Oblicze nocnego, wielkomiejskiego krajobrazu nakreślone przez obrazy i dźwięki „The Downtown Lights” pochłania słuchacza swą ogromną elegancją i przenikliwą nastrojowością. Puste ulice są tu dosłownie miejscem, po którym ktoś się w samotności przechadza, ale i prostą miłosną metaforą: In love we're all the same, We're walking down an empty street, And with nobody, call your name. Wytworność spływa na nas od samego początku dzięki iluminacyjnym klawiszom. Całkowitą dojrzałość potwierdza wokal Paula Buchanana oraz kolejne naprzemiennie pojawiające się i zanikające partie keyboardów i syntezatorów. Obecne są: sophisti-popowa wykwintność, wieczorna melancholia i przejmująca sugestywność, proponowane jednak bez ciężarnej patetyczności. W pierwszym utworze promującym „Hats” The Blue Nile osiągają, mówiąc najkrócej, efekt romantyzmu totalnego.
Nawet przy pełnym uznaniu dla Bad Religion trudno się nie zgodzić, że zespół Grega Graffina i Bretta Gurewitza to kapela od trzydziestu lat grająca tę samą piosenkę.* I choć jeszcze mnóstwo czasu po „No Control” ci dziadkowie amerykańskiego punk rocka nadal potrafili przekonująco konstruować bliźniaczo podobne gniewnie rozpędzone i ultra-melodyjne utwory, to „You” pozostaje jednym z najdoskonalszych wariantów wspomnianego stylu. Nie owijając w bawełnę – „You” właściwie równa się Bad Religion. Ścieżki wokalne Grega takie jak tu, nieposkromione partie gitar, galop perkusji i sceptyczny tekst nawiązujący do jakiegoś aspektu wiary chrześcijańskiej składają się na modelowy kształt ich kawałka. W tym przypadku owa formuła jest zresztą wykorzystana przy optymalnej pasji i zacięciu.
*Piszę to oczywiście w sporym uproszczeniu, mając raczej na myśli większość piosenek, a nie totalny całokształt tego, co zespół nagrał. Przykładem nieco innej kompozycji jest choćby „American Jesus”.
„Veronica” to obok „Everyday I Write The Book” jedyny singiel Elvisa Costello, który zaistniał na listach sprzedaży we wszystkich anglojęzycznych krajach od Irlandii i państw Zjednoczonego Królestwa przez USA i Kanadę po Australię oraz Nową Zelandię. Choć angielski kompozytor miał w swej dyskografii naprawdę wiele nośnych utworów, to jakimś zrządzeniem losu właśnie kompozycji ze „Spike”, napisanej do spółki z Paulem McCartneyem, poszczęściło się najbardziej. Przebojowości kawałka właściwie nie trzeba wyjaśniać. Nie bazuje ona na żadnych skomplikowanych niuansach, a zwyczajnie wypływa z wesołych zwrotek, po czym eksploduje w pełnoprawnie błyskotliwym refrenie: Do you suppose, that waiting hands on eyes, Veronica has gone to hide? Interesujące jest przy tym, że pogodnej muzyce towarzyszy tekst wcale nie należący do najradośniejszych, poświęcony cierpiącej na Alzheimera babci artysty.
Syntezatorowy hook otwierający „Round And Round” działa niczym nagły wstrząs. Uderzający z nienacka, bez najmniejszego ostrzeżenia, ale wiążący się z pozytywnym doznaniem. Po gwałtownie przebojowym wejściu Bernard Sumner i spółka uspokajają utwór melancholijnymi liniami melodycznymi, ale zarazem kładą silny nacisk na nadanie mu tanecznego oblicza. Dominacja dyskotekowej elektroniki nie przeszkadza, by czysto kompozycyjne walory new orderowskiej piosenki pozostały w pełni dostrzegalne. Popowe zwrotki i refren gładko wtapiają się w intensywny techno-house, owocując wspólnie potencjałem sprawiania przyjemności o wielkiej sile.
Zespoły nagrywające dla Sarah Records od początku zaciągały u The Wake pewien dług wdzięczności. W czasie, gdy wytwórnia przedstawiała światu swoje pierwsze wydawnictwa Szkoci mieli już na koncie kilka mniejszych i większych płyt ogłoszonych w Factory, których zawartość bezdyskusyjnie wywarła wpływ na grupy pokroju The Field Mice. Dwa lata po tym jak Gerard McInulty i spółka nieświadomie pomogli ukonstytuować styl jednej z najbardziej kultowych niezależnych oficyn muzycznych, sami także stali się jej częścią. „Crush The Flowers” pieczętowało klasę Sary jako „firmy” prezentującej olśniewający gitarowy pop o dość spójnym obliczu. Lekkość, słodycz i niewinność klawiszowej melodii oraz wspólnych wokali Ceasara i Carolyn Allen pasowały tam jak pszczoła do ula. Programowo wręcz urzekająca piosenka stała się kolejną cegiełką dołożoną do historii młodego jeszcze indie z Wysp.
Pomimo, iż w 1989 r. nakładem Sarah Records na singlach ukazały się utwory dla wytwórni tak istotne, jak „Sensitive” The Field Mice, „Crush The Flowers” The Wake czy „You Should All Be Murdered” Another Sunny Day, piosenka mniej znanego dziś zespołu St. Christopher nie wydaje się w tym towarzystwie szczególnie odstawać. „All Of The Tremble” przejawia podobny rodzaj popowej perfekcji, pod delikatną strukturą skrywa młodzieńczą energię, pod aurą niewinności i rozmarzenia autentyczną pasję. Zaledwie dwie i pół minuty wystarczą, aby pomieścić kilka olśniewających momentów. Jednym z nim jest artykułowanie przez Glenna Melię tytułowych słów refrenu: You got me aaaaall of the treeeeemble. Innym, powracające niczym echo: I must try, To catch her, catch her, catch her..., podsumowane dynamiczną salwą. Jeszcze innym, ta chwila, gdy w drugiej zwrotce po If I should fail... kolejne słowa zastępuje krótka, przeurocza zagrywka.
Słuchanie „Vanity Fair” przy choć odrobinie skupienia prowadzi do wniosku, iż zespół The Ocean Blue wykonał tu kawał szlachetnie popowej roboty. Świadczy o tym ujmująca dbałość o melodie oraz wzorowa harmonia panująca pomiędzy dźwiękami. Jangle’ująca gitara, miękki bas, trącący nostalgią wokal, chórki, klawisze i partie perkusji mają w piosence równy, jak najbardziej sprawiedliwy udział. W singlu z debiutu brytyjsko brzmiących Amerykanów słyszalne jest wszystko z osobna, ale przy tym i wszystko razem składa się na ostateczny, wspólny smak.
Formuła klasycznej piosenki w „Sowing The Seeds Of Love” wyczerpuje się około końca drugiej minuty. Po dwóch politycznie zorientowanych, śpiewanych z niezachwianą pewnością przez Rolanda Orzabala zwrotkach, wynoszącym w niebiosa refrenie Curta Smitha i czymś w rodzaju pierwszego mostku „Nasiona Miłości” zaczynają kiełkować. Do głównych motywów utworu udaje się muzykom powrócić w pełni dopiero po dłuższej chwili, ale to, co dzieje się w międzyczasie nie tylko nie jest zapychaniem dziury, ale ma też definitywny wpływ na klasę całej kompozycji. Główny singiel z trzeciej płyty Tears For Fears jawi się kawałem ambitnego, bogato zaaranżowanego i bezbłędnie zrealizowanego popu. Nie ma sensu opisywać wszystkiego, co dzieje się w nim pomiędzy 2:00 a 4:00, choć warto przynajmniej wspomnieć, że cała ta parada kończy się krótkim highlightem w postaci ociekającej psychodelią partii wokalnej Smitha: Time to eat all your words, Swallow your pride, Open your eyes... . Brytyjski duet dosięga tu niemal ideału w którym progresywność nie zabija przystępności, a wyrafinowanie nie utrudnia trafiania do szerokiej publiki.
Główną atrakcją „Cast A Shadow” jest gitarowy hook na tyle przylepny, by chciało się go chętnie słuchać w formie niezmienionej przez cały czas trwania utworu. Sprzężony jakby w jedność z rytmem perkusji i skonfrontowany następnie z liniami wokalu markotno-romantycznego Calvina Johnsona, śpiewającego swoje specyficzne, acz wyraźnie pachnące twee popową wrażliwością słowa tekstu. W wyniku spotkania tych kilku maksymalnie prostych składowych dostajemy pierwszorzędny indie lo-fi’owy smakołyk, lekki jak puch, lecz wyposażony w wartości odżywcze niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania każdego pochłaniacza zdrowych, melodyjnych piosenek.
Niektórzy twierdzą, że „Head On” to piosenka o wrażeniach po narkotykach. Możliwe jednak, że jest to po prostu utwór o elektryzującym zakochaniu. Wysoce prawdopodobne wydają się zresztą obie te opcje jednocześnie. Jakkolwiek by nie było, sposób wyrażenia euforycznego stanu przez zespół braci Reid z jakiegoś powodu wypada tu mocno przekonująco. Kiedy Jim przy asyście charakternych riffów Williama śpiewa: And the way I feel tonight, I could die and I wouldn't mind albo: I can't stand up I can't cool down, I can't get my head off the ground, to nie tylko sprawia, że wierzymy w prawdziwość tych emocji, ale i z całą siłą oddziałuje na naszą chęć doznania ich. „Coś co sprawia, że chcesz CZUĆ, że chcesz się starać i zdmuchiwać pieprzone gwiazdki z nieba.” Tak tu właśnie jest.
miejsca 50-41
miejsca 50-41
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz