piątek, 2 listopada 2018

10 polskich (odcinek 5)




















Starania Rafała Konopki o to, by słuchacze rodzimej sceny alternatywnej nie zapomnieli o jego Ocean of Noise od kilku lat przybierają różne muzyczne kształty. W „Zwidzie” koncepcja ambitnego popu realizuje się już wyraźnie inaczej niż na przykład w singlowym „Want To Dance” sprzed dwóch lat, tak pomysłowym pod względem pojawiających się hooków. Tu odmienna jest zarówno struktura utworu, jak i cały jego nastrój. O ile w zapowiedzi „Still In a Dream” Konopka i Magdalena Noweta swobodnie bawili się wieloma melodiami, tak „Zwid” zbudowany jest głównie wokół stabilnej, choć całkiem barwnej klawiszowej linii. Muzycznie kawałek wpada w rejony „poważnego” synthpopu, do którego mglisty charakter tekstu śpiewanego przez Petera J. Bircha pasuje jak ulał. „Zwid” pozostaje przy tym stosunkowo gładki i radiowy. Podążając inną drogą Ocean of Noise dociera do tego samego, co wcześniej celu - eleganckiej i kunsztownej, acz nietrudnej dla ucha kilkuminutowej piosenki.            


„Drift” oraz udostępnione wraz z nim „Mermaids” zastają grupę Free Games For May w zupełnie innym miejscu niż jeszcze na debiutanckim singlu „Eight And A Half Woman”. Po ewidentnych sygnałach sympatii względem twee i jangle popu nie ma tym razem ani śladu, na całej linii słyszalna jest natomiast fascynacja czystym dream popem. I choć urok oraz lekkość pierwszej piosenki gdańszczan mogły przysporzyć takiemu kie-runkowi pewne grono zwolenników, to szybka przemiana, jakiej owocem są dwie kompozycje z czerwca wydaje się równie przekonująca. Nie sposób odmówić „Drift” głębi czy sugestywności. Pod nimi kryje się zresztą zwyczajnie ujmująco zaśpiewana i skonstruowana z ładnych melodii pięciominutowa ballada. Niezależnie od tego, co lubimy i jak szufladkujemy, tego rodzaju pokłady wrażliwości zawsze pozostają w cenie.



Pierwsza część „Fool” zapewnia nam około dwie minuty kapitalnych gitarowych melodii, nie-upadających daleko od tych, jakimi posługiwały się w drugiej połowie lat 90. zespoły grające indie emo, post-rock spod znaku The Sea And Cake lub indie rocka a la Built To Spill. Po upłynięciu drugiej minuty wszystko zaczyna się jednak powoli rozjeżdżać. Wokal „strzela focha”, z butami wkracza sekcja rytmiczna, a na dokładkę wpraszają się jeszcze rozchwiane dęciaki. Choć trzon utworu nie ulega zmianie, z każdą chwilą podlega on małej dekonstrukcji. Drugi singiel z „Night-Night” traci wówczas na intymnej romantyczności, ale zyskuje na swojego rodzaju nonszalancji. Staje się być może mniej ładny, acz kosztem tego nieco ciekawszy.     



Jak wiadomo najlepszy house to głęboki house, a SoundQ to artysta, który na tym podgatunku połamał zęby. „Submersed” niemalże tradycyjnie wymierza sprawiedliwość klarownością bitu i intensywnością brzmienia, które czynią z niego materiał na dość zgrabny deep house’owy singiel. Dzieje się tak tym bardziej, że utworu nie można posądzić o jednostajność, a jego dynamiczna struktura (instrumentalny synthpop?) przyjmuje kształt tego, co w bezwokalnej muzyce elektro-nicznej najbliższe jest pojęciu przebojowości.  



„Wyspa Niemożliwości” to dla ostatniej płyty 3moonboys prawdziwa wisienka na torcie. Utwór krótki, na swój sposób niepozorny, odstający od reszty, ale zdecydowanie najbardziej intrygujący. Czasem nie trzeba wiele - dwie i pół minuty, kobiecy wokal, skromna melodia i automatyczny rytm perkusyjny. Tym, co w „Wyspie…” bierze znienacka jest jednak rodzące się na styku wszystkich tych składników poczucie ulotności, może tęsknoty? Trochę wynikające z walorów muzycznych, trochę z tekstowych, ale bez wątpienia wprawiające słuchającego w jakąś autentyczną zadumę, czyniące z tej kompozycji dużo więcej niż tylko kolejny albumowy closer.     



Nienajgorsza piosenka, fajne synthy i anglo-języczny wokal, niewyróżniający się niestety zbytnio na tle wielu innych zespołów z polskiego podziemia bandcampowego. Tak w jednym zdaniu można właściwie streścić „Sometimes”, utwór numer 3 z EP’ki „Tracks” wrocławskiej grupy Violet Train. Kompozycję, która przynosi odczucia raczej pozytywne, zwłaszcza tam, gdzie pojawiają się klawiszowe i gitarowe mostki, ale co do której trudno nie odnieść wrażenia, że czegoś jeszcze brakuje.



Obecność szkockiego singer-songwritera w cyklu zatytułowanym “10 polskich” może się teo-retycznie wydawać nieco zagadkowa. Jeśli jednak kojarzymy działalność Neila Miltona i wytwórni Too Many Fireworks z ostatnich kilku lat, wątpliwości co do ulokowania tego artysty na naszej krajowej scenie nie powinny mieć miejsca. „Singing As You Leave” rozpoczynające tak samo zatytułowaną EP’kę to całkiem przebojowy college rockowy kawałek (traktujący o Brexicie), jakby skrojony pod poranną radiową playlistę. Piosenka z jednej strony lekka, śpiewana delikatnie, z drugiej zaś energetycznie gitarowa, brzmiąca niczym skrzyżowanie wczesnego Snow Patrol z Dinosaur Jr.     



Tytułowe, trwające ponad 9 minut, nagranie z albumu Bartosza Kruczyńskiego podpisanego tym razem jako Pejzaż to słuchowisko barwne i zajmujące. „Ostatni Dzień Lata” imponuje pod względem bogactwa wątków, tekstur, trafnie dobranych i dopasowanych części układanki. Słyszymy tu wszystko, co tak zatytułowana kompozycja powinna w sobie mieć. Melancholię związaną ze zbliżającym się końcem najcie-plejszej pory roku, będącym zresztą popularnym symbolem rozstania, ale też okraszoną śpiewem ptaków radość, świadczącą o tym, że dopóki się ten wyjątkowy moment nie skończył, to przecież wciąż wypada się nim cieszyć. Taki stan rzeczy potwierdzają również jakby zupełnie kontrastujące wokalne sample: Fala zalewa ląd głuchy i niemy, Barwy wietrzeją, a wszystko dlatego, Że się rozstajemy… z „Jednego Rozstania” Liliany Urbańskiej oraz Halo, dzień dobry, to ja. Co zrobimy z tak pięknie rozpoczętą miłością? z „Paru Pytań” Andrzeja Dąbrowskiego. Krańcowość miesza się tu z trwaniem, pogodna romantyczność z niepewnością, a klasyka polskiej piosenki ze szkołą samplingu The Avalanches. Trudno szukać w tym roku pośród rodzimej muzyki równie zjawiskowej konstrukcji. 



„Arfineq-Aaappaat” to przejmująca niepokojem muzyczna bryła lodu. Utwór, w którym partia fortepianu rozgrywana jest na tle narastającego drone’owego trzeszczenia. Wiedząc, że za projekt Nanook Of The North obok Piotra Kalińskiego (Hatti Vatti) odpowiada również Stefan Wesołowski, takich dźwięków właściwie mogliśmy się spodziewać. Nie po raz pierwszy bowiem twórca „Rite Of The End” udowadnia, że w oddawaniu poczucia ogromu, chłodu i grozy posiada umiejętności nieprzeciętne.



Nie było chyba jak dotąd piosenki The Spouds, której refren tak mocno chodziłby po głowie. Choć dla wielu za taki numer uchodził zapewne „Night” z poprzedniej płyty, to w moim przypadku dopiero kapitalnemu I just need to see you here… ta sztuka udała się w wyższym stopniu. Poza tym „Świętokrzyska” to porządnie emocjonalny łamacz serca. Wciągający i angażujący na tej płaszczyźnie od pierwszej linijki i melodii, a szczytujący właśnie przy newralgicznym refrenie. Uczuciowe rozterki w indie rockowej estetyce, przy gitarach zawodzących niczym Modest Mouse czy SDRE, dawno nie brzmiały tak dobrze. 

10 polskich odc 4
10 polskich odc 3 
10 polskich odc 2 
10 polskich odc 1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz