata temu „Wpuść Mnie” mile zaskakuje pod względem konstrukcyjnym. Brzmienie wieje chłodem, kontrastując z majowymi opisami i „beztroską hormonadą”, ale za to doskonale pasując do tytułowych „Smutnych Ludzi”. Akuratna elektronika i punktująca perkusja niepokojąco zwiastują burzę, czytaj kapitalny riff, który niczym piorun dzieli utwór na dwie części. I właśnie dla tej drugiej, porywająco rozeźlonej, naładowanej frustracją oraz „wkurwem” najbardziej warto się ze „Smutnymi Ludźmi” poznać.


Czy można chcieć czegoś więcej, gdy nuda i bezsens trzymają nas za ręce? „Narkotyki” to piękne muzyczne lenistwo, rozleniwienie iście wyrafinowane, jazzowe, wylewające się lekko melancholijnie, ale przy tym jakże rozkosznie. Parne lato czy jednak zadumana jesień? Nie wiem sam. Saksofon nęci, absorbuje, Piotra Nabrdalika można oskarżyć o wokalną charyzmę. Jeśli chcieć czegoś więcej, to tylko kawałka „Czerwiec” z tej samej płyty.  


Olandra – Asmodeus 6.5/10

Głos Oli Woźniak nie ma słabych punktów, skala idzie w parze w barwą, technika z emocjami. Przyjemność czerpana z wysokich dźwięków i subtelnie akompaniującego pianina pozwala przymknąć oko na klasyczną konwencję. Wygrywa dla mnie końcówka, kilkudziesięcio-sekundowa lekcja jak wokalnie zaczarować w ogóle nie używając słów.




Curly Heads – Reconcile 5.5/10

Czy to jeszcze spóźnienie na new rock revolution godne polskich kolei, czy może już revival gitarowego revivalu? Choć wydaje się jakby to było wczoraj, „Reconcile” uderza w brzmienia sprzed dekady, a nawet kilkunastu lat. Z kawałka Curly Heads w mniejszym lub większym stopniu wyskakują Kings Of Leon, Editors, Arctic Monkeys i reszta ferajny. Pomimo upływu roczników za tym się jeszcze nie da tęsknić, a jakiekolwiek odrodzenie czegoś, co nawet dobrze nie umarło nie znajduje racji bytu. Można też powiedzieć, że Dawid Podsiadło z kolegami nagrali zwyczajny indie-garażowo-rockowy kawałek, który zły w żadnym wypadku nie jest, ale rewelacją może stać sie chyba tylko w polskim, niewydolnym mainstreamie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz