niedziela, 16 sierpnia 2015

The Chills - Heavenly Pop Hit (1990)











10

Gotów jestem uwierzyć, że pomiędzy 1987 a 1990 rokiem Martin Phillipps żywił się wyłącznie światłem słonecznym. Na wysokości ostatnim razem wydanego przez The Chills, miejscami dość mrocznego albumu „Brave Words” nic nie zapowiadało inwazyjnej eksplozji radości mającej nastąpić w kolejnym singlu zespołu. Tymczasem w nową dekadę Nowozelandczycy wparowali z kawałkiem szalenie optymistycznym, podwyższającym u słuchacza poziom hormonu szczęścia, mówiącym na temat popowej przebojowości wszystko, co ten chciałby kiedykolwiek wiedzieć.   

Nie da się ukryć, że tym utworem lider Chillsów wreszcie dopiął swego. Choć Phillippsowi przez całe lata osiemdziesiąte zdarzało się pisać bardzo dobre zwrotko-refrenowe numery, dopiero w „Heavenly Pop Hit” doszło do pełnego oswobodzenia jego kompozytorskiego talentu i spełnienia postulatu piosenki absolutnej. Hooki w singlu promującym drugi długogrający krążek grupy padają na każdym kroku. Wyskakują zarówno z dźwięków jak i z lekko acz finezyjnie napisanego tekstu, opartego na bardzo chwytliwych rymach.

Kawałek właściwie na równi prowadzą melodie wokalne Martina i organy Andrew Todda. Znakomitość konstrukcji i organizacji słychać już w trwającym pięć sekund wprowadzającym motywie. Po nim zdolny klawiszowiec przechodzi delikatnie w tło, by lider The Chills mógł brylować swoimi ekstatycznymi, afirmującymi życie linijkami: Each evening the sun sets in five billion places, Seen by ten billion eyes set in five billion faces... / So I stand as the sound goes straight through my body, I’m so bloated up, happy, and I throw things around me. Osiem lat po “Rolling Moon” jakimś cudem jest to nadal tak samo wiarygodne i co więcej, brzmi zaskakująco świeżo. Zwrotkę na dwie części dzieli fragmencik zaczęty słowami And it all seems, larger than life to me... , co wraz ze śpiewanym wraz z Toddem, Donną Savage (gościnnie tylny wokal) i Justinem Harwoodem (basistą) aaaaaa sprytnie przedłuża przyjemność wyczekiwania na prościutki refren: Dum de dum, Dum dum de dum dum, It’s a heavenly pop hit, if anyone wants it. W drugiej zwrotce dostajemy właściwie powtórkę, z tym, że w kilku momentach diabeł tkwi w zmianie akcentów. Mowa o boskiej chwili na wysokości 2:07, gdzie organy pozostają przez kilka sekund same i jest to szczegół na wagę złota oraz nieco większym niż wcześniej nacisku położonym na And It all seems...

Tym razem Nowa Zelandia nie była w stanie oprzeć się obezwładniającej sile utworu kapeli ze studenckiego miasteczka Dunedin. „Heavenly Pop Hit” dotarł do arycywysokiego, drugiego miejsca singlowej listy sprzedaży. The Chills po podpisaniu umowy na wydawanie płyt poza Antypodami ze Slash, oddziałem giganta Warner Bros nieznacznie przebili się nawet do świadomości słuchaczy zamieszkujących obydwa anglojęzyczne mocarstwa muzyczne. Ich adekwatnie zatytułowany „Niebiański Popowy Przebój” pokonał barierę pierwszej setki w Zjednoczonym Królestwie (#97 pozycja) oraz pierwszej dwudziestki amerykańskiego rankingu Modern Rock (#17). W jakimś sensie twórczość Martina Phillippsa i jego kompanów została wreszcie wynagrodzona. Także dziś, wyobrażenie o ludziach nucących sobie Yet their lives are elastic, They should be fantastic… z chętnie puszczanego w radiach hitu jangle popowej grupy wywołuje u mnie przebłysk skromnej satysfakcji. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz