niedziela, 25 lipca 2010

Chavez - Gone Glimmering (1995)












8

We're waiting in the basement, rolling all our hopes in little balls… zaśpiewał swojego czasu Matt Sweeney w kawałku “Laugh Track”. Słowa te mówią coś o tym jaki zespół stanowił nowojorski Chavez na wysokości „Gone Glimmering”. Herosi undergroundu, obrońcy ideałów niezależnego "sierpnia", grupka facetów, którzy zamiast na muzyce robić kasę, wolą szlachetnie sobie w garażu ponapierdalać, tak tylko jak im przyjdzie na to ochota.

Powyżej to naturalnie spore uproszczenie. Gdyby byli wyłącznie taką sobie gitarową kapelką, jakich wiele, nie znaleźliby się na pewno w zacnym gronie ekip z Matador Records, i to w środku lat 90. Pavement, wczesna Liz Phair, Bardo Pond, Bailter Space. Te nazwy o czymś na pewno świadczą, a więc coś z tym ich łojeniem jednak musiało być na rzeczy. Ostra, surowa, na swój sposób powiedzmy sobie finezyjna, indie rockowa zadyma Chavez jawiła się  zadymą pierwszego sortu. Korzeniami oscylowali gdzieś w lo-fi Guided By Voices, ale grali tak intensywnie, jak tamtym nawet nie przyszłoby do głowy (popisowe „The Ghost By The Sea”). Opierali się na ekspresji bliskiej grunge’owcom, choć jednocześnie daleko im było do nich. Brzmieli w końcu całkiem podobnie do takich Les Savy Fav, ale nośny groove zespołu Harringtona wydaje się w ich kontekście zupełnie obcy.

Zdarzało się Chavez wpuścić gdzieniegdzie trochę powietrza, by zrobić miejsce dla kolejnego spektakularnego uderzenia (tylko takie potrafili). Raz wymyślili nawet w miarę wpadającą w ucho piosenkę („Break Up Your Band”). Poza tym ich inspiracje sięgały także do math-rocka i post-rocka (oczywiste „Wakeman’s Air” przypominające Slint). Dobrze wiemy jednak, że najwspanialsze były u nich potężne, siarczyste riffy, perkusja doskonale mocarna i energia uwalniana z utworów w ogromnych dawkach. Żaden z ich krążków nigdy nie miał okazji zagościć w Bilboard’owym rankingu. This artist hasn't charted yet, but keep checking Billboard for the latest updates, hehe.

Rok po debiutanckim „Gone Glimmering”, na podstawie którego ich tu przedstawiam, nagrali też dobrze przyjęty album „Ride The Fader”, prędko zamykający dokonania grupy. Pomimo, że działalność Chaveza w zasadzie się zakończyła (nigdy nie rozpadli się oficjalnie, choć do tej pory nie wydali nic poza kompilacją „Better Days Will Haunt You”), jego członkowie w następnych latach artystycznie nie próżnowali. Sweeney współpracował z wieloma znanymi i poważanymi muzykami. Skumał się z Willem Oldhamem, nagrywając firmowany obydwoma nazwiskami „Superwolf”. Z m. in. Billym Corganem przez krótki okres czasu współtworzył supergrupę Zwan. Z kolei gitarzysta Clay Tarver, co ciekawe, do spółki z J.J Abramsem napisał na przykład scenariusz do hollywoodzkiego thrillera „Prześladowca”.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz