sobota, 6 stycznia 2018

Podsumowanie 2017: piosenki 40-31


„Mourning Sound” to utwór o rodowodzie podobnym do „Two Weeks” i „Yet Again”, czyli Grizzly Bear sprowadzone do możliwie najbardziej przebojowej postaci, choć niezrzekające się przy tym wy-znaczników swojego stylu. Czołowy singiel z „Painted Ruins” nie jest może tak zjawiskowy, jak numer promujący „Veckatimest” ani tak szeroko zakrojony brzmieniowo, jak kawałek zwiastujący „Shields”. Podobnie jednak do swoich poprzedników, opierając się na kla-rownym, wyznaczającym kompozycyjny szlak motywie, błyszczących niczym bombki na choince klawiszach oraz wpadających ze sobą w harmonie wokalach, znakomicie odnajduje się na przecięciu wrażliwości art.-rocka, popu i indie

















Co dla słuchacza może wydawać się niewielką różnicą, dla kompozytora jawi się często ogromną. I tak, utwór, w którym ja słyszę przede wszystkim stare dobre The Clientele, w pełni realizujące swój inspirujący styl, Alasdair MacLean określa jako kawałek, który miał brzmieć niczym coś na skrzyżowaniu The Sea & Cake, Boards Of Canada i Ultramarine. Istotnie, w „Everything You See Tonight Is Different From Itself” dochodzi do pewnej maksymalizacji, swobodnego rozwinięcia skrzydeł i zawarcia paru elementów nadających piosence bogatsze brzmienie, czy większą kompozycyjną złożoność. W efekcie dostajemy takie trochę barokowe The Clientele, w którym jednak istotę stanowi nic innego, jak nieprzenikalna, niepodrabialna i niedająca się najwyraźniej za bardzo ujarzmić natura londyńskiego zespołu. Enigmatycznie zatytułowane, i tak też brzmiące, „Everything…” jest jak sześciominutowy, obfitujący w doznania spacer na granicy snu i jawy, pełen niedających się odróżnić wewnętrznych i zewnętrznych doznań. Dźwięki harfy iskrzą z poetyckimi linijkami MacLeana, neo-psychodelia i dream pop stapiają się w jeden muzyczny byt. 

















Cathy don’t wait too long…, czyli piękny, smutny refren to w przypadku “No Longer Making Time” sprawa decydująca. Moment, w którym ciche zwrotki z całą mocą spełniają swą obietnicę, a bardzo dobra piosenka ostatecznie staje się piosenką znakomitą. Slowdive od nieśmiałego, introwertycznego przeżywania dryfują do gwałtownego przypływu uczuć. Z samotnego kąta w sypialni katapultują się w odległy kosmos i z powrotem.



Nawiązując do tytułu albumu, pierwszy singiel z “24-7 Rock Star Shit” reprezentuje sobą kawał znakomitego rock’n rollowego „shitu”, w którym cała ta niewątpliwa rockowość przejawia się w sposób naturalny i daleki od pozerstwa. Kręgosłupem „In Your Palace” jest apetyczny gitarowy riff, wchodzący w dialog z rozkosznie maltretowaną perkusją. Ostatni komponent to oczywiście nic innego, jak typowy jarmanowski wokal, wędrujący od wyważonych, melodyjnych zwrotek do zdzierania gardła w refrenach i uwalniającym całą zbieraną wcześniej energię mostku. 



Tuż przed ostatnim Halloween, MGMT przypomnieli się kawałkiem nieco z przymrużeniem oka stylizowanym na mrok i straszność. Do wiadomości bardziej warto jednak przyjąć, że „Little Dark Age” jest czymś, co nowojorskiej kapeli zawsze wychodziło najlepiej, a więc kapitalnym połączeniem dorodnych synthów z przebojowo-kompozycyjnymi walorami. Trudno szukać dziury w całym, jeśli chodzi o staranną klawiszową oprawę tego trwającego przecież ponad pięć minut numeru. Zwrotki i refren, też bez najmniejszego „ale” robią tutaj swoje. „Mały Wiek Ciemny” Andrew VanWyngardena i kolegów to najprościej rzecz ujmując bezkompleksowa, ultra-dobra synth popowa piosenka, której żaden entuzjasta gatunku nie chciałby zignorować.  


35. Clarence Clarity – Naysayer Godslayer

Clarence Clarity, niczym popowy król Midas, wszystkie rzeczy, których dotknie zamienia od jakiegoś czasu w złoto. Rok temu popisywał się singlem „Vapid Feels Are Vapid”, w obecnym wyprodukował świetne „Alterlife” Riny Sawayamy oraz dołożył swoje własne „Naysayer God-slayer”, gdzie zresztą wokalistka również się pojawia. W obydwu nagraniach na warsztat wzięte zostało ninetiesowe r’n’b, w przypadku Clarence’a to najbardziej upopowione i mainstreamowo brzmiące. Celowo czy nie, Clarity sprawia tu wrażenie gościa, który z jednej strony „ciśnie bekę” ze stylistyki, ale zarazem robi w jej ramach coś zupełnie na poważnie, z niewątpliwym efektem jakościowym. „Naysayer…” to piosenka nastawiona na maksymalną uciechę, lśniąca od klawiszowych i wokalnych hooków. Osadzona narracyjnie w czasach świetności Mariah Carey i Backstreet Boys, ale ostro wypolerowana w duchu dzisiejszych „vaporów” i „glitchów”. 




W “Tin” zespół Spinning Coin przemienia się w pana Hyde’a. Wrażliwy wokalista ustępuje miejsca przy mikrofonie swojemu nonszalanckiemu koledze, a kapela chowa ładne melodie głęboko do kieszeni. Szkoci pod wodzą Jacka Mellina idą na żywioł. Dwie i pół minuty grania zostają tu przeznaczone na czysty, tnący jak żyleta jangle pop/C86, przypominający sfrustrowane The Pastels lub The Wedding Present. Nie rezygnując na dobrą sprawę z obłędnej, acz bardziej zadziornej melodyjności podopieczni Domino Records fundują kawał sensownego, rozentuzjazmowanego wymiatania, które ma się ochotę łapczywie pochłaniać za sprawą kolejnych odsłuchów. 



Strona A majowego singla Washed Out sprawia wrażenie kawałka stworzonego do bezcelowego błądzenia miejskimi ulicami w słuchawkach lub też zapisu wrażeń z takiego letniego, upojnego spaceru, przetłumaczonego na język dźwięków. Ernest Greene wlewa w nas smakowity kolaż nu-disco, chillwave’u i balearic beatu, a więc mieszankę rzeczy wyłącznie gładkich, kolorowych i tane-cznych, a przy tym wspaniale brzmiących. Tekst „Get Lost” każe zamknąć oczy, zatrzymać się i oczyścić umysł, poczuć tłum oraz poddać się dźwiękom. Poczuć się ŻYWYM i zaginąć wewnątrz własnego umysłu. Czemu właściwie nie, Panie Mellow? 

32. The Menzingers - Lookers 

Paliwem „Lookers”, jak i całego właściwie „After The Party”, jest niepoprawna, jakże często ostatnio goszcząca w utworach amerykańskich punkowych „poetów” nostalgia. Pierwszy singiel z ostatniego krążka The Menzingers wydaje się być z niej złożony niemalże w całości. Skupione na przywoływaniu wspomnień zwrotki poprzedzają ho-rrendalny hook w refrenie: Sha la la la, Jersey girls, are always total heart-breakers…, w którym bohater wciąż rozmyśla o dawnej dziewczynie imieniem Julie, a zawsze podatny na emocjonalne turbulencje wokal Grega Barnetta osiąga swój najdoskonalszy wyraz. 



Australijscy giganci jangle popu na wysokości roku 2017 nie stracili kompozytorskiej iskry umożliwiającej pisanie piosenek równie udanych, co przed laty. „Another Century” to trzy świetne pomysły. Jeden na zwrotkę, drugi na pre-chorus i trzeci na właściwy refren, z czego każdy kolejny okazuje się wyraźnie lepszy od poprzedniego. Zaczynają nieco mgliście i majestatycznie, ale najwyraźniej do-skonale czując, do jakiego momentu będzie to znośne twórcy „Starfish” zgrabnie zmieniają akordy przy The night is a liar…, a następnie bez zbędnego zwlekania przełączają się na TĘ zjawiskową melodię, wchodząca tuż przed słowami: And in the fading light I saw… 

miejsca 50-41

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz