piątek, 16 lipca 2010

Garść utworów (rok 2000)


Cursive - Making Friends and Acquaintances













Łamiący serce fragment “Domestiki”, krótkiego, ale niewątpliwie ważnego dla Cursive albumu, na którego warstwę tekstową znaczący wpływ wywarło rozstanie Tima Kashera z żoną. W „Making Friends…” nie doświadczymy wściekłości i pasji zauważalnej jeszcze w kilku wcześniejszych utworach ( „The Martyr”, „Shallow Means Deep Ends”). Doskonale odczuwalna jest tu za to swoista rezygnacja oraz podkreślony pięknym wiodącym motywem klawiszy smutek. No i to przejmujące it was nice to meet you… na końcu. 


Mahogany – Chance


Za sprawą dwóch krążków wydanych w latach 2000 i 2006 Mahogany roszczą sobie pretensje do bycia jednym z ciekawszych dream popowych składów ubiegłej dekady. „The Dream Of A Modern Day” i jej o 6 lat młodsza siostra to zresztą materiał na znacznie dłuższe opowiadanie. Tymczasem „Chance” uprzejmie oferuje fragmencik wachlarza możliwości brooklyńczyków, przy okazji jakby antycypując Asobi Seksu. 

 



Idlewild – Actually It’s Darkness










Ewidentna radość grania, energia ledwie powstrzymywana w zwrotkach i spontanicznie uwolniona w refrenie. You shed a shade of shyness… to pewnie najbardziej Oasis'owy wers niewyśpiewany przez żadnego z braci Galagherów


Flogging Molly – Devil’s Dancefloor 

Niezrównany Dave King i ekipa w jednym ze swoich sztandarowych numerów czyli kopiący zady celtycki folk-punk w wykonaniu nowojorczyków o irlandzkich korzeniach. 

Destroyer – In Dreams










To musiał być naprawdę kapitalny rok dla Dana Bejara. Wyśmienity solowy „Thief” i Pornographersowe „Mass Romantic” . Z tego pierwszego zawsze urzeka mnie kompozycja nr 10, której podstawę stanowi słodka i ckliwa, do bólu urocza klawiszowa melodia.


The Clientele – Reflections After Jane 

Poranek, motyle z pozłacanymi skrzydełkami, czerwone słońce, robotnicy na moście, bezsenność, jej włosy tak ciemne w deszczu. A w słowniku angielsko-polskim wyskakuje mi zdanie „pójdźmy na spacer”.  


















Hefner – The Greedy Ugly People











Podczas gdy Belle And Sebastian powracali ze średnio przyjętym “Fold Your Hands Child, You Walk Like A Peasant”, londyński Hefner zaprezentował publice świetne „We Love The City” . W “The Greedy Ugly People”, jednym z jego licznych rarytasów, łatwo odczytać naczelną inspirację kwartetu. Wyssany z tygrysim mlekiem, zwiewny sposób prowadzenia piosenki, nie narzucające się trąbki, stonowanie i elegancja. Po ledwie kilku latach istnienia ci klasyczni bohaterowie drugiego planu pozostawili po sobie mocne dziedzictwo w postaci czterech dobrych płyt, kilku EP’ek oraz kilkunastu singli. 


Samiam – Mud Hill 

Na pierwszych albumach Samiam szybki melodyjny punk zacierał się momentami z intrygującym emo-core’em. Jeszcze lepiej było na kompozycyjnie ciekawszym, zawierającym dłuższe utwory „Billy” . I choć „Clumsy” oraz „You Are Freaking Me Out” przyniosły grupie z Berkeley większą popularność, to jak łatwo się domyśleć, brzmiały już nieco mniej fajnie. W nową dekadę Samiam weszli za sprawą „Astray”. Promujący go teledyskiem „Mudd Hill” to kawałek solidnego indie rocka. Emocjonalny, rozpoznawalny styl Jasona Beebouta nabiera dojrzalszej barwy. Introspektywne melodie Brogana i Loobkoffa przeradzają się w rozmyślne gitarowe uderzenia wysuwając przesłanie: „Nie gramy już punka, nie mamy energii sprzed dziesięciu lat, ale wciąż możemy was mile zaskoczyć”.

 

Badly Drawn Boy – Disillusion











Trzeci singiel z debiutanckiej i ponoć najlepszej płyty singer-songwritera, którego cechami rozpoznawczymi stały się broda i czapka. Może to nie „Once Around The Block”, ale funkowy riff gitary, na którym ta piosenka płynie determinuje kończyny i ciało do ruchów, o które sam posiadający by siebie nie podejrzewał. 



Dillinger Four – Last Communion 

Istny walec pop punkowego, ultra-energetycznego grania z potężnym brzmieniem czego się da i dwoma niepokornymi wokalami, jakby na każdym kroku walczącymi o prawo bytu.

 













In your Itsy-Bitsy Teeny-Weenie Riding-Up-Your-Butt bikini, Keeping on the heels, cause you're sagging just a teeny Yeah Kick it Yo, bitch Word That's right Bust Uh Huh Yeah Pills Pills Pills Pills Pills Pills Pills Pills Pills Pills Pills 



Czyż nie takie DCFC zawsze zdobywało nasze dusze? Klasyczne indie rockowe brzdąkanie miłych, przytulnych melodii, jeszcze opierających się o Built To Spill, ale z klimatem odpowiednim już wyłącznie dla nich. Do refleksyjnego posłuchania letnim wieczorem spędzanym samotnie (albo i nie) w domu. Niepoprawnie rozromantyzowane granie inteligentnych panów w okularach, z krótkim, acz treściwym uderzeniem na końcu.













Chwali się “You’re No Rock’N Roll Fun” sympatyczna piosenkowa prostota. Nawet jeśli potencjał tych trzech pań sięga o wiele, wiele wyżej (cokolwiek z „Call The Doctor” czy któryś z koszących fragmentów „One Beat” ) to i tak Sleater-Kinney w wydaniu chwytliwym i singlowym jest o dwie klasy fajniejsze niż większość zespołów usiłujących robić to w ten sposób.


The Living End - Roll On











Australijski odpowiednik Green Day. Z większą porcją rock’n rolla, energii i przynajmniej równie zaraźliwymi melodiami, czego demonstracją jest na przykład "Roll On".


Elliott – Shallow Like Your Breath 

Rok 2000 zastał dawne emo na totalnym wymarciu. Choć jeszcze w drugiej połowie lat 90. druga fala miała się doskonale, wkrótce po tym na scenie dokonał się niemal całkowity rozłam. Twórcy „U.S Songs” ruszyli drogą wielu, dystansując się od DIY-owskich zasad i standardowego emo-stylu. Nowofalowe syntezatory, bogatsze brzmienie, doskonała produkcja. „Shallow Like Your Breath” fenomenalnie przedstawia wizerunek grupy Elliott z albumu „False Cathedrals”. Wyciszony, harmonijny pejzaż przez kilka dobrych minut po cichu ewoluuje w drodze do epickiego, melodramatycznego finału, zestawionego z chłopięcym wokalem Chrisa Higdona. Kruchość i potęga w jednym.


Avey Tare & Panda Bear – Penny Dreadfuls

Zrozumienie wrażliwości Dave’a Portnera na zawsze pozostanie poza moim zasięgiem. Pisanie specyficznych tekstów, przedstawianych z zaskakującego punktu widzenia to jeszcze nic. Ale wyrażenie się przez nie w tak poruszający sposób?! Słuchając magicznego „Penny Dreafuls” - wzruszającego fortepianu i ośmiominutowych poczynań szepczącego, zawodzącego, aż w końcu krzyczącego (you leave my boy aloooone!) Aveya odczuwamy jego przedziwną autentyczność. Paradoksalną realność przeżywanych emocji w zupełnie odrealnionym brzmieniowo świecie jaki tu wraz z Pandą stworzyli.


The Sea And Cake – All The Photos

Przypadek tego utworu przypomina mi jak wielka część mojej ulubionej muzyki powstała w Chicago, Illinois. Nie było chyba roku, w którym jakiś artysta stamtąd nie uraczył nas doskonałym wydawnictwem. Z takiego pochodzi też „All The Photos”. Zwiewność nad lekkościami i delikatność nad eterycznością. Dźwięki rozpływające się w słuchawkach i temu podobne sprawy.

 

Pedro The Lion - Eye On The Finish Line











Tu z kolei mamy sytuację podobną do wczesnego Death Cab For Cutie. W kreśleniu wciągających romantycznych ballad Dave Bazan był bowiem swojego czasu zawodnikiem podobnie uzdolnionym, co Ben Gibbard. W „Eye On The Finish Line” Pedro The Lion schodzą dodatkowo w pesymistyczne rejony „Goldheart Mountaintop Queen Directory” Guided By Voices, czym wcale nie umniejszają uroku kompozycji.


Kid Dynamite – Got A Minute? 

Kawałki przekraczające próg trzeciej minuty dla Kid Dynamite bywały prawdziwą rzadkością. Rozwodzenie się nad czymś co zwykliśmy nazywać „kompozycją” najwyraźniej nie leżało w ich gestii. W minucie błyskawicznego, melodyjnego nawalania ci bohaterowie kalifornijskiego h-c zwykle zawierali swą zwięzłą muzyczną wypowiedź. Got a Minute? Pytanie retoryczne.

  


The New Pornographers – The Fake Headlines 

Miało być “Jackie”, ale na YouTube nie było przyzwoitej wersji, a „Letter For An Occupant” to oczywistość, że aż wstyd. Dlatego też tym razem wystawiam kawałek samotnie może nie oszałamiający, ale bez wątpienia znacząco budujący zbiorczą power popową potęgę „Mass Romantic”. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz