wtorek, 4 grudnia 2012

1992 w piosenkach (indie/alternatywa część II)


20. Curve – Horror Head












Kolejna, całkiem udana w dodatku, próba spopularyzowania shoegaze’u. Curve w „Horror Head” posłużyli się praktycznie tym samym patentem co rok wcześniej Chapterhouse za sprawą „Pearl”. Elementy rodem z „Loveless” umieścili w roztańczonym, niebywale przebojowym aranżu. Rock, pop, patrzenie w buty i dyskotekę połączyli w jeden, niesamowicie pulsujący twór. Druga kwestia – Toni Halliday. Oprzeć się jej wokalnemu uwodzeniu? Trudna sprawa. Oprzeć się temu widząc ją dodatkowo w teledysku? Niewykonalna.



19. XTC – Wrapped In Grey












Amerykańskim zespołom grającym psychodelię nie raz udawało się doskonale przeszczepiać na grunt swoich dokonań muzykę Beatlesów. Tu mamy sytuacje z goła odwrotną. Angielska grupa tworzy kompozycyjną i aranżacyjną perełkę, wzorując się na barokowym popie The Beach Boys. 



18. Guided By Voices – Exit Flagger












Pierwszy należycie wyrazisty, stuprocentowo przebojowy numer Guided By Voices. To gdzieś na wysokości tej płyty zaczyna się przełom. Dwa lata później Pollard podobnymi perełkami będzie sypał jak z rękawa. Na razie jest jedynie „Exit Flagger” wyróżniający się na już niezłym „Propeller”. Tylko i AŻ tyle.



17. Seam – Decatur












Mocno zakurzony indie rockowy zespół, dowodzony przez Amerykanina azjatyckiego pochodzenia (ex-wokalistę Bitch Magnet). Seam to także kolejna obok Superchunk, Archers Of Loaf i Polvo kapela związana z legendarną sceną Chapel Hill. „Decatur” jawi się solidną realizacją założeń gitarowego grania, w którym nie ma hooków, ale kapitalne, zadbane melodie przewijają się przez cały utwór.



16. Swell – Down












W rzeczywistości alternatywnej ekipa Davida Freela mogłaby zamienić się miejscami z The Afghan Whigs i cieszyć się dziś statusem jaki po latach osiągnął Greg Dulli z kolegami. Aby podobieństwo między amerykańskimi grupami wyłapać wystarczy posłuchać „Down”. Klimatycznego, nieco gorzkiego utworu z subtelnie zakamuflowanymi w gitarowych i perkusyjnych uderzeniach emocjami. Wokalna narracja Freela wzmaga poetycką sugestywność niby zwyczajnego rockowego kawałka. Nie trzeba tu wiele by w głowie wizualizowały się własne obrazy, własne filmy... Nocna przejażdżka, papieros trzymany w dłoni za oknem samochodu, podróż do świata wspomnień. To coś czego szukamy w muzyce.



15. Sonic Youth – Wish Fulfillment












Przetarg na najlepszy utwór z „Dirty” wygrywa w moim mikroświecie Lee Ranaldo. W dodatku Lee Ranaldo w całej swojej krasie: zmysłowy, poetycki i obłędnie nastrojowy. Zatracam się w zwrotkach i towarzyszących im melodiach. Nie wydaje mi się aby tekst był wybitny, a jednak każde słowo w nim smakuje wybornie. Ulotność ujęta przy I could almost see your face tonight, singing simple rhythm'n'blues, You'll always be a star…, to się czuje. I jakby tego było mało Lee nie tylko pięknie nam tu smęci. Gwałtowny, rockowy refren dziwnym trafem nie zakłóca wcześniejszej harmonii. Buntownicze What's real? what is true? I ain't turning my back on you swobodnie wpasowuje się w koncepcję utworu czyniąc z niego jeszcze większy majstersztyk.



14. The Afghan Whigs – I’m Her Slave












Ciekawe czy The Afghan Whigs na wysokości 1992 roku zdawali sobie sprawę z tego jak bardzo cool brzmi ich muzyka.  Grunge i brit-pop się zestarzały. „I’m Her Slave” słuchane dziś wypada wyśmienicie. Ładunek przejęcia w gitarowych partiach, nie po raz pierwszy i w żadnym wypadku nie ostatni. Słowa Dulliego ociekające wyuzdaną seksualnością, no i sam fakt wymawiania ich przez Grega.  To wystarczy żeby paniom miękły kolana, a panowie zbierali szczęki z podłogi.


13. The Boo Radleys – Memory Babe












Pomiędzy lightową piosenkowością twee-popu, a wpływami wszechobecnego na niezależnej brytyjskiej scenie shoegaze’u. Pomykające akustyczne gitarki i hałaśliwe sprzeżęnia, a w samym środku chyba najważniejsze, pogodny, błyskotliwy refren (Remember when we used to stay up all night and laugh…) . Rok później The Boo Radleys na 63 minuty stali się podobno najwspanialszym zespołem na naszej planecie.



12. The Verve – A Man Called Sun












Nie należę do fanów The Verve.  Kiedy o nich myślę widzę Ashcrofta w okularach, „Bitter Sweet Symphony” (kawałek znakomity choć zakatowany) i nadmuchany brit-pop środka lat 90. Tym większe zaskoczenie przynosi mi „A Man Called Sun”. Mroczny i niewiarygodnie głęboki utwór z ich debiutanckiej EP’ki. Tu (szczególnie w wersji live) kilka wybornych melodii przeplata się tworząc sugestywną, muzyczną impresję, a zespół zanurzony w pesymistycznej, narkotycznej projekcji przemawia do nas równie przekonująco co Slowdive czy Codeine.


11. Manic Street Preachers – Motorcycle Emptiness












Z MSP mam podobnie jak z The Verve. Chyba nie przepadam, a jednak w ich twórczości znajduję coś dla siebie. „Motorcycle Emptiness” – to brzmi jak lata dziewięćdziesiąte, klimatycznie i przebojowo w dość unikalny sposób, bo zamiast chorusowego podbicia i szalonego hooku mamy ten pełen tęsknoty zaśpiew Jamesa Deana Bradfielda. Zaskakujące, ale tak kiedyś konstruowało się popowe single.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz