poniedziałek, 21 listopada 2016

1989 w piosenkach - miejsca 30-21


Są takie utwory, które nawet u słuchaczy zaznajomionych z historią muzyki gitarowej w stopniu zaawansowanym muszą przypomnieć czasem, z jak nieograniczoną pod względem kreatywności dziedziną mają oni do czynienia. Nawet jeśli pojawiają się czasem myśli, że „wszystko już było” i „nic mnie nie zaskoczy”, to zarówno wśród rzeczy najnowszych, jak i tych starszych, ale jeszcze nie odkrytych znajdą się pozycje, które prędzej czy później udowodnią im jak bardzo się mylili. Jedną z nich może być choćby „Too Much For The Red Ticker”, poza-albumowy singiel wydany w 1989 roku przez Dog Faced Hermans. Dobór stylistycznych składników i sposób ich wykorzystania przez grupę z Edynburga prowadzi do efektu estetycznej unikalności. Wygodnie byłoby to ochrzcić jako „art punk”, ale wygoda nie pójdzie w tym przypadku w parze z oddaniem pełnej sprawiedliwości. Podstawę stanowi post-punkowy nerw, basowa linia do której dołącza następnie intrygująco rozedrgany kobiecy wokal Marion Coutts, rytmika ska, dzwonki, garść świstów, szumów i smacznych zagrywek. Przebieg kompozycji jest w każdym calu zajmujący, brzmienie bogate, a odczucie ze słuchania – nie tak znowu znajome, jakby nieco inne, jakby nawet świeże. 



W „Memphis Egypt” znajduje się prawdopodobnie wszystko, co da się wpakować w utwór, w celu zadowolenia nim miłośników alternatywnego rocka późnych lat 80. Nuta brytyjskiego post-punku, czucie amerykańskiego indie, wpływy country i jakżeby inaczej, zagrany na pełnym wykopie ROCK’N ROLL. Nie ma raczej wątpliwości, że to właśnie najszczersza gitarowa energia rozsadzając ten kawałek praktycznie dyktuje jego ramy. Z jednej strony wiąże się ona z pewną dozą „wkurwu”, z drugiej zaś z radością grania. Emanuje poprzez żywiołowe wymiatanie i gniewne niekiedy artykułowanie tekstu, ale też uparte wyciskanie chwytliwej melodii.


Aby zrozumieć, że Kurt Cobain przed napisaniem „About A Girl” maksymalnie nasłuchał się Beatlesów nie trzeba nawet wiedzieć, że Cobain przed napisaniem „About A Girl” maksymalnie nasłuchał się Beatlesów. Wystarczy w zasadzie przyjrzeć się strukturze utworu, a zwłaszcza momentu, w którym przechodzi on w refren, uwalniając cały ten, dobrze znany ładunek najbardziej fantastycznej melodyjności pod słońcem:  I'll take advantage while, You hang me out to dryyyyy.



Pierwsze albumy Samiam to esencja niezależnej szczerości. Miejsca znakomitych spotkań szorstkiego punk rocka i targanego uczuciami emo. Przykładami krystalicznego emo-core’u w ich wykonaniu są zwłaszcza „Underground” z debiutu i „Clean” wydany na kolejnej płycie. Pozostając pod dużym wpływem wcześniejszych zespołów sceny emocjonalnego hc, z którymi pod względem istotności nie mogli się równać, Kalifornijczycy potrafili chwilami sięgać tych samych wyżyn. Niedostateczna oryginalność w porównaniu do Rites Of Spring, Dag Nasty, a nawet Lifetime czy Jawbreakera nie umniejszała swoistej perfekcji, której jedynym źródłem było stuprocentowe zaangażowanie. W „Underground” słychać nasycenie emocją każdego fragmentu, mieszanie żalu (If you come back I won't forget) i nadziei (Sometimes you need to cry so you can smile again), przeżywanie słów i melodii, poddawanie się refleksji i porywające parcie do przodu. Wszystko naturalnie w estetyce czystego „podziemia”. 


Poza dość łatwym do przewidzenia byciem kolejną kompozycyjną znakomitością autorstwa XTC „Mayor Of Simpleton” zdobywa sympatię także jako błyskotliwa historia o miłości. Melodie, harmonie, zwrotki i refren to oczywiście jedno. Seria inteligentnych linijek Andy’ego Partridge’a pokroju: Well I don't know how many pounds make up a ton, Of all the Nobel prizes that I've never won, stanowi zaś fenomen osobny. Z dowcipnych, umiarkowanie wyrafinowanych, lecz na pewno niczego tutaj nie komplikujących lirycznych popisów rodzi się prostolinijne, ale jakże ciepłe przesłanie: And I may be the Mayor of Simpleton, But I know one thing and that's I love you.



Bono i The Edge w 1987 r. (pod oryginalnymi nazwiskami) napisali dla Roya Orbisona utwór, którego wykonanie przez twórcę „Crying” i „Only The Lonely” można dziś utożsamiać z esencją muzycznej elegancji. The Big O śpiewa tu o fascynacji tajemniczą dziewczyną, o zniewalającej go ciemności w jej oczach i miłości, która nawet jeśli jest ślepa, to sprawia, że on wcale nie chce widzieć. A śpiewa z niezwykłym wyczuciem, w każde zdanie wkładając ogrom ciepłych emocji, szczytując za sprawą pięknego refrenu, do akompaniamentu kruchych i równie subtelnych melodii. 



Robert Wratten w „I Can See Myself Alone Forever” pogrąża się w gęstym pesymizmie, wynikającym z obawy, iż odnalezienie miłości może być dla niego czymś ostatecznie niewykonalnym. Najbardziej przerażająca dla lidera The Field Mice staje się perspektywa wiecznej samotności i przejścia przez życie bez osoby, która odwzajemniłaby uczucie. Wywnętrzenia Bobby’ego zostają wiernie przekazane przez wymowny smutek w wokalu, przejmujący chłód gitarowych melodii oraz smętne basowe pomruki. Śladów nadziei brak, w duszy panuje sroga zima.


Operation Ivy stanowiło króciutki, trwający zaledwie dwa lata przebłysk punkowej inteligencji, do dziś pozostający najtrwalszym świadectwem świetności legendarnej sceny muzycznej z Berkeley. Albumy tak zażarte jak „Energy” oraz utwory tak szczerze zaangażowane jak „The Crowd” powstają zazwyczaj z inicjatywy ludzi młodych, często debiutujących, noszących w sobie jakieś niezadowolenie i niezgodę na coś, niecierpliwie szukających okazji do rozładowania swych frustracji w sposób konstruktywny. W kawałku numer 5 z jedynego długogrającego albumu Kalifornijczyków wszystko to aż się gotuje. Desperackie wokale Jesse’a Michaelsa i Tima Armstronga w zwrotkach prowadzą do hymnicznie wykrzyczanego refrenu. Riffy oraz partie perkusji ani przez chwilę nie tracą na ostrości, słowa tekstu atakują z absolutną pewnością. Nie jest to przy tym bezzasadny bunt i pokaz siły, a raczej implikujące taką właśnie formę, rozpaczliwe wołanie o jedność (we need a gathering instead), wartość, którą ten zespół stawiał być może najwyżej.



„Floating” jako pierwszy utwór na „Floating Into The Night” zawsze oznaczał dla mnie wstęp do czegoś zmysłowego i ekscytującego. Początkowe dźwięki sekcji dętej oraz rozpościerająca się w kilku kolejnych chwilach atmosfera opętywały i zniewalały, inicjując następną trwającą kilkadziesiąt minut podróż do mroczno-miłosnego, jedynego w swoim rodzaju świata współtworzonego przez trio Cruise-Badalementi-Lynch. Utwór ten to też oczywiście wartość sama w sobie, rzecz intrygująco zaaranżowana i pięknie zaśpiewana, pobudzająca w człowieku milion emocji, niebywale sugestywnie nastrajająca. Włączam i unoszę się.



Pełne niebywałej gracji, niespieszne plątanie i rozplątywanie perfekcyjnych melodii w „Pictures Of You” brzmi, jakby Robert Smith i Porl Thompson znaleźli wzór na utwór ostateczny, kompozycję, jaką można snuć już w nieskończoność, gdzie każda kolejna minuta oznacza coraz głębsze wpadanie w cudowną hipnozę. Na ich wyczyny majestatycznie opada warstwa klawiszowego lukru. Do tego z kolei dołącza śpiew Roberta, przekazujący jeden z najbardziej ujmujących tekstów w historii zespołu, któremu w równie wybitny sposób przyszło dekadę zaczynać, jak i kończyć.  

miejsca 40-31

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz