30. Tokyo Police Club – Bambi
Graham Wright najbardziej rozbrykanym klawiszowcem roku. Kanadyjczycy z Tokyo Police Club powracają do zapoczątkowanej na słynnej EP’ce "A Lesson In Crime” szkoły kapitalnego wymiatania. Przede wszystkim warto tu zwrócić uwagę na wzorową wręcz pracę kolektywną. Odrobinę „wasted” wokal Monksa, żywiołowe pasma keyboardów Wrighta, melodyjne potrącanie strun przez Hooka oraz łamana sekcja rytmiczna na linii Monks-Alsop, wypracowują iście mistrzowski efekt. Warto im nawet za to wybaczyć kiepski tytuł.
29. The Irrepressibles – Nuclear Skies
Cudaki z nich niesamowite, z tym swoim imagem, spektaklami, teatralnością pełną gębą. Mnie poza-muzyczna otoczka nie interesuje, ale dopóki Irrepressibles zdolni są pisać przy tym kompozycje tak potężne jak „Nuclear Skies” jestem w stanie zaakceptować wszystko. W najwspanialszej, najbardziej wzniosłej pieśni „Mirror Mirror” Jamie McDermott balansuje pomiędzy typową dla siebie wokalną melancholią, a uwidaczniającą spore możliwości głosu ekspresją. Właściwie to dość popowy kawałek, napompowany do scenicznych rozmiarów, wyśpiewany rozedrganymi strunami przy udziale znakomicie aranżującej orkiestry. Gdyby nie liryczne, wyciszone zamakarki mielibyśmy do czynienia z napięciem porównywalnym do śnieżki przemieniającej się w wielką, śniegową kulę, ale tak czy inaczej, kiedy McDermott zaczyna swoje We loooooooovvvvvvvveeeeeee z dachów teatrów musi sypać się tynk.
LINK
28. The National – Conversation 16
Moje stanowisko odnośnie „Hight Violet” mówiąc delikatnie „trochę” różni się od zdania zaskakująco sporej ilości osób skłonnych stawiać ostatniemu dziełu Nationali pomniki. Te wszystkie „Terrible Love”, „Afraid Of Everyone”, „Bloodbuz Ohio” trudno mi już nawet odróżniać. Kryje się gdzieś pomiędzy tymi smutnymi hitami, niezauważone, brutalnie pominięte, a przecież najzupełniej genialne „Conversation 16”. Wybitnie jesienne, aczkolwiek będące znakomitą odskocznią od nudziarstwa przeważającej części albumu. Tu Berninger z kolegami raczą bardzo przemawiającą do mnie poetyckością i klimatem za jaki polubiłem „Alligatora”. Jest w tym utworze przynajmniej kilka prawdziwych dreszczy takich jak wyjątkowo inicjowane przez wokalistę trzy zwrotki. Kolejno: „I think the kids are in trouble…”, ”It’s a Hollywood summer…” i „I’m a confident liar…” każdorazowo robiące “swoje” w wielkim stylu. Takich jak tekstowo wyborne centralne “Now we’ll the silver city ‘cause all the silver girls gave us black dreams”czy obezwładniająco szczerze brzmiące "I was afraid… I’d eat your brains, ‘cause I’m evil". Mało jak na jedną, przygnębiającą piosenkę o jakiej pewnie nikt w podsumowaniach ani słówkiem nie wspomni?
LINK
27. The Indelicates – Your Money
Jak niewiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. W kawałku The Indelicates jednakże wszystko jest przejrzyste, klarowne i nietrudno zorientować się w czym rzecz. A rzecz oczywiście w gitarowym wymiataniu. Najagresywniejszy kawałek na płycie Niedelikatnych, choć i tak muśnięty popową melodyjnością bardzo łatwo sobie wyobrazić jako koncertowy highlight ich występów. Rozkręcającą petardę wypuszczoną prosto w kierunku rozentuzjazmowanych fanów.
LINK
26. Monster Movie – Bored Beyond Oblivion
Ten kawałek w ogóle nie ma początku. Co znaczy, że… nie zaczyna się. W chwili wciśnięcia play, on już jest i trwa, uderzając przybrudzonym riffem oraz wokalami dwoma złączonymi w jeden. Melancholijne trio w „Bored Beyond Oblivion” ujawnia swoje pogodniejsze oblicze, a także potencjał do nagrywania singli. Kapela Christian Savilla zamiast raczyć kolejnym smutnym, powolnym shoegaze’m tym razem proponuje fajną, motorycznie poprowadzoną piosenkę. I chociaż dzięki temu mogę się w jakiś stopniu z ich powrotu cieszyć, bo w podsumowaniu płytowym nie mają jednak czego szukać.
LINK
25. Euphone – Friend In Common
Frapująca kolaboracja chicagowskiego Euphone’a z prominentną postacią tamtejszej sceny Timem Kinsellą. Nagranie, którego tytuł doskonale wpasowuje się w ideę kompilacji „Don’t Mind Control”, skupiającej osiemnaście nagrań od kapel z polivynylowej rodziny, których wzajemne powiązania i kombinacje personalne członków dałoby się odwzorować na rozległym drzewie genealogicznym. Jak widać po bieżącym nagraniu z „rodziną” najlepiej wypada się na… składankach.
LINK
24. The Gaslight Anthem – Bring It On
Brian Fallon nadal utrzymuje formę w pisaniu mocnych refrenów. W trzecim nagraniu na „American Slang” nie zwlekając ani chwili wyprowadza go już w dwudziestej sekundzie trwania. Co więcej jest to o tyle świetne, co jak na Gaslight Anthem całkiem typowe. Po tym poznasz zespół naprawdę wartościowy.
LINK
23. Weezer – Unspoken
Za sprawą między innymi takiego “Unspoken” wielu znów trochę bardziej zaczęło lubić Weezera i chwała tej niepozornej, akustycznej pioseneczce z doniosłą końcówką za to.
LINK
22. Shout Out Louds – Walls
Magia tych kilku nieprzeciętnych motywów nie pozwoliłaby mi zapomnieć o singlu, który ukazał się jeszcze pod koniec ubiegłego roku, ale na płycie długogrającej zaistniał już w 2010. 1. You just know it, there’s a wall and you just run through it… 2. Klawisze wprost prześladujące później moją biedną głowę, wiecie pewnie o czym mowa. 3. Hymn eksploduje w całej okazałości z epickim Never trust anyone, so run away run run run run run run!!! na końcu.
LINK
21. Maps & Atlases – The Charm
Zespoły, które niezbyt popisały się na płytach, ale były w stanie dostarczyć chociaż jeden, wspaniały utwór też są jak najbardziej w cenie. Tu mowa o Maps & Atlases i ich słodko-gorzkim “The Charm”, gdzie przede wszystkim poruszenie w środku wywołują wyśpiewane skwaszonym, ciekawym głosem Dave’a Davisona słowa:
I don’t think there is a sound that I hate more, than the sound of your voice, when you say that you don’t love me anymore…
Czyli coś o tym by nie zakochiwać się „bez trzymanki”.
LINK
20. AM Taxi – Charissa
Pierwsza konkretna znana mi odpowiedź na The Gaslight Anthem. Twórcy „Charissy” zdecydowanie poradzili sobie z udźwignięciem ciężaru pisania punkowych kawałków „z duszą (Springsteena i Duritza) na ramieniu”. Czwórka z „We Don’t Stand A Chance” to kwintesencja wrażliwości na obecnej około-punkowej scenie amerykańskiej.
LINK
19. Local Natives – World News
Tegoroczne single Local Natives ukazują wzorową realizację dwóch starych jak świat, muzycznych wzorców. „Airplanes” – przejmuje balladowym, autentycznie ujętym smutkiem, a oparty na hookach, szalenie rytmiczny „World News” chwyta nieskrępowaną przebojowością. Zrealizowany jest do tego na tyle skrupulatnie by każdy nadchodzący dźwięk i wprowadzony przez zespół pomysł jego chwytliwość pięknie nam zwielokratniał. Najpierw to nabijane bębnienie (stukamy w blat), potem wokalne "But right after you complete your merge …" (poruszamy ramionami) , które Rice śpiewa tak jakby sobie przy tym radośnie podskakiwał i jeszcze serdeczniejsze "ooooh do-do-do-do-do .. do-do-do-do-do!" (robimy "do-do-do-do") Im dalej tym raźniej, z energią godną roztańczonego szamańskiego obrządku.
LINK
18. The Morning Benders – Excuses
“Excuses” po odpowiednim liftingu, dowaleniu ściany shoegaze’owego zmulenia i Coxowej depresyjności dałby pewnie radę jako fragment ostatniej płyty Deerhuntera. Na szczęście Morning Benders posiadają korzenie w słonecznym kalifornijskim Berkeley, a retro-indie-pop w ich wykonaniu poza darem do czarowania i rozpuszczania niewieścich serc ma w sobie jeszcze jedną istotną cechę. Lekkość, bezpretensjonalność, swoistą niewinność jaka od tej piosenki bije. No a skoro retro to mamy harmonie, orkiestrę, miłosną sielankę oraz długie i przyjemne la la la la la la la la…. LINK
17. Someone Still Loves You Boris Yeltsin – Cardinal Rules
Perfekcyjny kawałek wakacyjny. Wyrazista klawiszowa partia niczym z jakiegoś pop-rockowego hiciora lat 80’tych, melodia wprost dodająca ochoty do życia, rażąca słońcem po oczach. Refren iście hymniczny, a tekst tak zachwycająco letni, że sierpniowe disco-polo na kąpielisku w Kącku wysiada. "I got Jackie on my mind And Payne in my heart Hey Melody, we need 3 Hey Ned (it's the place to be!) This could be our night My cards are playing right…" “Cardinal Rules” to dla mnie coś na kształt tegorocznego “Living On A Prayer”. Perwersyjnie przebojowej, popowo-radiowej piosenki. LINK
16. Joan Of Arc – Meaningful Work
Ten numer jeszcze przed wydaniem i pierwszym usłyszeniem brać mogłem pod uwagę w układaniu piosenkowego podsumowania. Joan Of Arc - ścisła czołówka ulubionych grup i Tim Kinsella jako twórca być może największej ilości mojej ukochanej muzyki w ogóle. Skoro wydają 7-incha z dwoma utworami to nie ma wielkich szans by nie było to zajebiste, inaczej po co w ogóle brać się za coś tak krótkiego? No i zgodnie z oczekiwaniami fanów „Meaningful Work” jest czymś zupełnie satysfakcjonującym. Numerem jakże dla JOA charakterystycznym, misternie zaaranżowanym, skapanym w niepowtarzalnym klimacie „Dick Cheney, Joan Of Arc, Mark Twain” (albo „Boo Human”), produkcyjnie dopracowanym i dopiętym na ostatni guzik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz