poniedziałek, 26 grudnia 2011

Ulubione utwory 2011 część 2 (miejsca 15-1)

15. Algernon Cadwallader – Preservatives












Dziś patrzę już na tych chłopaków jak na kogoś więcej niż tylko średnich naśladowców stylu Cap'n Jazz. Od teraz są dla mnie przede wszystkim twórcami najlepszego, najbardziej skocznego hymnu dla środków antykoncepcyjnych jaki słyszałem. No dobra, może słyszałem tylko jeden taki, ale to co dzieje się w jego drugiej części jest dla mnie porównywalnie z niespodziewanym hookiem w „Vermillion Plaza” Deastro sprzed dwóch lat. Rodzice indie-dzieciaków w USA mogą spać spokojnie.

LINK


14. The Strokes – Under Cover Of Darkness












Nie odważyłem się póki co wrócić po raz drugi do najnowszego krążka Strokesów. Jednakże jeśli ma on, choć w niewielkim stopniu tak wysoki poziom growerowania co „Under Cover Of Darkness” to może powinienem spróbować. Nick Valensi, tak się nazywał ten ich gitarzysta? Jak mam pamiętać skoro wydają albumy raz na 5 lat? W każdym razie, to charyzmatyczne brzmienie gitary, wyeksponowanie melodii w omawianym singlu nie pozwala ich za żadne skarby znielubić. Samo „Is This It?” wystarczy żeby kultowy status mieli do końca życia. Wypuszczanie raz na jakiś czas równie przylepnych utworów w żadnym wypadku mu nie zaszkodzi.

LINK


13. Dropkick Murphys – Going Out In Style












Udał im się ten pierwszy singiel wyjątkowo. Choć cała płyta wypada przynajmniej przyzwoicie to drugiej takiej bomby już się w niej na bank nie doszukamy. „Goin Out In Style” wybucha z buńczuczną energią dorównującą klasycznym wycinkom poprzednich krążków – „I’m Shipping Up To Boston” czy „The State Of Massachusettes”. To pieśń przepełniona dumą, ale wyrażona na zupełnym luzie i bez spinki. Dopóki leje się piwo, banda wielkich facetów skanduje słowa tekstu, a kończynka jest zielona nie ma się co o Dropkicków martwić.

LINK


12. Joan Of Arc – Life Force












Minuta i trzynaście sekund podbudowującego optymizmu na jaki potrafił się zdobyć Tim Kinsella. Kiedy słyszę życzliwosć zawartą w słowach „let’s cut each other strings, give me the hand if you understand” podsumowaną jeszcze bardziej dowartościowującym “There’s this good thing inside of me, A way of seeing.” czuję, że nie może mnie już spotkać nic złego. Na horyzoncie same dobre chwile.

LINK


11. Braids – Plath Heart












Zachwytów nad czarującą wokalnie dziewczyną z Braids ciąg dalszy. Początkowy motyw można sobie nastawić na dzwonek. Kluczem do wspaniałości kawałka fragment „didn’t do extactly what you told me, when you scold me, leads me to implore the, golden hole which was surely given to make beautiful children and push and push and push and push” gdzie liczy się treść, ale też przede wszystkim sposób wyartykułowania. Całościowo piękny, “podwodny” pop.

LINK


10. Touche Amore – ~












Refleksyjna melodia, punk rockowa petarda, naładowany emocjami wokal. Wściekłość, energia, nadzieja, wszystko na przestrzeni niespełna półtorej minuty maksymalnie zaangażowanego grania. „If actions speak louder than words, I'm the most deafening noise you've heard, I'll be the ringing in your ears, That will stick around for years”. „For Want Of” obecnej dekady?

LINK


9. Manchester Orchestra – Simple Math












Jeśli to jest stadionowy rock, a podobno jest to znaczy, że stadionowe granie ma się dziś wyjątkowo dobrze. Ja co prawda nie słyszę tu żadnego wielkiego refrenu, przesadnej podniosłości ani nie wyczuwam lasu rąk kołyszącego zapalniczkami. Słyszę za to błyskotliwy jak cholera kompozycyjnie kawałek efektywnej i efektownej również gitarowej muzyki, zaserwowanej z równie inteligentnym tekstem. Klasy „Simple Math” nie trzeba wcale bronić przypominając o absolutnie genialnym teledysku.

LINK


8. Kiev Office – Dwupłatowce












Szczerze, nie dałbym się raczej pokroić za refren tej piosenki, ale już przy zwrotkach, przybrudzonych na shoegaze'owo, przebojowych gitarach czy doznaniowo wyśpiewanych linijkach w rodzaju „bo ja wooooooooooolę kiedy lecisz wciąż w górę, północny zachód kraju leży poza barierą dźwięku” szczęka opada każdorazowo. Przejście po pierwszym chorusie i podśpiewywanie Kucharskiej to również mały, ale jakże istotny bonus.

LINK


7. Death Cab For Cutie – Stay Young Go Dancing












Przy tym utworze uświadomiłem sobie kiedyś, że nic co złe nie trwa wiecznie, po nim w końcu nadchodzi lepsze. Dzisiaj wiem też, że to działa w dwie strony, a w zasadzie jak błędne koło. Na tym co wyparło gorsze też po jakimś czasie się zawiedziesz, ALE i to zniknie w końcu wyparte przez coś nowego. Zamotałem? Pewnie niewiadomo o co chodzi. Tak sobie gadam do siebie.

LINK


6. Papercuts – Do You Really Want To Know












Najbardziej przyczepna kompozycja z ostatniego albumu barokowych subpopowców. Papercuts nie mają może epickości Grizzly Bear ani nie zdobyli takiego rozgłosu jak The Morning Benders w roku ubiegłym. Piosenki, w których słodycz aplikowana jest tak jak tutaj, na miarę najlepszych jakościowo ciast i wypieków to jednak ich wyjątkowo mocna strona.

LINK


5. Maritime – Annihilation Eyes












Kilkanaście miejsc wcześniej wspominałem o “It’s Casual” jako potencjalnie najlepszej rzeczy spod dotychczasowego szyldu Maritime. “Annihilation Eyes” to oczywiście inna para butów, utwór mający na celu dodać chęci do życia, sprzedać pozytywnego kopa, sprawić, że chętniej wstaniesz rano na zajęcia. Co tu więcej pisać odkrywczego, ONA WŁAŚNIE TO ROBI, jest w swojej kategorii bezbłędna i raczej ciężka w tym roku do pobicia.

LINK


4. Joyce Manor – Leather Jacket












Nikt lepiej nie ujął ostatnio kwestii uczuciowego rozczarowania niż Joyce Manor w tym powalającym, hymnicznym kawałku. „In your new leather jacket, you're somebody else, And it's not nice to meet you in a fortress of self”. Istny autentyk łkania przez zaciśnięte zęby i ochrypły deadmilkmenowy wokal. „I miss the way we talked before you went away to school, I hate the way you're leaning and you're looking at your phone, I hate the way I feel like dying when I'm alone.”. Gorycz tęsknoty za starymi dobrymi czasami kiedy bliska ci osoba była ci jeszcze bliska… Przyszły klasyk punkowego romantycznego zawodzenia.

LINK


3. Setting The Woods On Fire – December Decay












Prawdziwe piekło chłopaki rozpętują we wstępie do wspaniałego „December Decay”, który po chwili przechodzi w uroczą indie-emo balladkę w stylu Mineral, ale iście wybuchowym, siarczystym hardcore’m (czy w końcu nawet post-rockiem) raczy również w kolejnych, zajmujących minutach. Nie mieliśmy czegoś takiego do tej pory na rodzimej scenie zbyt wiele, więc teraz STWOF starają się oddać wszystko za jednym zamachem…

LINK


2. The Antlers – I Don’t Want Love












Łamacz serca roku. Piosenka, której chcesz słuchać schowany przed światem, szczęśliwy lub nie, raczej nie, kiedy widzisz pierwszy śnieg za oknem, kiedy o kimś myślisz. Paradoksalnie tyle w tym utworze miłości, że Peter Silberman okazuje się marnym kłamcą.

LINK


1. Thursday – No Answers












Któż inny potrafiłby zaaplikować wyważoną podniosłość klawiszy, doskonałość gitarowych partii, perkusyjnych przejść i cudownego, wysmakowanego dramatyzmu niż ta wiecznie samodoskonaląca się grupa z New Brunswick? „No Answers” to kompozycja w ścisłym znaczeniu słowa, precyzyjnie skonstruowana, dograna na ostatni guzik przez każdego z muzyków. Technicznie jest się nad czym rozpływać, ale przecież i tak decyduje tu wartość emocjonalna, poruszanie i oddziaływanie. Zwłaszcza w tej fantastycznej końcówce gdzie pięknie zaakcentowany smutek ponownie okazuje się wartością nadrzedną,prowadzącą do powstania momentu jaki pamiętać się będzie na bardzo długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz