sobota, 5 września 2015

The Chills - Soft Bomb (1992)











8


Padł gdzieś zarzut, że na „Soft Bomb” The Chills często nie brzmią już jak The Chills. Zawiera się w tym spostrzeżeniu pewna słuszność, choć po pierwsze: jest ono lekko przesadzone, bo nadal mamy tu do czynienia z bardzo rozpoznawalnym piosenkowym sznytem Martina Phillippsa, a po drugie: żadna w tym wada, ponieważ mniej klasyczne dla zespołu utwory wypadają znakomicie. Stare i dobre równoważy się na trzecim albumie nowozelandzkiego projektu z nowym i intrygującym.

Zawartość następcy „Submarine Bells” rozplanowano nieco inaczej od poprzednich krążków grupy. Zwraca uwagę grube pięćdziesiąt jeden minut oraz aż siedemnaście utworów. Cztery z nich to jednak niestanowiące pełnoprawnych kompozycji około minutowe przerywniki. W istocie danie główne składa się z trzynastu bardzo treściwych potraw. Zarówno pierwsza jak i druga piosenka może kojarzyć się pod jakimś względem z twórczością R.E.M. Najpierw kapeli Michaela Stipe’a nieco przypomina skąpany w krystalicznych melodiach, olśniewający jangle pop singlowego „Male Monster From The Id”Następnie czyni to witający sielskim nastrojem, a po chwili przecięty mocarnym riffem ala kapela z Athens „Background Affair”, w którym ponownie refren okazuje się smakowitym kąskiem. 

Zespół bardzo szybko oswabadza się z obcych wpływów, aby w trzecim i czwartym kawałku dać już stuprocentowo własne świadectwo. „Ocean Ocean” to kolejna „żeglarska” pieśń w repertuarze Phillippsa, ale zarazem chyba najlżejsza i najpogodniejsza z dotychczasowych. Utwór tytułowy cieszy całkowicie swobodną piosenkowością, delikatnymi harmoniami w refrenie (3) i chwytliwym rymem we wstępie:  If you'd asked me at a concert standing by The Clean, I'd have said I'm okay, and this is what I mean. Namiętna chillsowość drzemie też w „So Long”, który ze swoją folkującą melodią i tekstem o nieuchronności rozstania pasowałby idealnie na poprzedni krążek albo nawet na „Brave Words”. Od tego momentu wkraczamy w samo serce albumu.

Silną stroną “Soft Bomb” jest bez wątpienia ogrom wrażliwości pochłaniający kilka kompozycji. Oczywiście Martin zawsze wykazywał nieprzeciętne pokłady wyczucia, subtelności i emocji, ale tu momentami zdarza mu się przekroczyć samego siebie. Mowa przede wszystkim o urzekającej fortepianowej balladzie „Song For Randy Newman Etc.”, w której z niebywałą czułością śpiewa nam o bólu dostosowywania się do zasad, na jaki skazywani są genialni artyści (men like Wilson, Barrett, Walker, Drake), ale też o wulkanach i miasteczkach w Nowej Zelandii w pięknej drugiej zwrotce. W tym kompozycyjnym majstersztyku do głowy wbija się przestroga przed materializmem dużych wytwórni w stosunku do muzyków: Patrons will not feed you no longer than they need to, Your all-consuming passion will leave you craving love. W kontekście późniejszej komercyjnej klapy albumu, przerwania trasy koncertowej i burzliwego rozstania zespołu ze Slash, brzmi to dziś wręcz jak proroctwo. 

Popisową część krążka Phillipps i spółka kontynuują za sprawą „Sleeping Giants”, zbudowanego podobnie do „Background Affair” czyli na zasadzie: spokój - gitarowy HOOK - część właściwa. Po nim wkracza cudownie melodyjny singiel „Double Summer” i pierwsze novum w postaci niemal jazzowego „Sanctuary”.* Pomiędzy tą dwójką zachodzi dość ekstremalny przeskok tematyczny. Od bezpośredniej afirmacji zakochania i letnich dni do opowieści o kobiecie doświadczającej przemocy ze strony męża. „Halo Fading” to już Martin opadający w anielskie obłoki akustycznego popu, rzecz co najmniej tak ładna jak „Song For Randy Newman Etc.”, ale bardziej zwiewna i delikatna. 

Zawsze przychodzi w końcu ten moment, kiedy muzyk zapragnie trochę poeksperymentować. Na „Soft Bomb” ruchy Phillippsa w tym kierunku słychać zwłaszcza w prężących się pod koniec trzech utworach. Pierwszym był wspomniany już, skąpany w późno-wieczornym klimacie „Sanctuary”. Drugi dokonuje się w obłędnie onirycznym „The Entertainer”. Trzecim jest teatralne „Water Wolves”. Majestatyczna kompozycja oparta na strunowym aranżu Van Dyke’a Parksa, partiach wiolonczeli, skrzypiec i harfy. Imponujący fragment znany już niektórym z singla „Part Past Part Fiction”

Zewsząd czuć tutaj, że trzeci album The Chills jawi się najambitniejszym w dyskografii zespołu. Według zdecydowanej większości fanów i krytyków ponoć nie najlepszym, choć po uważnym zapoznaniu się z jego zawartością ja sam jestem innego zdania. „Male Monster From The Id”, „Background Affair”, “Soft Bomb”, “Song For Randy Newman Etc.”, “Sleeping Giants”, “Double Summer” i “Halo Fading” to utwory co najmniej ósemkowe, doskonałe pod względem walorów, jakich można oczekiwać od finezyjnych piosenek. Mocnej siódemki dosięgają „So Long”, „Ocean Ocean” oraz „Strange Case”. „Sanctuary”, „The Entertainer” i „Water Wolves” nie muszą się podobać wszystkim, zwłaszcza ortodoksom oczekującym od chillsów wyłącznie promiennego kiwi-popu. Moim zdaniem trudno jednakże podważyć dorosłą klasę każdej z tych kompozycji.  

Esencję artystycznej jakości „Soft Bomb” poruszyłem już w ostatnim zdaniu pierwszego akapitu. Z jednej strony to doskonały szlif dotychczasowego stylu, z drugiej, rozwijanie skrzydeł i osiąganie coraz większej dojrzałości. Nie dajcie się zwieść, The Chills i Martin Phillipps stanowczo nie kończą się na „Heavenly Pop Hit” i „Submarine Bells”. Ta pozycja w ich katalogu w żadnym wypadku nie odstaje na gorsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz