środa, 23 listopada 2016

1989 w piosenkach - miejsca 20-11


Najcenniejszą cechą De La Soul, słyszalną w znanej mi części twórczości tria jest pogodny luz, nienachalna pozytywność, giętkość i dobitna kreatywność w tworzeniu muzyki dającej dużo pożywnej rozrywki. Wypada przymknąć oko na fakt, iż „The Magic Number” to właściwie cover „Three Is A Magic Number” Boba Dorougha po interpolacji i drobnych modyfikacjach oraz dołożeniu sampli z „The Lesson 3” duetu Double Dee & Steinski. Ważniejsze jest chyba, że podkładając tam swoje nawijki i sprytnie układając wszystkie puzzle chłopaki stworzyli chwytliwą, taneczną i melodyjną rzecz, przy której usiedzenie w miejscu jest sztuką. Three forms the soul to a positive sum, Dance to this fix and flex every muscle. Dokładnie tak.



Ludzie, którzy nie lubią chociaż jednej piosenki Belindy Carlisle nie powinni iść do Nieba. Być może, gdyby komercyjnoradiowa muzyka popularna częściej prezentowała tak soczyste refreny i arcyprzyjemne zwrotki, jak w „Leave A Light On”, moje zapotrzebowanie na wszelkiej maści alternatywny pop byłoby ogółem mniejsze. Jeżeli prześledzimy historię notowań amerykańskich i brytyjskich list przebojów z roku 1989 oraz porównamy to, co trafiało tam zazwyczaj na pierwsze miejsca* z totalnie uczciwym pop rockowym singlem ex-wokalistki The Go-Go’s, zapewne docenimy tę piosenkę jeszcze bardziej. Pierwszy utwór promujący „Runaway Horses” to cztery minuty upływające pod znakiem wpompowanego w muzykę kobiecego uroku i niczym nie skalanej przebojowości. Prostej, ale potężnej, usiłującej trafić chyba do każdego, ze skutkiem może nie idealnym, ale i tak godnym uznania. 

* ”To”, czyli np. mnóstwo mdłych propozycji z gatunku adult contemporary, Milli Vanilli, Jason Donovan czy New Kids On The Block.


Obok wielu wrzaskliwych, rozsadzanych dziką energią kawałków na “Doolittle” znalazło się miejsce także dla tej łagodnej, chwytliwej piosenki, zwartego i gotowego na podbój rockowych list przebojów singla. Utwór napisany przez nastoletniego Franka Blacka po kilku latach leżakowania doczekał w końcu swojego momentu, pomagając zespołowi (wraz z „Monkey Gone To Heaven”) dotrzeć do większej rzeszy odbiorców. „Here Comes Your Man” wpada w ucho za sprawą nieskomplikowanego riffu Joeya Santiago, wabi melodyjnymi zwrotkami, śpiewanymi wyjątkowo cierpliwie przez Francisa i zdobywa ostatecznie jednozdaniowym refrenem, w którym wokalista Pixies wchodzi w standardową harmonię z Kim Deal. Niby niewiele, ale satysfakcja pełna. Niby nic, a jednak niczego nie trzeba więcej. 


Trzeba przyznać, że już rozpoczynanie potencjalnego popowego hitu słowami: Life is a mystery, everyone must stand alone to zagranie dość przewrotne. Madonna, wchodząc w czwartą dekadę swojego życia, miała jednak ambicje, by przy okazji pisania kolejnego materiału na szczyty list przebojów nie tylko dać słuchaczowi rozrywkę, ale też w jakiś sposób go sprowokować. O pierwszych linijkach można na dobrą sprawę zapomnieć po usłyszeniu (nie)sławnego refrenu, w którym zawiera się ewidentna dwuznaczność, możliwość odczytania religijnego, jak i seksualnego. Konstrukcja utworu jest z kolei tak przemyślana, aby tym refrenem uderzyć bardzo szybko, mocno i skutecznie. Najlepiej kilka ładnych razy. Wstęp, oparty wyłącznie na krótkiej organowej melodii, docierającego z oddali chóru i głosu wokalistki nie przetrzymuje nas w niecierpliwości, dla głównego hooku piosenki bedąc czymś w rodzaju efektywnie wystrzeliwującej go trampoliny. Chorus powraca następnie po każdej ze zwrotek, przy trzecim wejściu atakując dodatkowo wraz z gospelowymi śpiewami. Na tym atuty wcale się nie kończą. Tam, gdzie każdy inny popowy numer mógłby już prawie finiszować, tu wkracza jeszcze zgrabny niby-mostek, poczęty słowami: Just like a prayer, Your voice can take me there..., a cała zabawa zostaje przedłużona o pełne dwie minuty.



“Strange” to piosenka posiadająca jeden z bardziej emocjonujących, pęczniejących od napięcia wstępów w indie graniu końcówki lat 80. Z kilku gitarowych mrugnięć i stąpnięć perkusji wydobywa się dorodny kawał melodii, wspaniale uprzedzający wybuch bardzo złych w sensie technicznym, ale i tak przejmująco pierwszorzędnych partii wokalnych Deana Warehama. Why's everybody actin funny? Why's everybody look so strange? Jest w pytającym głosie lidera Galaxie 500 jakaś desperacja, wywodząca się z rozpaczliwej próby zrozumienia. Niewiele znam zespołów tak naturalnie i przekonująco outsiderskich, jak trio z Cambridge. A „czwórka” z „On Fire”, podobnie jak np. słynny „Tugboat” jest tego ich indywidualizmu prawdziwą emanacją, wyrażającą się w każdym aspekcie utworu.  



Jak słusznie zauważył recenzent Pitchforka, całkiem poważne poetyckie skłonności Jonathana Vance’a („bardziej Rimbaud niż Rollins”) odgrywały w utworach Moss Icon niebagatelną rolę. Warstwa liryczna „Kick The Can” to właściwie przygnębiający w wydźwięku mini-poemat, stanowiący podatny grunt dla efektownej emo-core’owej kompozycji. It’s lonely and there’s nowhere to go except down. Ta jedna, powtórzona kilkukrotnie, fatalistyczna linijka znakomicie oddaje ducha zarówno tekstu, jak i wszystkich zebranych w kawałku dźwięków. Półmówiona narracja Vance’a jest tu przez większość czasu do bólu obojętna i monotonna, partie gitar szare i smętne, acz urozmaicane melodyjnymi zagrywkami, w ogólnym rozrachunku fascynujące. Pojawiają się i zmiany tempa czy gniewne wokalne porywy, choć lata świetlne dzielą tę piosenkę od definitywnej emocjonalnej destrukcji a la „I’m Back Sleeping Or Fucking Or Something”. Szorstko wyrafinowane, dotykające duszy do głębi „Kick The Can” kunsztu kapeli z Annapolis dowodzi jednakże na całego.      



Komponując “Made Of Stone” Ian Brown i John Squire nie mogli nie odczuć potencjału wiekopomności, jaki musiał spoczywać w tym utworze od pierwszych chwil jego kształtowania się. Tajemnicę czegoś niezwykłego kryje już melodia wprowadzająca do piosenki. Przejmują to następnie równie mistyczne, sprawiające wrażenie zmawianej mantry zwrotki. Refren z kolei, choć lekki, częstuje taką dawką hymnicznej nieśmiertelności, że emocji związanych ze słuchaniem gitarowej muzyki powinno wystarczyć po nim na cały dzień. W rozmarzonym: Sometimes I fantasize... jest jakaś niewyobrażalna zachęta, jakaś wolność i młodość, coś nieprzemijalnego i klasycznego. A do tego jeszcze te wszystkie zagrywki dookoła i oszałamiająco brzmiąca solówka. W 1989 roku Stone Roses rozbijali bank.



Nie znam wielu mroczniejszych, bardziej frapujących i paraliżujących zmysł estetyczny utworów od „Into The Night”. Nawet jeśli podobnych przymiotników używałem już nie raz do opisania różnych kompozycji, tym razem chodzi mi o najściślejszą czołówkę. Miłość, tęsknota i grube opary ciemności, a chwilami wręcz gotyckość. So dark…. To, jak Julee, Badalamenti i Lynch uchwycili tutaj nastrój wywołuje we mnie dreszcze. Od tego, co następuje na wysokości 3:28 można z kolei dostać zawału. 



W “Lovesong” z miejsca dają o sobie znać dwie rzeczy. Pierwszą jest bezpośredniość przesłania, słowa Roberta Smitha, które wyrażają całkowite miłosne uwielbienie zadziwiająco wprost. Druga to uniemożliwiające jakąkolwiek próbę zanegowania piękno utworu. Wszystko odbywa się po cichu i skromnie, ale doszczętnie precyzyjnie. Melodie nieśmiało pomykają w tle, towarzysząc smutno odśpiewującemu swe deklaracje Robertowi, ckliwy refren wzrusza, a dzieło wieńczy charakterystyczny klawiszowy motyw. Ścisk serca gwarantowany.     


Sześciominutowy closer płyty „Snowball” to nagranie druzgocąco smutne, zatrważająco ponure i pod względem eksplorowania oraz eksponowania podobnych uczuć właściwie niezrównane. Blisko tu klimatycznie do niektórych kompozycji z wydanej w tym samym roku „Disintegration” The Cure. Obezwładnia mętny, melancholijny pejzaż, zapadający w pamięć klawiszowy motyw, przenikliwa gitara i tekst z cyklu tych, których pisania powinno się zabronić: Deep down I know we'll never be, Living, laughing, loving in perfect harmony, The thought of you with someone else just kills me…, zdolny do konkurowania o miano najmocniej depresyjnego w katalogu zespołu z wydanym chwilę wcześniej „I Can See Myself Alone Forever”

miejsca 30-21

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz