niedziela, 1 lipca 2012

The Flaming Lips - Hear It Is (1986)












6

The Flaming Lips ponad ćwierć wieku temu, jeszcze nie genialni, jeszcze nie tak ekscentryczni. Jedna z wielu kapel na prężnie rozwijającej się alternatywnej scenie rockowej w połowie lat 80. Spory kawałek za Sonic Youth, Replacements albo Meat Puppets, ale z wyraźnym potencjałem stawiającym ich o niebo wyżej od składów na poziomie ówczesnego Guided By Voices. „Hear It Is” to solidna płyta z garażowym, brudnawym graniem jakiemu kolorytu dodają wpływy neo-psychodeliczne. Oczywiście już wtedy były indie-kapele, które psychodelię eksplorowały w o wiele bardziej fantazyjny, pokręcony i interesujący sposób (Butthole Surfers, Spacemen 3). A że Coyne i spółka nie mieli też smykałki (albo chęci) do kompozycji przebojowych to chcąc nie chcąc skończyć musiało się na albumie póki co przyzwoitym. Wspomniałem o potencjale, bo zwykły zespół na pewno nie wymyśliłby czegoś tak dobrego jak 7-minutowe, epicko-dołujące „Jesus Shootin Heroin”. Ten utwór właściwie jako jedyny wznosi się ponad średnią, ale zarazem wystarczająco pokazuje, że Flipsów stać na rzeczy bez wątpienia ciekawe. Pozostałych kawałków słucha się przeważnie nieźle, czasem z lekkim znużeniem. Mamy rozpoczynające „With You” nieco na modłę Velvet Underground, rock’ n rollowe jazdy „Unplugged”, „Charlie Manson’s Blues” i przyjemne, akustyczne momenty takie jak „Godzilla Flick”. "She Is Dead" nosi znamiona eterycznego odlatywania. „Trains, Brains & Rain” kojarzy mi się natomiast lekko z tym jak grały wówczas kapele na wyspach (C86, motoryczne, akustycznie napędzane piosenki, ale to tak na luźno). Pierwsze koty za płoty.



P.S Dopiero tu na debiutanckim LP, Coyne przejął główny wokal. Wcześniej, na EP'ce śpiewał jego brat, Mark.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz