środa, 29 sierpnia 2012

Fountains Of Wayne - Fountains Of Wayne (1996)












9

W dziwnych przyszło nam żyć czasach jeśli kapele takie jak Fountains Of Wayne, Weezer albo Ash określa się mianem rocka alternatywnego. Jak bowiem ma się ta alternatywność do nieskomplikowanych zwrotek, ładnych melodii i przebojowych refrenów, czyli elementów klasycznie piosenkowych? Albo do faktu, iż muzyka każdego z wymienionych zespołów jawi się esencją grania uzależniająco popowego, radośnie chwytliwego i z niewymuszoną lekkością przynoszącego na świat potencjalny hit za hitem. Czy aby na pewno na tym polega "alternatywa"?

Debiut Fountains Of Wayne jest bez wątpienia najbardziej energetycznym albumem Nowojorczyków po dziś dzień. Znajoma zasada: zrezygnowany początek + głośne chorusowe uderzenie ma tu swoje idealne odzwierciedlenie w singlowym „Sink To The Bottom” (słynne Caaaars on the highwaaaaay Chrisa Colingwooda imitującego manierę Cobaina lub Gallaghera). „Joe Rey” prezentuje się jako wzorcowe, wesołe łojenie na gitarach, a równie szybkie „Survival Car” wyposażone w akustyczny początek i końcówkę mocno przypomina o „Girl From Mars” załogi Tima Wheelera. Jeśli chodzi o te żwawsze numery, największą pociechę mam jednak ze świetnego „Leave The Biker”, kawałka wyposażonego w zabawny tekst o znienawidzonym motocykliście, którego ramiona brutalnie rozpościerają się nad marzeniami każdego przyzwoitego faceta.

Na drugą część fenomenu duetu kompozytorskiego Colingwood-Shlesinger składają się utwory znacznie spokojniejsze. To one zdominują trzy lata później następcę debiutu, płytę „Utopia Parkway” i choć uwielbiam energiczne oblicze FOW to zaryzykuję twierdzenie, że właśnie w ładnych balladach są oni największymi mistrzami. Totalnym ciepłem i szlachetnością melodii wkrada się do serca „Everything’s Ruined” kończąca album. Bez bicia nie potrafiłbym zarzucić czegokolwiek czarującemu „She’s Got A Problem”. Delikatnością i retro-urokiem bezbłędnie urzeka także „Sick Day”.

Zaznaczę jeszcze, że warto baczniej zwrócić uwagę na przebojowe „Please Don’t Rock Me Tonight” i singiel "Radiation Vibe" z charakterystycznym baby, baby, baby. Debiutowi FOW ciężko odmówić statusu klasyka 90-sowego power popu. Jak na prawdziwy popowy krążek przystało jest to przede wszystkim rzecz sprawiająca ogrom relaksującej przyjemności. Album, którego posłuchać powinien każdy szanujący się hedonista. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz