poniedziałek, 28 listopada 2011

Sonic Youth - Sonic Youth EP (1982)












6

Za oknem wichura, zawieja, chyba pada deszcz. Nie wiem dokładnie, zasłoniłem już firanki, założyłem słuchawki, nie powinienem nic widzieć ani słyszeć. Siedzę sobie w ciepłym pokoju akademika, dookoła mocne ściany i dach. W takich chwilach zazwyczaj nabieram ochoty na oglądanie horrorów, czytanie upiornych opowiadań lub słuchanie niepokojącej muzyki.

Nowy Jork, pierwsza połowa lat 80’tych. Doskonałe miejsce i czas dla młodych, niespokojnych artystów, punkowców poszukujących nowych rozwiązań albo awangardowych świrów. Tu napotykamy grupkę osób „grających inaczej”. Pod szyldem małej wytwórni przyjaciela (Glenn Branca) właśnie wydali pierwszy fragment własnej twórczości. Nieśmiałe, debiutanckie podrygi, pięć kawałków skąpanych w no wave’owym mroku. Najpierw „The Burning Spear” jako swoista wizytówka. Pesymistyczne gitary, wywołujący ciarki na plecach bas, szamańska perkusja, wokale w których nie znajdzie się ani cienia melodii. Witamy serdecznie. „The Good And The Bad” to siedmiominutowa, instrumentalna esencja. Moi faworyci pojawiają się jednak w chwili następnej pod trójką i czwórką. Martwe disco „I Don’t Want To Push It” oraz inicjalne wokalne partie Ranaldo i Kim Gordon w „I Dreamed I Dream”. Lee od początku poetycko subtelny, przyszła pani Moore niemiłosiernie głosem uwodząca. Końcóweczkę wieńczy Thurstonowe, średnio zajmujące „She Is Not Alone”.

I to by było na tyle wieczoru z lekkim dreszczykiem. Krążek szybko się kończy (słuchałem ze 3 razy pod rząd), a wczesnym rankiem zajęcia z GOJPU z panią Jasińską i to nie w NYC, a w Siedlcach w województwie mazowieckim. EP’ka na szóstkę, bo słucha się nieźle jako zapowiedzi rzeczy doprawdy niesłychanych od tych samych ludzi w przyszłości.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz