czwartek, 5 lipca 2012

Joan Of Arc - Flowers (2009)












5.5

„Flowers” zaczyna się doskonale, wzbudzając nadzieje na coś równie dobrego, jak „Boo Human”. Mamy tu trochę nowości, sporo trafnych pomysłów i relatywną przystępność. "Fogbow", prawdziwy balsam dla ucha, elegancko wykorzystuje subtelną elektronikę, doskonale lepiącą się z głosem Tima Kinselli. „The Garden of Cartoon Exclamations” intryguje chóralnymi wokalami na początku i fenomenalnymi klawiszami. Instrumentalne nagranie tytułowe to prawie siedem zadziwiających minut, brzmiących niczym halucynogenne jam session zrobione gdzieś na łące lub w lesie. Ciepło można się odnieść jeszcze do przyjemnie piosenkowego „Explain Yourselves #2”, gdzie dźwięki wydają się uciekać z ciasnego pokoju i szukać przestrzeni.

Ale jest też druga strona monety. Dalej robi się stanowczo zbyt swobodnie i fragmentarycznie, wkracza wodolejstwo i ucieka konkret. Już piąte na liście „Tsunshine” demonstruje sposób przynudzania większej części drugiej połówki płyty. Wkurzać może brak regularnych kompozycji, którymi panowie zachęcili na początku. Tu dwie minuty żwawego „A Delicious Herbal Laxative”, tam moment dłuższego, ale za to niesatysfakcjonującego „Explain Yourselves” i znów dwa razy po dwie minuty „Table of the Laments” oraz „Fable of the Elements”. Pierwszy brzmi, jakby zrobili go totalnie na czuja i bez idei, drugi to dźwiękowa zabawa z dzwoneczkami. Może nie ma tragedii, ale niedosyt pozostaje. „Life Sentence”/” Twisted Ladder” to taki rock w świecie Kinselli. Ledwie się kończy a my już jesteśmy świadkami zamknięcia płyty znów bardzo skromnym „The Sun Rose”.

Ładne kwiatki można by rzec. Może i ładne, ale jak to kwiatki, na dłuższą metę mało użyteczne. „Flowers” na całej swej płaszczyźnie przypomina zbiór nie mających nic do siebie impresji. Niczym typowa płyta, którą genialny muzyk napisał na kolanie i nagrał w krótkim czasie, objawia część jego geniuszu, ale i zbyt często zawodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz