Skoro ostatnio na tapecie bloga pojawiła się dyskografia Thursday, uznałem że warto byłoby przyjrzeć się również innym kapelom, które w ciągu ostatnich 10-15 lat przewinęły się przez punkową scenę miasta New Brunswick. Jeśli jednak spodziewacie się tu ujrzeć „prawdziwy PUNK!” albo coś z klimatów garażowego indie to trafiliście źle. Tu mowa przede wszystkim o graniu szybkim i melodyjnym, podlanym pozytywną energią.
Na początek coś nie do końca z NB (nie ma to jak od razu sobie zaprzeczyć), a z oddalonego o kilkanaście mil East Brunswick. Ska-punkowcy z Catch 22. Saksy, trąbki i gitary, twoja stara to twój stary.
Dyskografia:
Keasbey Nights (1998)
8.5
Album z którym wiąże się pewna historia, owiany mgiełką kultowości, nagrany nawet kilka lat później ponownie, ale już przez zespół o innej nazwie. Pierwotnie przygotowała go ekipa pod wodzą 19-letniego, choć już cholernie charyzmatycznego Tomasa Kalnoky. Był to zresztą pierwszy i ostatni krążek Catch 22, pod jakim ten człowiek się podpisał. Słuchanie „Keasbey Nights” dziś, wiąże się w moim przypadku z odnajdywaniem większej ilości słabych punktów niż dawniej, ale kto powiedział, że kultowy równa się perfekcyjny? Dzieło nieopierzonych muzyków operujących zestawem młodego trój-akordo-napierdalacza oraz sekcją dętą jest prawie dokładnie takie jak być powinno. Optymistyczne, zagrane i wykrzyczane z pełnią życia, zawierające kilka niepodważalnych ska-punkowych hymnów. Takim bez cienia wątpliwości jest esencjonalne, chwytliwe i skoczne ponad wszystko nagranie tytułowe. W trzech minutach „Keasbey Nights” mieszczą się zajebiste, złożone z dwóch motywów zwrotki, jakieś tam trąbkowe przejścia no i ten oczywiście genialnie skandowany refren: „When they come for meI'll be sitting at my desk, with a gun in my hand, wearing a bulletproof vest, singing my my my, how the time does fly, when you know you're going to die , by the end of the night, say hey”. O ile całość jak już wspomniałem do najrówniejszych nie należy, a jedna z piosenek podchodzi nawet pod disco-polo w wydaniu ska (“Kristina”) to track 3 na debiucie Catch 22 uznaję za miniaturowy pokaz bezbłędności. Poza nim warto wskazać prostolinijne, pękające w szwach od energii (szczególnie ze strony niesamowicie nabuzowanego wokalisty) „Giving Up Giving In”, „Dear Sergio” (tytułowe Keasbey zamieszkuje wielu Latynosów) czy króciutkie, konkretne jak tylko się da „9 Mm And A Three-Piece Suit”. Miło z perspektywy znanych już późniejszych losów powrócić do albumu, który powstał zanim chłopaki rozminęli się w drogach życiowych i postanowili rozdzielić na dwa różne składy (nie szczędząc sobie zresztą okazjonalnych nieprzyjemności na późniejszych krążkach). „Keasebey Nights” to afirmacja młodości, życia i nocy radośnie spędzanych z kumplami, w jednej z mieścin stanu New Jersey.
Alone in a Crowd (2000)
9
A to już zupełnie inne Catch 22 niż dwa lata wcześniej. Bez złotego chłopca trzeciej fali ska – Tomasa Kalnoky’ego, który od wiecznych tras koncertowych chwilowo wolał postawić na edukację wyższą. Grupa stanęła przed nie lada problemem, bo jak tu zastąpić tak wyrazistego lidera? Do tego potrzebnych było aż dwóch równorzędnych kompozytorów i wokalistów. Trzeba przyznać, że duety Ryan Eldred-Jeff Davidson (kompozycja) oraz Ryan Eldred-Kevin Gunther (wokale) sprawdziły się lepiej niż ktokolwiek mógł się spodziewać (sami mieli ponoć obawy). „Alone In A Crowd” praktycznie nigdzie nie zarabia tak dobrych not jak „Keasbey Nights” czego ja osobiście nie rozumiem. Może nie ma tu już świeżości debiutu, ale w żadnym wypadku nie brak dobrych, dynamicznych piosenek, pod wieloma względami brzmiących nawet lepiej. Na follow-upie jest zwyczajnie równiej, tak samo przebojowo i z czystym sercem trudno się przyczepić jeśli lubiło się poprzednika, a nie jest fanatycznym szalikowcem Kalnoky’ego. W skrócie mówiąc, pociągnęli to tak umiejętnie jak się dało. Wymiatające „Arm To Arm” (najlepszy utwór Catch 22 ery post-Tomasowej), „Hard To Impress” (jedyny kawałek autorstwa Kevina Gunthera), „Point The Blame” , przewlekająca przez całość tematyczna trylogia „What Goes Around Comes Around”- “Bloomfield Ave.”- “Neverending Story”, ładna tytułowa balladka – nie ma tu w sumie czego skipować, żadnej “Kristiny” czy innych fillerów. Później aż tak super już nie było, ale jeszcze przynajmniej raz próbowali.
Dinosaur Sounds (2003)
5.5
Wczoraj mówili ci, że odmładzasz gatunek, dziś brzmisz jak każdy inny zespół grający w tym stylu. Catch 22 na wysokości „Dinosaur Sounds” przypomina mi mniej euforycznych Less Than Jake czy też ze względu na wokal Rx Bandits. Poza tym nie trudno w nich rozpoznać tą samą kapelę, która odpowiadała za „Alone In A Crowd”. Tym razem niestety zabrakło tak udanych melodii albo niemal w ogóle kawałków zapadających w pamięć. Trzecią płytę Eldreda i spółki traktuje się poniekąd jako ich master-flop, sam również prawie się z tym zdaniem zgadzam. Prawie. Rzeczywiście jest nudnawo, bez wyrazu, rytmy wydają się ograne i nie chce się już przy tym SKAkać do góry. A jednak nie skazałbym tego albumu na wieczne potępienie. Zdarzają się tu nieliczne fajne momenty takie jak „Wine Stained Lips” (rytmika zwrotek powtarza „Guilty Pleasures” z „Alone” ) i „Chasing The Moon” (zaskakująco wybuchowy), a całość jakkolwiek nie porywająca specjalnie też nie irytuje. Dla fanów.
Permanent Revolution (2006)
7
Ostatnia jak dotąd płyta Catchów to spora niespodzianka. Ska-punkowy koncept-album opowiadający o życiu Lwa Trockiego, rosyjskiego rewolucjonisty, jednego z twórców ZSRR i oponenta Stalina. W przeciwieństwie do „Dinozaurzych Dźwięków” tu spróbowali być ambitni. Każda piosenka mówi o innym wydarzeniu, do każdej przypisana jest inna data, a całość tworzy historię ciągnącą się przez kilkadziesiąt lat (aż do śmierci bohatera). Oczywiście dźwięki starają się w jakiś sposób obrazować to co przekazują teksty. I tak znakomity singiel „Party Song” to eksplozywne przedstawienie przejęcia kraju przez komunistów, „The Spark” w ramach klasycznego reggae/ska opowiada o „Iskrze” i początkach działalności Trockiego, dostojna końcówka „On The Black Sea” pasuje do śmierci Lenina. Ale tak naprawdę czy nie ma tu przerostu formy nad treścią i czy w warstwie czysto muzycznej to brzmi w porządku? Na pewno to najpoważniejsza i najdojrzalsza wypowiedź Catch 22 dotychczas. To im się chwali, ale jeszcze bardziej to, że tym razem zapewnili też kilka mocnych, tak zwanych „dużych” refrenów, które w „Party Song”, „Bad Party” albo „A Minor Point” potrafią zrobić wrażenie. Z drugiej strony część materiału nie da się określić inaczej jak „średnio na jeża” i za to trzeba punkty z końcowej noty uciąć. W każdym razie jeśli „Permanent Revolution” miałby być ich ostatnim albumem w ogóle, mogliby spocząć na laurach ze spokojem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz