poniedziałek, 20 grudnia 2010

Ulubione utwory 2010 (miejsca 45-31)

45. Senses Fail – The Fire












Kawałek będący następcą kilku niemal identycznych tworów wyprodukowanych przez grupę Buddy’ego Nielsena dotychczas. Po „Buried A Lie”, „Calling All Cars”, „Can’t Be Saved” i „Family Tradition” przychodzi „The Fire”. Stuprocentowy Senses Fail, zespół który umiejętności zmiany czegokolwiek po czterech płytach nadal niezbyt się nauczył. Ale chwila, It’s OK. to feel lost. Powrót do czegoś znajomego, ogranego, ale czegoś na czym się nie zawiedziemy. Nostalgia optymistycznego refrenu, neo-post-hardcore’owych wrzasków i nadal się nabieram.

LINK


44. Sufjan Stevens – Age Of Adz












Szkoda, że dogadaliśmy się z Sufjanem zaledwie na przestrzeni jednego utworu z „The Age Of Adz”. „Epicki, grubaśny początek, nawet intrygujący. Rozwinięcie też dobre, tu jeszcze ten chór mi się podoba, bogactwo wszystkiego jak z Flaming Lips, tylko wokal tak jakby miał za moment zajodłować. „Illinoise” olśniewało rozmachem i wtedy wszystko wyszło perfekcyjnie. W tym kawałku chyba najbliżej do uchwycenia „tego czegos” z tamtego albumu. – 8.5”. Teraz nie wadzi mi już nawet wspomniany łamiący się głos, bo słabość to rzecz ludzka i szczera, a tu słychać małego, kruchego człowieka tracącego siły do walki, postawionego przy widowiskowej, przytłaczającej paradzie dźwięków. Egzystencjalna walka bez jasno przedstawionego rezultatu? It's only that I Still love you deeply It's all the love I got… (?) Znów zmotywował do rozmyślań.

LINK


43. Her Name Is Calla – A Sleeper












Noc, ognisko, facet siedzi z gitarą. Członkowie plemienia odprawiają radosny rytuał, wszyscy tańczą i śpiewają. Linia wokalna wykonana w sposób chóralny, do tego klaskanie, inne instrumenty, więcej instrumentów, dziko-folkowy klimat gęstnieje. Jeden muzyk zagłusza drugiego, a drugi trzeciego. Do wszystkiego trzeba się dokopać, a jednak wszystko ze sobą zadziwiająco współgra. Czuć natchnienie, moc i zbudzonego ducha.

LINK


42. The Riot Before – The Oregon Trail













Kiedy słyszymy początek piosenki pierwszej z brzegu melodic-punkowej kapeli, z miejsca możemy sobie wyobrazić jej rozwinięcie i zakończenie. Konstrukcje z „Rebellion” to nieco inna para kaloszy. Przebieg ciekawszy przy jednoczesnym, pełnym pozostawaniu w swojej stylistyce. „The Oregon Trail” to świetne szczytowanie tej formuły i współczesny punk rock w najbardziej powalajacym wydaniu. Szczególnie jego druga część, szlachetne wyciszenie rozpoczęte słowami crossing the room here feels like crossing rivers, In a video game I played when I was ten… i kapitalne gitarowo-perkusyjne łojenie owy numer podsumowujące.

LINK


41. Fake Problems – 5678












Wyliczanki rozpoczętej na „It’s Great To Be Alive” ciąg dalszy. O ile „1234” było ledwie wstępem tak „5678” to już jeden z ważniejszych punktów trzeciej płyty Fake Problems. Nie tak rozskakany, nie aż tak chwytliwy jak „You’re A Serpent, You’re A She-Snake” albo „Diamond Rings”, ale kilkoma sprytnymi zagraniami zdobywający zaufanie. Chris Farren wokalnie i tekstowo rozpoznawalny, zwrotki prowadzi falsetem, w zaraźliwym refrenie ekspresyjnie daje się wykazać swojej barwie przy funkujących zagrywkach i całkiem fajnych hand-clapach. Don't let them in, They are holy ghosts, And they're not gonna be happy, til everybody's clapping along czyli jakby napisał krytyk Gazety Telewizyjnej “Ku przestrodze!”.

LINK


40. Laura Marling – Alpha Shallows












Cygańskie, smutnawe, przejmujące. Laura potrafi pisać i intrygować.

LINK


39. Bad Books – Baby Shoes












Kawałek z dziecinną niewinnością wkrada się w łaski, długo chodzi po głowie i wymusza kolejne odtworzenia. Nagromadzenie rymów i chwytliwych linijek atakuje na każdym kroku, Andy Hull śpiewający w manierze Marka Linkousa również wydaje się wiedzieć jak słuchacza sukcesywnie przyciągnąć. Do tego przeszkadzające tu i ówdzie gitarowe przerywniki pomiędzy kolejnymi składowymi zwrotek.

LINK


38. Bronze – Deep Freeze












Bronze, jeden z wielu młodych indie-popowych zespołów łączących słodkie, modne wokale z gitarą, elektroniką, klawiszami i tanecznością. Debiutancka EP’ka żadnych Kolumbów z nich nie czyni, ale wykazuje niewątpliwy potencjał do godnej rywalizacji z takimi powiedzmy MGMT, *gdzieś*kiedyś*przy okazji dużego albumu*. Mi do gustu wyjątkowo przypadło Pull my body in the deep freeeeeeeeee-ze, eeeeeze, eeeeeeze. W porze letniej chłodzący super-orzeźwiacz.

LINK


37. Wolf Parade – What Did My Lover Say?












Niebagatelna kwestia Spencera Kruga, solidnie dowartościowująca trzeci, wywołujący mieszane uczucia krążek kanadyjskiej super-watahy. Kawałek Sunset Rubdown’owego tworzywa, który na „Dragonslayerze” nie odstawałby wcale od reszty stawki. Wszechmocna perkusja i majestatyczne „la la la la la la la la” to najpewniejsze punkty całościowo znakomitej kompozycji.

LINK


36. The Futureheads – Struck Dumb












“Struck Dumb” to warszawskie juwenalia, słoneczny majowy wieczór na zielonej trawce SGGW, psycho-fanki piszczące w sposób odkrywczo wręcz irytujący, ludzie serdecznie i bez oporu pogujący w spoconej masie i ci, którzy kręcili nosem z tyłu, bo na Futureheads przyszli sobie kulturalnie postać jak słupy.

LINK


35. The Tallest Man On Earth – Burden Of Tomorrow












Najładniejsza piosenka Mattsona? Może, choć na debiucie jest przynajmniej kilka godnych do rywalizacji. W takim razie najbardziej urodziwa na „The Wild Hunt”? No tym razem bez dwóch zdań. Pogoda ducha w „Burden Of Tomorrow” jest niezaprzeczalna i wszechobecna. Dźwięki szarpanych strun i ślicznie poprowadzony wokal w rejonach refrenowych (Oh once I held a pony by its flying mane,) czarują.

LINK


34. Titus Andronicus – A More Perfect Union












“…The Monitor jak już wcześniej rzekłem, otwiera siedem minut mocarnego, energetycznie niespożytego, opartego na solidnym riffie „A More Perfect Union”. Kawałek z kości, krwi, mięsa i potu. Klasyczna pasja drzemiąca w muzyce rockowej. „Baby we were born to dieeeeeee!!!” na początku i pocieszne glory glory alleluja!!! pod koniec.”

LINK


33. One For The Team – Every Little Thing












Tak, proste to boleśnie. Klawiszowa melodyjka, Pornographersowa wymiana wokali, falsety, podbicie wzmagające poczucie nośności. Czysty indie-pop, który mógłby stać się całkiem popularny gdyby jakieś inne zespoły grające w tym stylu nie święciły akurat triumfu albo byłoby na scenie więcej miejsca. Ale chwila, przecież są tu jeszcze te wparowujące z prawdziwym impetem, kolosalne gitary, które prostą pioseneczkę rozrywają na pół. „Every Little Thing” to postawienie obok siebie dwóch skrajnych elementów - lekkości i pierdolnięcia, współgrających ze sobą z gracją.

LINK


32. MGMT – Flash Delirium












Nie kręciła mnie ta grupa (singlowe oczywiste wyjątki) aż do, no zgadnijcie… ukazania się „Congratulations”. „Flash Delirium” przyjmuje już z otwartymi ramionami „jako swoje”. Stopień pokręcenia tego kawałka, te drobne dziwactwa, flecik wytrzaśnięty niewiadomo skąd, seria oderwanych od kontekstu (jakiego kontekstu?) motywów, a w szczególności ten ostatni po zagrzaniu temperatury, podsumowujący bałagan kilkunastosekundowy, punkowy zryw rodzący u mnie szelmowską minę. Im dalej temu do „Time To Pretend”, a bliżej do Of Montrealow’skiego modelu układania piosenek z różniących się do siebie hooków tym ciekawiej. No i koniec końców jak przebojowo im to w sumie wyszło.

LINK


31. Superchunk – Learned To Surf












If I seeem ooooooooooooooooooooouuuuuut of it!!!
Circles cloooooooooooooooooosuuuuuuse up but circles are wide!!!

Za każdym razem powala jak McCoughan wstrzykuje w ten kawałek falę energii, wokalnym zabiegiem banalnie prostym, a jednocześnie tak zaskakująco zajebistym, że wymiękają nawet te melodicowe akordy odmładzające sam zespół o jakieś 25 lat.

LINK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz