czwartek, 28 lipca 2011

Lucky if we’re speaking on holidays

Parę słów o paru nagraniach, których przyszło mi regularnie słuchać podczas dwutygodniowego pobytu nad morzem i w okolicach warmińsko-mazurskich. Muzyczne ilustracje, zdarzenia i sytuacje…


Pixies – Head On












Są takie kawałki i takie momenty w życiu, że człowiek nie może usiedzieć w miejscu, bo coś go rozsadza od środka. Coś co panowie z The Jesus And Mary Chain idealnie opisali słowami „And the way I feel tonight, I could die and I wouldn't mind”, a Frank Black równie rewelacyjnie wyraził w coverze nagranym przez Pixies. Coś co sprawia, że chcesz CZUĆ, że chcesz się starać i zdmuchiwać pieprzone gwiazdki z nieba. Shoegazowy, ewentualnie przebojowy numer Amerykanie przerobili na eksplodującą, ewidentnie-ramonesowską petardę. "And I'm taking myself to a dirty part of town Where all my troubles can't be found".

LINK


They Might Be Giants – I Palindrome I












W “I Palindrome I” znajdziemy dwie podstawowe rzeczy wyrażające twórcze obsesje Johna Linnela. Harmonijną linię wokalu urzekającą już od samego startu oraz kombinatorskie podejście do tekstu, tym razem w postaci zabawy w palindromy. Jeżeli dodam, że singiel ten promujący niegdyś płytę „Apollo 18” stawiam tuż obok „Anna Ng” i „Birdhouse In Your Soul” to głębsze rozpisywanie się o jego wakacyjności i rozrywkowo-piosenkowym potencjale nie będzie już chyba konieczne.

LINK


Alkaline Trio - 5-3-10-4












Nawet zaciekli fani Alkaline Trio nie są w stanie powiedzieć o czym tak naprawdę opowiada to nagranie. Najbardziej zapadają w pamięć ci „schoolyard freaks”, a enigmatyczne cyferki jedynie intrygują skazując na bezowocne domysły. Od czego jednak mamy www.songmeanings.net i trzynasty aktualnie komentarz licząc od góry? Dla mnie „5-3-10-4” to przede wszystkim starszy brat „Beyond The Embarassing Style” autorstwa The Lawrence Arms i elegancki, punk rockowy numer, przy którym szedłem kiedyś na plażę w wielkich słuchawkach na uszach, nie odzywając się do nikogo.

LINK


The Good Life – Drinking With The Girls












Osobiście, tego rodzaju utworów na wakacje i z założenia wesołe wyjazdy nie polecam. Fakt, że nie zawsze wszystko wychodzi tak jakby się tego chciało i chwilami zamiast szczerzyć się przy plażowym indie-popie lądujemy na materacu w smutnym nastroju słuchając wynaturzeń Tima Kashera. „Picie z dziewczynami” przybiera różne formy. Na szczęście nie zawsze takie jak w tej dołującej opowieści. Czasem kończy się tylko na zachwianych powrotach do łóżka, poranionych stopach i wreszcie wypowiedzianych zalążkach wyznań jakie planowało się od dawna.

LINK


The Jam – That’s Entertainment












Poetyka brytyjskiej klasy robotniczej osadzona w formie akustycznego punk rocka. Nawet analizując liryki Wellera na sucho da się odczuć romantyczny realizm i potęgę promieniującą z poszczególnych nierymujących się linijek. Każda z nich brzmi wyraziście, każdy wiersz jawi się solidnie kopiącym estetycznie kawałkiem tekściwa. Te wszystkie łobuzerskie akcenty: "policyjne wozy i krzyczące syreny, tłuczone szkła i dudniące buty", życiowe rozterki: "oglądanie telewizji i rozmyślanie o wakacjach, karmienie kaczek i marzenie o tym by być daleko stąd", fizyczne odczucia: "budzenie się z koszmarnego snu i palenie papierosów, przytulanie ciepłej dziewczyny i wdychanie czerstwych perfum” są prawdziwe, sugestywne, prawie do dotknięcia. A na końcu jeszcze coś o całujących się kochankach, tracących „spokój samotności”.

LINK


Fake Problems – Songs For Teenagers












This song is about doing drugs” rzekł Chris Farren podczas występu przed publiką zgromadzoną głównie z osobników w wieku lat kilkunastu, góra dwudziestu paru w jednym z kanadyjskich klubów. Słowa te mówią nam „o czym”, podobnie jak sam tytuł wyjaśnia „dla kogo”. „Songs For Teenagers” to nienachalna przestroga, skromna ballada podszyta smutkiem, ale bardziej mająca na celu podniesienie na duchu. Typ piosenki z duszą na ramieniu, która sprawdza się zawsze, wszędzie, w każdych warunkach.

LINK


Modest Mouse – A Life Of Arctic Sounds












7 kilometrów ze Stegny do Jantaru, nocą (is a long walk without a car…)
6 kilometrów - (is a long walk without a car…) ale nie dla kogoś kto ma o czym myśleć
5 kilometrów – (is a long walk without a car…) już tylko plażą, prosto przed siebie
4 kilometry - (is a still long walk without a car…) ludzi prawie nie ma, nieliczni siedzą przy ognisku
3 kilometry – (is not so long walk without a car…) ani żywej duszy, tylko ja, myśli, noc, wielkie morze i muzyka, mogę nawet śpiewać
2 kilometry – (is a close walk without a car…) coraz bliżej celu, drugą stronę widać i słychać wyraźniej
1 kilometr – (is a really close walk without a car…) - już tam praktycznie jestem

Szybkie zdjęcie, dowód, że byłem, i z powrotem... W międzyczasie można jeszcze pokrzyczeć

I WROTE MY NAME ON THE SUN
HEY ALL RIGHT I MIGHT BE GODDAMN!
A LIFE OF ARCTIC SOUNDS
HEY ALL RIGHT I MIGHT BE GODDAMN!


LINK


Aloha – Ice Storming












Ciężko pisać o piosenkach tak pięknych, że właściwie przerastających możliwość adekwatnego wyrażenia własnego zdania na ich temat. Co mi więc bez przesadnego myślenia przychodzi do głowy? Numer 3 ulubionych utworów na „Some Echoes”, kompozycyjna bezbłędność mająca swoje uzasadnienie w nietuzinkowej muzykalności każdego z czterech panów, wyjątkowy nastrój, odpowiedni tylko dla tej grupy, totalna niepodrabialność. Pozostaje jedynie westchnąć, posłuchać słów, posłuchać muzyki, zamknąć oczy, poczuć się dobrze.

LINK


Face To Face – Bikeage












Kolejny za przeproszeniem urywający dupę, kolosalny cover, który przez moją playlistę przewinął się niezliczoną ilość razy. Face To Face kultowy kawałek Descendents podkręcili szybkościowo i energetycznie. Nawet jeśli oryginałowi niczego nie brak to tu mam wrażenie, że sprawiedliwości stało się zadość ponad miarę. Słowa tekstu kierowane do imprezowych nastolatek zatracających się w używkach i szybkim seksie. Najbardziej istotne wydaje się jednak pocieszne „Don’t be afraid, it’s not too late, save yourself, I need you here”. Żaden inny numer nie dał mi w ciągu ostatnich tygodni tyle bezwarunkowej radości ze słuchania.

LINK


Armchair Martian – Jessica’s Suicide












Dobry typ do gry w najbardziej zapomniane, a warte pamiętania zespoły z około-melodic punkowego podwórka. Armchair Martian najlepiej kojarzeni są zapewne z utworu innej kapeli, a mianowicie The Ataris i ich „Song For A Mixtape” gdzie Kris Roe wymienia ich jednym tchem obok Built To Spill i Jawbreakera. „Jessica’s Suicide” to majstersztyk przebojowego, alternatywnego rocka. Mnie na przykład powala już słowne rozegranie początku piosenki:„Jessica suicide takes me for a ride, I'm just a crazy one-armed man, Strange world, Dead girl, Die each day or so you say it…” dwa razy podsumowane chodzącym później po głowie “How much death can one man stand?”. Świetna sprawa szczególnie dla tych, którzy do cna wymęczyli już twórczość Jimmy Eat World, Ataris i Texas Is The Reason.

LINK


Red House Painters – Medicine Bottle












Kiedyś wydawało mi się, że to utwór maksymalnie depresyjny i dołujący. Genialny Mark Kozelek na tle zimno-falowych, mrocznych plam melodii. Jakby spóźniony na to by z tym epickim nagraniem w połowie lat 80’tych ujść za klasyka. Wszystko jedno, prędzej czy później, stało się i tak. A wracając do pierwszej myśli, kiedy przyszło mi słuchać „Medicine Bottle” w chwili własnego smutku, „najgorszej nocy życia”, to nawet tych 9 with out you minut nie brzmiało aż tak beznadziejnie.

LINK


The Clientele – Step Into The Light












Dźwięki jakie oznaczać mogą wyłącznie chwile czystego szczęścia, duchowego spokoju i kroczenia drogą światła… Ciepłe dreszcze łaskoczą serce przy wymawianym przez wokalistę „So goodnight my darling goodnight” i doprawdy trudno mi sobie wyobrazić by dało się to zrobić lepiej i jeszcze bardziej romantycznie.

LINK


The Get Up Kids – Shorty












Wersja zarejestrowana na żywo z pamiętnego, planowo ostatniego występu dzieciaków w Grenada Theater. „Shorty” to sztandarowy kawałek Get Up Kids jeszcze z cudownie szczeniackich czasów „Four Minute Mile”. Matt Pryor wrzeszczący "You never find another friend like meeeeeeeeeeeeee!" uosabia tu wszystkich z powodu złamanego serca wkurwionych, wiecznie dorastających. I to bez względu na wiek, bo kto nie dorasta ten się już tylko starzeje.

LINK


Grizzly Bear – Central And Remote












Nie potrzebuję żadnego teledysku, występu live, niczego co zepsułoby mi obecny odbiór „Central And Remote”. Obrazkiem do tego muzycznego fragmentu już zawsze pozostaną dla mnie wieczorne latarnie przy chodniku w Stegnie, mijane około godziny 1:00. Odgłosy dzwoneczków, mistyczne wokale, światła i drzewa wykreowały magiczną atmosferę powrotu z najlepszego spaceru jaki zdarzyło mi się odbyć.

LINK


Guided By Voices – Game Of Pricks












Któregoś razu chciałem sobie posłuchać muzyki na plaży. Nic z tego nie wyszło, bo koleżanka dorwała się do telefonu, posiedziała chwilę przy „Game Of Pricks”, stwierdziła, że „jakiś rock’n roll” po czym przerzuciła się na radio zastrzegając przy tym, że „podoba jej się ta muzyka, ale woli posłuchać radia”. Nie miałem za złe, poszedłem popływać w zimnym morzu co oczywiście na dobre mi wyszło, bo nołlajfować się przy piosenkach Pollarda mogę przecież zawsze, a być zalewanym przez fale słonej wody już nie do końca.

LINK


Male Bonding – Crooked Scene












Oczywiście swoje i tak odsłuchać zdążyłem, a „Crooked Scene” słonecznych indie-punków z Male Bonding idealnie wpisało się w klimat leniwego plażowania. Co prawda to napiedalańczo-melodyjne szaleństwo wypada raczej kontrastowo, ale i tak jeszcze chwila, dwie przy upalnej pogodzie, gorącym piasku i kręcących się dookoła półnagich ludziach, a uwierzyłbym, że jestem w Kaliforni.

1 komentarz: