wtorek, 3 lipca 2012

Cursive - I Am Gemini (2012)












9

Kto trzy lata temu czuł się nieco zawiedziony albumem „Mama I’m Swollen” oraz zmianą stylu Cursive na spokojniejszy i bardziej zachowawczy, przy okazji „I Am Gemini” powinien odetchnąć z ulgą. Nowa płyta kwartetu z Nebraski swoją nie najgorszą, choć budzącą pewien niepokój poprzedniczkę przypomina w stopniu naprawdę niewielkim. Pod względem energii i kreatywności zdecydowanie bliżej jej do wcześniejszych, sztandarowych dzieł zespołu takich jak „The Ugly Organ” czy „Happy Hollow”. Tym razem Tim Kasher ideę koncept-albumu wykorzystuje w pełni, od początku do końca, tworząc spójną, logiczną historię Cassiusa i jego tajemniczego, mrocznego bliźniaka imieniem Pollock. Brzmienie panowie podporządkowują czemuś co z grubsza nadal nazwiemy „indie rockiem”, wyjątkowo dynamicznym, równie często połamanym, jak i melodyjnym, trochę progresywnym i trochę oczywiście popowym. „The Sun And The Moon” pozornie płaskie oraz nieefektowne po kilku przesłuchaniach okazuje się jeszcze bardziej przebojowe i uzależniające niż promujące poprzedni krążek „From The Hips”. Wspaniale skonstruowane, misterne „The Cat And Mouse” chwyta od początku, zmuszając do równie wielokrotnego zapętlania. Kapitalnie wypada sekcja rytmiczna „Warmer Warmer”, „Twin Dragon/Hello Skeleton” to progrockowa ciekawostka, a finalne „Eulogy For No Name” wprost niszczy końcową gitarową apokalipsą. Obóz Cursive w Omaha, Nebraska solidnym murem stoi. Opinie o przeciętności płyty, kryzysie w Saddle Creek czy końcu świata po wyborze czarnego papieża radzę włożyć między bajki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz