czwartek, 1 grudnia 2011

Of Montreal - Cherry Peel (1997)












8


Kompozytorski geniusz nie bierze się z powietrza. Żadne przysłowiowe „Satanic Panic In The Attic” nie powstaje od tak sobie i nagle. Of Montreal interesujący byli już od samego początku, choć w latach 90. pewnie mało kto zdawał sobie sprawę z ich istnienia. Nawet dziś spośród ogromnej dyskografii Kevina Barnesa szerzej kojarzone są jakieś 3-4 albumy. O ile sam zespół pokrzywdzonym czy niedocenionym przy zdrowych zmysłach nikt nie nazwie, tak na kilka jego wydawnictw zdecydowanie wypadałoby baczniej zwrócić uwagę. 

Zrobię to więc teraz częściowo ja, nie siląc się na wielkie analizy, bo przy takiej płycie zwyczajnie nie wypada. Takiej to znaczy lekkiej, łatwej i przyjemnej, a przy tym piekielnie dobrej, zawierającej same piosenkowe majstersztyki. „Cherry Peel” jest jak coś pomiędzy „XO”, a „Oh, Inverted World”. Trio uwielbia stare kawałki, Beatlesów, popową psychodelię, no i naturalnie indie-rocka. Songwriting ma słodki, beztroski, ale nie do bólu naiwny. Bystrość i błyskotliwość twórców widać tu bowiem na każdym kroku, czy to za sprawą melodii czy tekstów. Jeśli zastanawialiście się kiedyś jak brzmiałyby utwory z „Satanica” podane nie w sposób zdekonstruowany, a klasyczny to zawartość „Cherry Peel” jest potencjalną odpowiedzią. 

Barnes, jak dobrze wiemy, uchodzi za ekscentryka, lubi kombinować i udziwniać. Tak się jednak składa, że nie tutaj. Pierwsza płyta Of Montreal zadziwiać może co najwyżej swą niewinnością. Jest tu bardzo „miłośnie”, uroczo, a czasem i tęsknie. W pierwszym, moim ulubionym „Everything Dissapears When You Come Around” Kevin kapitalnie wyraża stan permanentnego zakochania: birds have no heads when you come around, Everything loses its legs when you come around around around. “Baby” sugeruje rozpływanie się w rozkosznym aaaaaaa, ale chłopaki zręcznym szarpaniem w struny dbają by było też nośnie. „I Can’t Stop Your Memory” przez chwilę brzmi jak kawałek Elliotta Smitha (co zdarzy się jeszcze w „At Night Trees Aren’t Sleeping”), aby w następnej rozkręcić się do postaci zaginionego fragmentu którejś z późniejszych płyt Fab Four. Dalej mamy przyjazną balladkę o niejakim Larrym - „When You Are Loved Like You Are”, kojarzące się z wczesnymi Shinsami “Don’t Ask Me To Explain” i szalenie melodyjne „Sleeping In The Beetle Bug”. Rozbraja tekst „Tim I Wish You Born A Girl”, a szczególnie jego konkluzja (I’m not saying you can’t be all these things for me, But it’s just not the same because you’re a man, and so am I). Ładnie wypada wyraz uczuć względem ukochanego miasta w “Montreal”. „This Feeling (Derek’s Theme)” to kolejna porcja przebojowych motywów, a „I Was Watching Your Eyes” motyli w brzuchu. Fajnie słucha się „Springtime Was A Season”, jakby dziecięcej piosenki z odrobiną Neutral Milk Hotel (breeeeezee). „You’ve Got A Gift” mocno mieni się zaś wpływami Guided By Voices

„Wiśniowa Skórka” jest więc debiutem wymarzonym, nie gorszym od innych ówczesnych pozycji z Elephant 6. Zasłuchiwać się w niej można na porządnie, do czego z tego miejsca namawiam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz