środa, 6 kwietnia 2011

The Crimea - Tragedy Rocks (2004)












9.5

Nie mam pojęcia, którą wersję „Tragedy Rocks” mam na dysku i jak dokładnie te numery powinny być ułożone. Ja poznawałem w takim, a nie innym układzie, więc w takiej też kolejności je opisuję.

*

Straight out of high school And into the jungle Searching for Tarzan who might be dad

Wejście niesamowitego “White Russian Galaxy”, już od samego progu, rozpoczyna płytę tak pewnie i bezkompleksowo jak w popowo-gitarowej muzyce można tylko sobie wymarzyć. Swobodnie płynące zwrotki, niszczący wyrafinowaną brit-popowością refren. Motyw, który solidnie wryje się w pamięć i raczej nie zaniknie. Perfekcja. Tylko jak teraz pociągnąć dalszy ciąg żeby reszta nie wypadła przy tym blado?

If she gets a black eye, I want a black eye, If she gets a splinter, I want a splinter too

Rozkołysane, łagodne “Lottery Winners On Acid” spowalnia tempo, na razie nie będzie zapieprzania do przodu i zapierania dechu w piersiach, a jednak trudno cokolwiek zarzucić. Ten element układanki pasuje tu jak ulał rozkosznie prowadząc do prawdziwie emocjonalnej destrukcji mającej nastąpić już za moment.

Isobelle, remember how it used to feel?

Wskazane zaczerpnąć głęboki oddech zanim zostanie się przygniecionym tragi-romantycznym ładunkiem zawartym w kluczowym utworze „Tragedy Rocks”. Davey McManus z przejęciem w głosie rysuje niewyraźną, ale jakże cholernie sugestywną opowiastkę o ponoć nigdy nie istniejącej dziewczynie. Każdy element to tak zwany dreszcz. Maniakalnie wypowiadane “You look so good I want to see, hundreds and thousands of you, Crawling through the desert, like a crusade of half-dead blue bottles”, pięknie podkreślające egzystencjalne odczucia klawisze, cały ten w sumie tekst czy najbardziej oczywisty monumentalny refren, gdzie zwykłe “You and I…” wystarczy do osiągnięcia fantastycznego rezultatu.

We’re just a bunch of buffalo, getting slaughtered…

Ciężka artyleria tym razem zamieniona na szlachetną balladę o wzorowo rozczulającej melodii. Bezradny śpiew Daveya, łzawa solówka, piękno w czysto wyrafinowanej postaci bez śladu przegięcia.

Feel the hurt Feel the pain Feel the bad vibrations

Tak jakby idealnie singlowego materiału było tu jeszcze mało. Bezcenny jest falsetujący głos wokalisty przy "feel the bad vibrations"

Tornadoes are nothing compared to the power, The glory, the chaos, the nightmare recurring

Może na razie wystarczy.

*

Czytanie o tym jak wspaniały i niedoceniony był swojego czasu jakiś zespół lub album ostatnio wyjątkowo mnie irytuje. Naprawdę, sprawdźcie sobie na Youtube lub Rate Your Music jak często lista komentarzy rozpoczyna się od czegoś w rodzaju „They were the most underrated band of all time!”. Przedszkolak wie, że od kiedy w ogromnych ilościach poznajemy muzykę przez Internet, co krok zdajemy sobie sprawę z istnienia setek grup genialnych, choć nieznanych nikomu. Gdybym jednak wybrać miał tylko jedną jedyną, skrzywdzoną najbardziej, jednocześnie najbardziej zasługującą na sukces, w pierwszej kolejności przyszłaby mi do głowy The Crimea. Twórcy jednej z doskonalszych brytyjskich płyt ubiegłej dekady nigdy nie zostali wystarczająco docenieni przez krytykę, nie mówiąc już o triumfie komercyjnym i nie wspominając o tym, że z samym wydaniem materiału mieli problemy. Oczywiście można przyjąć, że „Tragedy Rocks” to w istocie nic wielkiego, przyzwoite wydawnictwo, którym podjarało się kiedyś kilku redaktorów Screenagers, robiąc przy nim trochę przesadzonego szumu. Mi przyszło poznawać ten krążek o wiele później, mimo to po odpowiednim "wgryzieniu się" w niego jestem w stanie zupełnie zrozumieć wszelkie zachwyty nielicznych.

Charyzma Daveya „Crocketta” McManusa liderującego niegdyś kapelce The Crocketts to podstawowy walor, od jakiego możnaby zacząć argumentację wielkości albumu. Facet pobrzmiewa co prawda barwą Liama Gallaghera ("she saaaaaaid" w refrenie znakomitego „Bombay Sapphire Coma”), ale jego artystyczna osobowość wydaje się nieporównywalnie głębsza. Wrażliwość jaką prezentuje jest właściwa chyba tylko jemu samemu, a przynajmniej ja żadnych innych skojarzeń już nie mam. I mowa tu zarazem o stylu pisania tekstów, śpiewie jak i przekonującym sposobie wyrażania emocji. Po drugie: błyskotliwe, wartościowe kompozycje, przy których żaden fetyszysta gitarowych melodii nie przejdzie obojętnie. O połowie z nich pisałem wyżej, nad resztą również mógłbym się jeszcze pozachwycać. Bo mamy tu poza tym „The Miserabilist Tango” ze smutnym pianinem, alkoholowo-rozkminowym klimatem i tekstem o relacjach. Oparte na niezniszczalnym hooku, maksymalnie hiciarskie „Bombay Sapphire Coma” albo na przykład bardzo dobre „The Great Unknown” ukryte gdzieś w cieniu najbardziej wyrazistych fragmentów.

Podsumowując, w muzyce tej udało się twórcom zawrzeć jakiś nieopisywalny magiczny środek sprawiający, że piosenki dynamiczne eksplodują przebojowością, a balladowe poruszają oraz wzbudzają refleksję. Za sam poziom chwytliwości należy się zresztą najwyższa nota, bo mi przez ostatni miesiąc trudno się było od „Tragedy Rocks” oderwać, zaś poszczególne linijki miałem nawet ochotę gdzieś wypisywać. Podobno dziś, po kilku latach nie wszyscy zwolennicy debiutu The Crimea podtrzymują swój „młodzieńczy” entuzjazm, ale to już póki co nie mój problem. Zobaczę jak z tym u mnie będzie w okolicach 2015.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz