sobota, 9 maja 2015

The Cribs - For All My Sisters (2015)











7.5

Estetyka, do której po blisko dekadzie dotarli The Cribs okazała się na tyle pojemna, że udało się w niej nagrać nawet dwa bardzo dobre albumy. Zespół z Wakefield przechodził przemiany raczej delikatnie i stopniowo, ale o ile pomiędzy „The New Fellas a „Men’s Needs...” czy „Ignore The Ignorant” a „In The Belly Of The Brazen Bull” mutacje były bardziej zauważalne, tak „For All My Sisters” brzmi już jak naturalny kompan dla swego poprzednika. Bracia Jarman znaleźli się aktualnie w takim momencie, w którym rzeczywiście nie trzeba wiele zmieniać, aby było całkiem dobrze.

Metoda ulubieńców brytyjskiej prasy nie polega już na dążeniu do czegoś poprzez wprowadzanie modyfikacji, co raczej na szlifowaniu gotowego. Słychać to doskonale w „Finally Free”, który podobnie jak otwierający trzy lata wcześniej „Glitters Like Gold” oparty jest na kunsztownych niuansach i licznych niepozornych melodiach, w tym wdzięcznie podśpiewywanych na przeróżną modłę „whoa-oh”. Również „An Ivory Hand” wydobywa się swobodnie w ten sposób, poparty jakby wyłącznie piosenkowym zmysłem kompozytorów. Solówka wiernie nawiązująca do motywu przewodniego czyni zaś to nagranie najbardziej weezerowskim kawałkiem Cribsów jak dotąd. Obecność Ricka Ocasek’a jako producenta nie pozostaje bez znaczenia. To zresztą dosyć ciekawe, że ingerencja członka The Cars na „For All My Sisters” jest z jednej strony zauważalna, ale z drugiej, nie zmienia płyty na tyle, by ta odstawała od produkowanej w 2012 roku przez duet Fridmann-Albini poprzedniczki.

„The Jarmans” nie byliby tym samym zespołem, gdyby pierwszorzędnego gitarowego popu, chociaż trochę nie zderzyli z łobuzerskim punkiem. Tu należy wspomnieć, że na ich szóstym albumie brudu i pazura jest mniej niż na dwóch ostatnich krążkach. Gary i Ryan nie zdzierają gardeł choćby tak, jak w „Chi-Town”, „Come On, Be A No-One”, „Cheat On Me” czy „Back To The Bolthole”. „Mr. Wrong” to jednak dość zacny, szybki kawałek, a „Summer Of Chances” zadziorną przebojowością zwyczajnie rozwala system. Gitarowo-klawiszowa zwrotka prowadzi do obfitującego w hooki pełnego pasji refrenu, który ze względu na całkiem wyrafinowaną konstrukcję unika schematyczności i ma szansę okazać się wakacyjnym przebojem o zaskakująco długiej dacie spożycia. A skoro już zahaczyłem o tak przyjemną, beztroską tematykę, to wypada mi jeszcze napomknąć o „Different Angle”, rozbudzającym wyobraźnię spontanicznym hymnie. Wersy takie jak: I don’t have much time, like a butterfly, Only one night to try and change my life, Let’s get out of here, head to the city, We walk through the streets jangling your keys” równa się sto procent Cribsów w Cribsach.

Pomimo początkowego wrażenia kuponu odciętego od starszej koleżanki, „For All My Sisters” prędko zyskuje przede wszystkim na swej solidności. Znaczy to mniej więcej tyle, że liczba utworów tak po prostu udanych, nadających się do wyrywkowego posłuchania jest tu wystarczająco wysoka. Poza tym, to być może najlepsza chwila, w której bycie młodym i bycie dojrzałym przystoi im jednakowo. Piosenki mogą traktować zarówno o spontanicznych szaleństwach, jak i poważniejszych uczuciowych dylematach. W balladach kilka razy naprawdę udaje się bliźniakom trafić w punkt. Dzieje się tak w romantycznym „Pacific Time”, gdzie zawarte w słowach „Maybe your silence will tell me what I need, Till I find what you're hiding from me” minimum, wyraża maksimum. Oraz w “City Storms”, w którym niepokój związany z gwałtowną burzą dzielącą ludzi po obydwu stronach miasta zestawiony zostaje ze strachem o brak możliwości kolejnego spotkania z ważną osobą. Dodajmy do tego lo-fi’owe „Simple Story” oraz znów czarujące riffem, a także refrenem „Burning For No One” i na jakiś czas możemy być o nich spokojni.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz