niedziela, 19 września 2010

4x post-hc

Kilka opisów płyt popełnionych "kiedyśtam".


Alexis On Fire - Alexis On Fire (2002)












8

W dyskografii Alexis On Fire nie ma jak dotąd pozycji słabo ocenionej. Pod względem równości uznanej przez fanów i krytykę, kanadyjskim post-hardcore’owcom trudno byłoby postawić jakieś zarzuty. Zwłaszcza, że ich model grania okazał się przez lata jednym z bardziej wpływowych. Dobitnym świadectwem pozostaje debiutanckie Alexis On Fire. Ten styl starali się skopiować choćby ich ziomkowie z Silverstein. Zupełnie bezskutecznie. Dallas Green i George Pettit wypracowali specyficzną, opartą na kontrastach harmonię wokalną. Śpiew pierwszego nieco chłopięcy, emocjonalny, nieźle wtapiający się w introspektywne momenty. Artykułowanie drugiego to wrzaski, intensywne screamowanie, któremu towarzyszy szybsze tempo, punk rockowe i hardcore’owe fragmenty. Zdumiewające jak dojrzale i okrzeple brzmi to już na ich pierwszym albumie. Klasyku nagranym niemal z miejsca, rok po uformowaniu się składu.


The Blood Brothers - Burn, Piano Island, Burn (2003)












8

Chyba najbardziej pokręcona ekipa wśród post-hardcore’owców. Zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy muszą ich lubić albo kochać. Sam miałem z początku problem z akceptacją tego pojebanego, raz dziecinnego raz rozwrzeszczanego kolażu dźwiękowego. Ale jeśli tylko odważymy się dać Blood Brothers jeszcze jedną chociaż szansę to może być jedna z lepszych decyzji podjętych odnośnie muzyki. Krwawi bracia opracowali ciekawy, oryginalny styl ociekający szaleństwem, dziwactwem i chorą emocją. Kawałki budują chaotycznie, ale rozmyślnie. Trochę jak HORSE The Band nie mają oporów z żonglowaniem tempami, zagrywkami, nastrojami. Z jednych do drugich przechodzą jednak dużo płynniej stale nie wyczerpując pomysłów na wyrzucane co chwilę, nowe motywy. "Ambulance Vs Ambulance" stanowczo wymyka się stereotypowi zwykłego singla, a przecież to i tak ich najbardziej przyjazne nagranie. "USA Nails" brzmi jak hymn drużyny sportowej wykonany przez stado żądnych krwi bestii. Kierunek w jakim podąża "Cecilia and the Silhouette Saloon" (where is love now? la la la la la) zwala z nóg. A najbardziej podobają mi się i tak pierwsze dwa (nie licząc intra). Niby nieprzystępne, a jak cholera chwytliwe "Fucking Greatest Hits" i bezkompromisowe, wyjebane w kosmos "Burn Piano Island, Burn". Lubcie sobie ich albo nie, ale zaprzeczanie o wybitności tych szaleńców na post-hardcore’owym polu to jak stwierdzenie, że ziemia jest płaska.




Sparta - Wiretap Scars (2002)












8

Podejrzewam, że partia perkusji wybębniona w intrze do "Cut Your Ribbon" jest tą, która wyryła mi się w pamięci najmocniej ze wszystkich jakie słyszałem. W każdych okolicznościach, miejscu i czasie mógłbym ją bezproblemowo odtworzyć wybijając rytm palcami. Właśnie od niej i tego mega wyrazistego kawałka zaczyna się "Wiretap Scars. Debiut ekipy Jima Warda ocalałej po At The Drive-In, wzbogaconej kilkoma nowymi nabytkami. To płyta z silnym wykopem, zakorzeniona jeszcze w post-hardcore’owej tradycji, ale i bliska lżejszemu brzmieniu rocka alternatywnego. Po wspomnianym otwieraczu serwują piosenkę zatytułowaną "Air". Zwrotka brzmi spokojnie, balsamicznie dla ucha, ale już refren tnie ryczanym przez Warda : we're drinking on jet streams, the row, tow, ideas are numbered. Podobnie zbudowano "Collapse". Ten utwór ma jednak za zadanie olśniewać ładną melodią, a decybele podkręcone w okolicach chorusowych wprowadzać świetny, zapętlony motyw. W drugiej połowie krążka bryluje oparte na brudnym riffie i chwytliwych wokalach "Red Alibi". Nie są to może nagrania zasługujące na miano naprawdę wielkich, ale "Wiretap Scars" to płyta co najmniej zajebista, całkiem nieźle zapełniająca lukę po At The Drive-In.




Bear Vs Shark - Terrorhawk (2005)












8

Jedni z lepszych obrońców praktycznie wymarłego emo-core/post-hardcore’u. W ich muzyce mamy wszystko co miłośnikowi takiego grania do bycia szczęśliwym niezbędne. Szorstkie, krzykliwe, ale emocjonalne wokale, zakorzenione wyraźnie w Hot Water Music, choć nie czerpiące z tej inspiracji nachalnie. Gitarowe, poszarpane, nerwowe uderzenia dzięki którym brzmią chwilami niczym mocniejsza wersja Cursive. Silna również tendencja do czerpania z dokonań At The Drive-In. Słuchanie tego „Detroit indie-quartet” to rozkosz i balsam dla ucha każdego kto ukochał sobie 3 wymienione wyżej przeze mnie kapele. Wspaniała propozycja dla tych, którzy hardcore, indie, punk i emo uwielbiają w równym stopniu. Tutaj podane w równych ilościach, przyzwoicie wymieszane i aranżacyjnie mistrzowsko przyrządzone. Danie z rodzaju tych ostrych.

1 komentarz:

  1. "Wiretap Scars" to płyta naprawdę zajebista, ciesze się że ją popełniono i chętnie wracam : P

    OdpowiedzUsuń