wtorek, 15 lipca 2014

The Field Mice - So Said Kay EP (1990)












8

W przeciwieństwie do poprzedzającego wydanie tej EP’ki „Skywriting” wypowiedź niezwykle spójnie utrzymana w pierwotnym stylu grupy. Pięć utworów nurzających się w romantycznym, melodyjnym sosie. Melancholijny pop w najlepszym wydaniu.

Da się odnieść wrażenie, że Wratten i Hiscock byli wyjątkowo uparci w tym by swoje niewinne indie-popowe pieśni o trudach młodzieńczej miłości wciąż powielać. Jedynym słusznym argumentem za usprawiedliwieniem takiego działania może być wyłącznie skuteczność i kreatywność, a tych w żadnym wypadku nie brakowało. Końcówkę „So Said Kay” (nawiązującego do lesbijskiego filmu „Desert Hearts”), w której następuje kumulacja dobrych pomysłów należałoby wliczyć do najlepszych momentów zespołu. Skrzypce, pogłosy, gitara i typowa liryczna melancholia Bobby’ego zlewają się razem w wyjątkowo nastrojową jesienną pocztówkę z roku 1990. Pozostałe kawałki od tego obrazka znacząco nie odbiegają. Starannie wybrzmiewa „Indian Ocean” również wpisane w zadumę patrzenia na spadające liście. „Landmark” wyróżnia się ckliwym dostojeństwem syntezatorowego motywu umieszczonego w centralnej pozycji kawałka. „Quicksilver” ze swymi ładnymi klawiszami i wdzięcznym brzdąkaniem w struny zapewnia sytą porcję przestrzennego akustycznego popu. Jakaś egzotyka wkrada się do „Holland Street” znanego z kompilacji Sarah Records, jedynego instrumentalnego numeru na płycie.

Skończyło się więc nagraniem wysokiej klasy EP’ki pełnej pasjonujących melodii i klimatu odpowiedniego dla tejże unikalnej grupy. Obok pierwszych singli i debiutu być może najbardziej esencjonalna rzecz od nich do sprawdzenia.  

1 komentarz:

  1. So Said Kay to mój absolutnie ulubiony utwór Field Mice, ever. Nigdy nie przestaje przyprawiać mnie o ciarki.

    OdpowiedzUsuń