niedziela, 15 lutego 2015

10 polskich (odcinek 2)



Nieusłyszenie wpływów Queens Of The Stoneage w muzyce zespołu Popsysze zakrawa o cud. „Letko” nie stanowi wyjątku, zasłuchanie w graniu grupy Joshua’y Homme’a daje o sobie znać w więcej niż kilku miejscach. Najistotniejsze jest jednak to, że znajomo brzmiące stonerowe riffy służą do rozkręcenia dobrego, energetycznego kawałka o porywającym refrenie, w którym, także za sprawą tekstu, udało się zawrzeć fajne „czucie” i odpowiednią sugestywność. „Jadę z nii-ii-im na chwilę, w nowe miejsce, letko ubrany ”. Utwór trójmiejskiej kapeli jawi się prostą, konkretną konstrukcją, trzyminutowym rockowym singlem, szybką nocną przejażdżką i uczuciem świeżego wiatru we włosach.



Trupa Trupa zapowiada nową płytę dream popową, lekko przybrudzoną kołysanką. W tle pomyka sobie bajkowa, psychodeliczna melodia, wokale z hipnotyczną konsekwencją powtarzają wciąż te same słowa, wszystko powoli dąży do upadku... „I just wanna die, hold me tight”, przemawia w pewnym momencie Grzegorz Kwiatkowski, a ci, którym nie obca była dekadencja poprzedniego albumu nie powinni czuć się zdziwieni. Interesujący, pierwszy „puzel” z „Headache”.    



Wnioskując po tym utworze, wokalistka ukryta pod pseudonimem Lee La Loa zalicza się do wykonawców, którzy pomimo pozornie obojętnej i znudzonej maniery, bardzo przekonująco unikają emocjonalnej bezbarwności. „Million Thoughts” należy do kompozycji radio-przyjaznych, ładnie zagranych, ale zdecydowanie dojrzałych muzycznie. Atutami tej lekko jesiennej folkowej pieśni jest produkcyjne wyważenie i wyczucie taktu sprawiające, że duet ani razu nie przeholowuje w niewłaściwą stronę. Nawet jeśli nie jest to stylistyka szczególnie dla mnie porywająca, tego rodzaju pozytywnej skromności nie wypada mi przynajmniej trochę nie docenić.  



Roman Szczepanek i Wojtek Żurek nie zbaczają ze ścieżki obranej na „Od A do Z”. „Nowy Jork...” to znów niesamowicie wrażliwa, romantyczna ballada. Nastrojowy muzyczny obrazek malowany repetycyjnymi melodiami i łagodnym wokalem. Urozmaicony bardzo krótkimi, choć subtelnie wpływającymi na całość fortepianowymi momentami. Zwracam szczególną uwagę na 2:13, gdzie po słowach o „niezrozumiałym sensie koszykówki” i „błędzie w amerykańskim śnie” urokliwie zastosowane klawisze przez piętnaście sekund pozostają na placu boju same. Inną zaletą jest naturalnie sam tekst akcentujący, o ile dobrze odczytuję, zderzenie złudnych marzeń z rozczarowującą realnością. Nadal bardzo ładnie i inteligentnie. Pozostaję zaciekawiony.       



Elektroniczny wykonawca startuje z 18-minutową EP’ką podzieloną na sześć części. Nie jest to ani materiał kontemplacyjny ani do końca piosenkowy. Na swój specyficzny sposób, bliżej mu chyba jednak do opcji drugiej (zwłaszcza w ostatnim kawałku). Na „Btwin” składają się bowiem różne elementy, z których każdy jakoś tam sobie oddzielnie funkcjonuje dbając o to, by płyta nie stanowiła zbyt zwartej muzycznej bryły. Owe starania w kierunku urozmaicania materiału traktuję jako największy atut krążka. Wszystkie numery od „Supertramp” po „Baldie” cechuje zwięzłość i nawet jeśli ta muzyka sprawia jeszcze wrażenie mocno „testowej”, to autor sztukę nienudzenia już teraz opanował całkiem nieźle. Mamy tu do czynienia z próbkami różnych rzeczy: odrobiną minimal-techno, ambientowymi przestrzeniami („B2”), klimatami trip-hopowymi, czy chropowatym synth-popem a la Trst („B3”). Trochę spokojnie, trochę niepokojąco, trochę kosmicznie.



Radiovidmo sporo łączy z omawianą kilkukrotnie na łamach Dirty Boots kapelą o nazwie HOAP. Wspólnym mianownikiem dla obydwu grup jest bez wątpienia twórczość Radiohead. Obydwie konstruują swe kompozycje na podstawie porównywalnych, uczuciowo-rozmarzonych melodii i nawet wokalnie można wychwycić między nimi pewne podobieństwa. Z materiałem na EP’ce pierwszego z wymienionych zespołów bywa różnie, czasem niestety trochę monotonnie, ale umieszczony w jej centralnym punkcie „Lone Dots” to moment bezapelacyjnie godny pochwały. Panowie z Bielska-Białej wprowadzają nas w niego bardzo staranną, smutnawie emocjonalną zwrotką i także w tej atmosferze, pod znakiem wrażliwie szytych melodii i eterycznych wokaliz upływa nam cały utwór. Operowanie głosem w niektórych rejonach warto byłoby chyba poćwiczyć, ale tak czy inaczej, generalnie nie jest źle.



Gdyby tak do „Wolf” dopisać jakiś wyraźniejszy refren, mielibyśmy do czynienia z piosenkowością stojąca na równi z samym brzmieniem. Mamy tymczasem dobre college-rockowe zwrotki i shoegaze’ową burzową chmurę (przewlekaną paroma melodiami), która zawłaszcza większą część fajności kawałka Evvolves. Bieżący stan rzeczy jest jednak jak najbardziej wystarczający, aby utworu Warszawiaków dało się słuchać ze zwyczajną, uczciwą przyjemnością. Przyszłość reprezentantów Jasieni widzę w jasnych barwach.  



Motoryczny, melodyjny kawałek z „przeżywającym”, jeszcze nie desperackim, ale z całą pewnością zaangażowanym wokalem. „Unfounded” wyrasta gdzieś z okolic post-punkowych, ale nośność przezwycięża w nim mrok na tyle, by pierwszemu utworowi z EP’ki „Clarity” najbliżej było do lekko alternatywnej piosenkowości nowo-falowego popu, czy 80’sowego college-rocka. Mamy tu sporo melodii wokalnych i gitarowych, trochę basu i nastawioną na całe 3:22 automatyczną perkusję. Co ważne, to chyba właśnie pierwsze dwa z wymienionych elementów zapewniają utworowi Oslo Kill City coś w rodzaju przestrzeni, dzięki której słuchając doznajemy tego komfortowego wrażenia, że „Unfounded” oddycha pełną piersią. Słysząc finalizujące piosenkę sprzężenie żałuję jedynie, że energia i brud nie zostały trochę wyeksponowane. Gdyby tak nieco je podkręcić, efekt byłby zapewne jeszcze lepszy.



Oxford Drama na swojej drugiej EP’ce robią to, co na kolejnych reprezentantów Brennnessel przystało. Piszą utwory zlokalizowane na przecięciu elektroniki, muzyki tanecznej i popu. Singiel „Limbo”, jak sama nazwa wskazuje, szamocze się gdzieś w elektroniczno-ambientowej, mętnej otchłani, usiłując uwolnić się z niej, celem podążenia w kierunku delikatnej deep-house’owej taneczności. Zestawienie tego rodzaju dźwięków z dziewczęcym wokalem nieuchronnie przywołuje na myśl dokonania kanadyjskiej grupy Braids. Jakie by jednak skojarzenia nie były, „Limbo” jawi się przebłyskiem konstruktywnego i obiecującego synth-popu. Nie pierwszym co prawda na naszym rodzimym podwórku, ale wciąż wnoszącym do tego całego dobrobytu wartość dodatnią.



Muzyka skąpana w czerni i cieniu. Granie formacji Bruno ŚwiatłoCień ma duże szanse na skuszenie miłośników gotyku, dark-wave’u, różnej maści ponurych klimatów, ale i eksperymentalnego rocka kojarzonego z alternatywną trójmiejską sceną oraz wytwórnią Nasiono Records. Śpiew zastępuje tu około-poetycka deklamacja, instrumenty malują tło odpowiednie dla post-punku czy industrialu, choć w przypadku „Powiewu Morza” kłamstwem byłoby stwierdzenie, iż mamy do czynienia z jakąś esencją rozpaczy i beznadziei. Przeciwnie, w długiej ponad siedmiominutowej kompozycji naznaczonej quasi-modlitewnym tekstem Bronisława Ehrlicha przewija się kilka jaśniejszych melodii, szczypta optymistyczniejszych dźwięków, przeszywających cały ten twór niczym promyki słońca przez okna mrocznej katedry. Znamienna jest również typowo noise-rockowa, mile łechtająca zmysł słuchu, szumiąca brudem końcówka. Ze szczególną rekomendacją dla kosmitów i introwertyków.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz