poniedziałek, 6 lipca 2015

Pale Saints - In Ribbons (1992)











8

W marcu 1990 roku dziennikarz Melody Maker określił wspólny koncert Lush i Pale Saints jako najbardziej ekscytujący podwójny występ artystów z wytwórni 4AD od czasu legendarnej wspólnej trasy Pixies i Throwing Muses (1989). Obydwa zespoły łączyła osoba Meriel Barham, wokalistki będącej członkinią Lush z czasów, kiedy ci nazywali się jeszcze The Baby Machines, która to ostatecznie zasłynęła właśnie jako wokalistka Pale Saints. Choć obydwa zespoły cieszyły się na początku lat 90. uznaniem krytyki, to Lush z nową przebojową dziewczyną na wokalu udało się uzyskać znacznie większą popularność, mierzoną chociażby w o wiele wyższych pozycjach albumów i singli na listach sprzedaży. Podczas, gdy „The Comfort Of Madness” - debiut „Świętych” uplasował się w Zjednoczonym Królestwie na miejscu #40, (nieco niżej od „Just Like A Day” Slowdive i odrobinę wyżej niż „Strange Free World” Kitchens Of Distinction), a jego następca „In Ribbons” dopiero na #72, Lush pod wodzą Miki Berenyi już za drugim podejściem trafili w pierwszą dziesiątkę, mogąc konkurować nawet z dość popularnym Ride. Dla kogoś znającego muzykę Pale Saints, taki stan rzeczy nie powinien wydawać się dziwny.

Ian Masters, lider zespołu, pomimo chwytliwego nazwiska zaliczał się raczej do grona muzyków nieśmiałych i introwertycznych. Sama grupa nie miała zaś szczególnej smykałki do singli albo może raczej niezbyt interesowało ją konstruowanie ich. Teoretycznie, Pale Saints nie różnili się kolosalnie od innych istniejących wówczas kapel grających alternatywny rock, dream pop czy shoegaze i napisanie oraz wystawienie choć jednego bardziej przebojowego kawałka, chociażby na miarę przystępności The Sundays wydawało się być dla nich w zasięgu ręki. Zwłaszcza, że potencjał w niektórych piosenkach autentycznie istniał. O zostanie rockowym hitem mógł się otrzeć wybrany do promocji „In Ribbons”, opatrzony teledyskiem „Throwing Back The Apple” z mocnym, dynamicznym riffem, towarzyszącymi mu rozmytymi melodiami, chłopięcym wokalem Iana i podśpiewującej momentami wraz z nim (niczym Blinda Butcher) Meriel. Szanse miałby też zapewne śpiewany przez Barham „Thread Of Light” stanowiący pomost między eteryczną estetyką Cocteau Twins a śmiałością dziewczęcych grup w rodzaju Belly czy Throwing Muses. Ten na zawsze pozostał jednak jednym z utworów wyłącznie albumowych.

Pozostawiając już single i porównania do rówieśników, trzeba napisać, że Pale Saints na swych albumach potrafili pokazać kompozycyjną klasę, oryginalność i silne wyczucie nastroju. Nawet jeśli nie uznano ich za wybitnych, to posiadali na koncie momenty fenomenalne, wywołujące dreszcze. Na „In Ribbons” znalazły się tak znakomite utwory, jak zmysłowa i eskapistyczna ballada „Shell” zagrana z udziałem skrzypiec, zniewalająco mroczny, być może ich najgenialniejszy, niemal ośmiominutowy „Hunted” czy przejmująco emocjonalny, podlany majestatycznością „Hair Shoes”. Zespół z Leeds zręcznie łączył głęboką klimatyczność, bliską czasem His Name Is Alive, z ciekawymi strukturami utworów. Niekiedy, jak w „Neverending Night” atmosfera, prosty tekst (I sit and wait, For birth and being, From day to night, Back to beginning) i skromny pomysł na piosenkę wystarczały im, aby osiągnąć efekt magii absolutnej. Dwa lata później, po odejściu Mastersa nie było już tak różowo. Kapela nagrała wówczas płytę trzecią i ostatnią. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz