Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lo-fi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lo-fi. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 26 czerwca 2018

The Clientele / Clock Strikes Thirteen - Six Foot Drop / We Could Walk Together (2002)











6.5

Na ostatnim z trzech splitów, wydawanych jeden po drugim w latach 2001-2002, The Clientele raz jeszcze spotykali się z kapelą „duchowo” sobie pokrewną, równie lubującą się w nastrojowym i romantycznym indie popie. Tym razem obyło się bez nagrań premierowych, a zamiast tego każda z grup zmierzyła się z materiałem skomponowanym przez tę drugą. Podczas gdy Alasdair MacLeana z kolegami wzięli na warsztat „Six Foot Drop”, singiel Clock Strikes Thirteen z 1996 roku, zespół z Philadelphii zdecydował się zinterpretować znane z kompilacji „Cry Me A Liver” (1997) i „Suburban Light” (2000) „We Could Walk Together”.

Co do efektu, obyło się właściwie bez niespodzianek. Jeżeli posłuchamy autorskiej wersji „Six Foot Drop” i wyobrazimy sobie ten numer w wykonaniu The Clientele, a następnie włączymy wspomniany cover, wersja wyobrażona i rzeczywista nie powinny się od siebie wiele różnić. Amerykanie w ramach debiutanckiego singla skomponowali bliski wrażliwości Galaxie 500, melodycznie rozkoszny utwór w stylistyce lo-fi dream popu, w którym z damsko-męskich harmonii wokalnych uczyniono bardzo skuteczny oręż. Brytyjczycy, nic dodać nic ująć, przerobili go bardzo po swojemu, zachowując błogi urok „ładnej piosenki”, a wręcz czyniąc ją jeszcze delikatniejszą i bardziej rozmarzoną.

Clock Strikes Thirteen poradzili sobie z „We Could Walk Together” co najmniej równie sprawnie. Kawałek, który można chyba uznać za jeden z największych przebojów The Clientele trafił w dobre ręce, nabierając za ich sprawą nieco innego, acz całkiem interesującego charakteru. Wykonanie kapeli Benjamina Xaviera Kima brzmi niczym hippisowska ballada miłosna z lat 60. Psychodeliczny pop pobrzmiewający leniwymi gitarowym i akordami i dźwiękami tamburynu. Nie zagubiono tu fantastycznej, pojawiającej się w miejscu refrenu melodii, której w tym przypadku towarzyszą również słowa tytułowe, w oryginale nieobecne.

niedziela, 26 czerwca 2016

The Clientele - Suburban Light (2000)











10

Biorąc pod uwagę spójność materiału, jakim dysponowali The Clientele do 2000 roku, decyzję o poskładaniu dotychczasowych utworów w kompilację, która mogłaby jednocześnie funkcjonować trochę jako regularny debiut, należało uznać za naturalną. Wszystkie małe światła porozpraszane wcześniej w różnych miejscach i chwilach udało się skupić wspólnie w dużym „Świetle Przedmieścia”. Blasku olśniewającym, choć zarazem spokojnym i kojącym.

Przedmieście to dla Alasdaira MacLeana miejsce wyjątkowe, łączące atmosferę wielkomiejskiej cywilizacji ze spokojnym urokiem wsi, w której możliwość zetknięcia się z przyrodą jest zazwyczaj na wyciągnięcie ręki. Kto na przedmieściach kiedykolwiek mieszkał, ten doskonale wie, o czym mowa. Wystarczy udać się na kilkukilometrowy spacer, by budynki i samochody przemieniły się w drzewa i pustą przestrzeń. Albo też odwrotnie – przemierzyć przez jakiś czas lasy i łąki, aby ujrzeć w końcu z oddali światła bijące od okien jednorodzinnych domów i oświetlających zurbanizowaną część miejscowości latarni. Czyż nie brzmi to niczym idealna inspiracja?

Co może się wydawać kompletnie prozaiczne i niezauważalne zwykłemu człowiekowi, dla poety bywa magiczne. MacLean wydobywa tę magię z niepozornych zjawisk, przyuważonych gdzieś krótkich scenek albo chwil przeżywanych z drugą osobą. Niedzielna przejażdżka samochodem przez drogę pełną zmoczonych deszczem liści. Reminiscencja jakiejś chwili z dzieciństwa. Zachwyt tym, co dostrzega się w czyichś oczach. Albo obserwacja momentu, w którym noc przemienia się w dzień. W piosenkach The Clientele na całym „Suburban Light” tego rodzaju romantyzm jest wszechogarniający.

Tyle, jeśli chodzi o charakter ogólny, całościowy. Jak wygląda natomiast zawartość w bardziej szczegółowym ujęciu? Dziesięć pozycji to utwory z wcześniejszych singli, EP’ki i jednej składanki, trzy pozostałe nagrano na użytek niniejszego albumu. Swoistą świętą trójcę wczesnego etapu grupy stanowią dla mnie „Reflections After Jane”, „(I Want You) More Than Ever” i „We Could Walk Together”. Dwa pierwsze to oczywista indie popowa klasyka. Trzeci, zaprezentowany jeszcze w 1997 roku na kompilacji wytwórni Fierce Panda, obezwładniający słodką melodią, przejmującą poniekąd rolę refrenu pod żadnym względem im nie ustępuje. Nie zabrakło miejsca dla lekko sugerującego retro-popową przebojowość „I Had To Say This”, rozkosznie neo-psychodelicznego „Lacewings” czy zatopionych w zawiesistej klimatyczności „Saturday” i „Monday’s Rain”. „Bicycles"” było zdecydowanie zbyt dobrą piosenką, żeby pozostawić ją jedynie na „A Fading Summer. „An Hour Before The Light” wydane po raz trzeci również pasuje tu jak ulał. Zamiast debiutanckiego singla „What Goes Up”* zespół zdecydował się natomiast umieścić na płycie b-side z tegoż krążka, czyli w gruncie rzeczy niezłe „Five Day Morning”

Mogłoby to właściwie wystarczyć, ale choćby dla fanów dobrze orientujących się w poprzednich wydawnictwach zespół przygotował ponadto kompozycje takie, jak „Rain”, „Joseph Cornell” i „As Night Is Falling”. Spośród nich za najbardziej godną uwagi uznaję ostatnią. Hipnotyczne połączenie klawiszowej dostojności, onirycznej atmosfery i urodziwych linii wokalnych.

„Suburban Light” to, co tu dużo mówić, jeden ze znamienitszych albumów/kompilacji w młodych dziejach niezależnego popu.** Dokumentacja stylistycznej i kompozytorskiej oryginalności, zbiór nieziemsko wyrafinowanych melodii oraz pięknych, inspirujących tekstów. Pomimo tego, iż dopiero „Violet Hour” z 2003 roku traktowany jest jako pełnoprawny debiut The Clientele, to właśnie ten krążek zasłużenie cieszy się renomą ich pierwszego, i pomimo pomyślności dalszych poczynań zespołu, w całej dyskografii traktowanego z największą nabożnością.

*W wersji amerykańskiej wydanej rok później dla Merge „What Goes Up” uwzględniono zamiast „An Hour Before The Light”, a „Bicycles” zastąpiono wcześniej nieznanym utworem „From A Window”.

**Podobnym przypadkiem jest np. „Kaleidoscope World” The Chills

czwartek, 23 czerwca 2016

The Clientele - A Fading Summer EP (2000)











8

Mając już na swym koncie single ukazujące się poprzez brytyjskie, hiszpańskie, a nawet japońskie wytwórnie The Clientele trafili w końcu na wydawcę ze Stanów Zjednoczonych. Materiał dla March Records złożony w sumie z czterech piosenek przekroczył dotychczasową granicę wyznaczaną przez dwuutworowe siedmiocalówki. „A Fading Summer” zapisała się w historii jako pierwsza EP’ka londyńskiego zespołu.

Zmianie uległ rozmiar nośnika, choć w najmniejszym stopniu nie zmieniła się stylistyka. Zarówno dwa wcześniej znane nagrania, jak i dwa debiutujące na tej płycie osadzone są w poetycko melancholijnym świecie refleksji Alasdaira MacLeana. Tytułowe „Zanikające Lato” może odzwierciedlać muzyczny nastrój piosenek, a z całą pewnością daje o sobie znać w korespondujących ze sobą tekstach. W „An Hour Before The Light” lato wzmaga się w sierpniowym powietrzu, w „Driving South” dryfuje, a w „Bicycles” sierpień przemija już całkiem w deszczowej ciszy. Dwa ostatnie z wymienionych utworów sprawiają zresztą wrażenie fragmentów tej samej historii, rozgrywającej się w jakąś obfitującą w deszcz niedzielę.

Coś więcej warto ponadto napisać o warstwie dźwiękowej tychże dwóch premierowych nagrań. „Driving South” wręcz ugina się od ilości perfekcyjnie melodyjnych zagrywek gitary MacLeana i dzielnie jej towarzyszącego basu Hornseya ("James is a really melodic bass player"). „Bicycles”, pomimo bycia piosenką krótszą o dwie minuty, jest pod tym względem równie bliska doskonałości. Eleganckie linie melodyczne wybrzmiewają czarująco do spółki z wokalem i wtedy, gdy pozostają osamotnione. Sam śpiew Alasdaira również potrafi się tu niezależnie wybić w rejony wyższej urokliwości, jak choćby w momencie, kiedy zaczyna się jego la la la...

Kończy znana już z singla „Lacewings” kompozycja „Saturday”, której z jakiegoś powodu wcześniej nie omówiłem. Rozczulająca nostalgią bardziej nawet od swych poprzedników, znakomicie oprawiona w zadumane chórki, wchodzące zaraz po wymownej linijce: i touched your face and saw the night again. 

czwartek, 2 czerwca 2016

The Clientele – (I Want You) More Than Ever/ 6 A.M Morningside (2000)











9

Przed ogłoszeniem “Suburban Light” w 2000 roku The Clientele krzątali się ze swoimi nagraniami tu i tam, wydając siedmiocalówki na winylach w wielu różnych niewielkich wytwórniach. Ich piąty z kolei singiel ujrzał światło dzienne dzięki kultowej w kręgach muzyki niezależnej hiszpańskiej oficynie Elefant Records. Gdzieś pomiędzy EP’kami indie/twee/jangle popowych zespołów takich jak Vacaciones i La Pequeña Suiza ukazało się „(I Want You) More Than Ever/6 A.M Morningside”.

Niesprawiedliwie byłoby twierdzić, że to okazjonalne miejsce w katalogu madryckiego labelu dostało się MacLeanowi i spółce przez zupełny przypadek. „(I Want You) More Than Ever” utrzymane w bezpretensjonalnym i subtelnym stylu kapeli, będące zarazem jedną z jej najurokliwszych miłosnych piosenek, mniej lub bardziej odnalazło się w towarzystwie różnorodnego, choć często podobnie łagodnego i wyrafinowanego popu lansowanego w Elefant. W refrenie Alasdair porywał się na wyznanie proste, choć definitywne: And I want you more than ever, And I want you still forever. Towarzysząca mu melodia z chirurgiczną precyzją trafiała zaś w najwrażliwszy punkt serca.

Inaczej niż w przypadku kapitalnego „Monday’s Rain” z przedostatniego singla, „6 AM Morningside” nie kradnie przedstawienia swojemu poprzednikowi, a jedynie gustownie go uzupełnia. Utwór ten to kolejna typowa dla grupy barwna impresja, nieprzekraczająca tym razem progu dwóch minut. Arcymiły fragment uwznioślający prozaiczność słonecznego poranka.

środa, 1 czerwca 2016

The Clientele - I Had To Say This/ Monday's Rain (1999)











7.5

Słuchając zwrotek „I Had To Say This” można ulec wrażeniu, że londyńskie trio postanowiło nieco „ucieleśnić” swoją eteryczną i zwiewną muzykę. Po paru krótkich, wstępnych dźwiękach The Clientele wparowują w utwór wyjątkowo bezpośrednio i przebojowo, po czym jednak zwalniają tempo, wyciszają na chwilę wokal oraz zapominają o refrenie, który może ewentualnie zastępować kilkusekundowe nucenie Alasdaira. Całą procedurę powtarzają trzykrotnie, za każdym razem imitując rozpoczynanie jakiejś klasycznej retro-popowej piosenki bez silenia się na kończenie jej.

Przy okazji czwartej małej płyty Brytyjczyków jestem w końcu zmuszony przyznać, iż druga kompozycja wypada na niej lepiej od pierwszej. Należy zarazem zaznaczyć, że "I Had To Say This/Monday's Rain" to singiel z podwójną stroną A, gdzie obydwa kawałki potraktowano na równi.  O ile pierwszy brzmi bardziej singlowo, tak drugi okazuje mniej chwytliwy, choć gęstszy, głębszy i absolutnie pochłaniający.

Nie stanowi tajemnicy fakt, że zawarty w tytule deszcz był na tym etapie ulubionym tematem MacLeana i spółki. To jakby słowo-klucz otwierające wyobraźnię kompozytora i uwalniające z niej paradę plastycznych obrazów. Opisywania tego, co lider The Clientele czaruje w "Monday's Rain" dzięki warstwie lirycznej nie sposób się nawet podjąć. Aura rozmarzonego, przestrzennego nagrania obezwładnia. Ucztowanie w tej rozkwitającej melodyjnej melancholii, magicznych pogłosach i wokalnych harmoniach zamyka się pozornie w pięciu minutach i pięciu sekundach, choć poczuć można się tak, jakby rozciągało się daleko poza jakiekolwiek czasowe granice.

I Had To Say This – 7.5/10

Monday’s Rain 9-10/10

wtorek, 31 maja 2016

The Clientele - Lacewings (1999)












W „Lacewings” The Clientele dryfują ku zakochanej psychodelicznej nierealności dużo bardziej niż na dwóch dotychczasowych wydawnictwach. Dźwięki ich trzeciego singla są nadal piękne, ale przy tym jakby beztrosko pijane. Melodie niesfornie rozmywają się i odpływają w sobie tylko znanym kierunku. Ever since I saw you, There are violets on the shore - zdania śpiewane promiennie przez Alasdaira MacLeana nie pozostają wątpliwości. Zarówno podmiot liryczny, jak i wokalista ulegają błogiemu stanowi odurzenia/oczarowania. Znaczenie mają jedynie fiołki, fruwające w powietrzu owady i jakaś ona, z którą wszystko to nabiera większego sensu. 

poniedziałek, 30 maja 2016

The Clientele – All The Dust And Glass (1999)










„All The Dust And Glass” to przede wszystkim „Reflections After Jane” – najlepszy lub jeden z kilku definitywnie najlepszych utworów w dorobku The Clientele. Kompozycja totalna pod względem upojności klimatu i poetyckości tekstu. Od słów zawartych w jednej z linijek wspomnianej piosenki pochodzi także tytuł całego singla.

Poranek, motyle z pozłacanymi skrzydełkami, czerwone słońce, robotnicy na moście, bezsenność, wzdychająca autostrada, jej włosy tak ciemne w deszczu, miasto szukające twojej samotności. Kompozycja wydana w 1999 r. z całą mocą ukazuje nam możliwości twórcze Alasdaira MacLeana, jego niezwykły zmysł i wrażliwość. Dzieje się tak zarówno dzięki sugestywności lirycznych obrazowań, jak i poprzez obecność doszczętnie zniewalających, sentymentalnych melodii. Na uwagę zasługują nie tylko partie gitary, ale też dobitna linia basu Jamesa Hornseya. Określenie adekwatne dla charakteru tego małego dzieła odnajdziemy już w samym jego tytule. „Refleksyjność” wydaje się tu bowiem tętnić i pulsować.    
„Przede wszystkim” nie oznacza jednak tego samego, co „wyłącznie”. Drugie nagranie, choć przyćmione blaskiem swojego poprzednika, nie jest bynajmniej pozycją zbędną. Również w nim obcujemy z wymownymi opisami doznań zewnętrznych i wewnętrznych. Dźwiękami mającymi za zadanie oddać nastrój ulotnego wieczora oraz tytułowej godziny przed nastaniem światła. Kiedy MacLean dociera do kluczowego pytania: Are you really into lonely evening light? „An Hour Before The Light” unaocznia nam całą swą skromną wykwintność. 

niedziela, 29 maja 2016

The Clientele - What Goes Up (1998)











7.5

W piosence ze strony A pierwszego singla The Clientele Alasdair MacLean kreśli obrazki przedstawiające romantyczne spacery, deszczowe dni i wieczory, w których niebo rozświetlają jedynie gwiazdy. Pojedyncze dźwięki układające się w melodie „What Goes Up” mogą przywodzić na myśl krople rosy leniwie skapujące z liści wczesnym porankiem, co nie jest zresztą w przypadku tego zespołu niczym nietypowym. Niepozorne zdarzenia przywoływane przez lidera londyńskiej grupy pod wpływem onirycznej atmosfery i natchnionego wokalu przenoszą słuchacza w rzeczywistość senną i odrealnioną.

Psychodeliczna hipnoza The Clientele jest przy tym całkowicie odporna na niepokój i mrok. Nie ma tu miejsca na dryfowanie w rejony wywołujące poczucie dyskomfortu, idylliczność tej muzyki pozostaje nie do ruszenia. Chociaż nastrój zmienia się nieco w końcówce, dokładnie wtedy, gdy Alasdair postanawia zacytować w całości wiersz angielskiego poety Ralpha Hodgsona, nie dochodzi z tego powodu do zachwiania spójności utworu.        

„What Goes Up” otwierał nowy, przełomowy rozdział w historii tej dość niezwykłej kapeli, bezskutecznie próbującej zaistnieć na muzycznej scenie już kilka lat wcześniej. Kompozycja wydana na singlu wraz z równie udanym kawałkiem „Five Day Morning” przedstawiała to samo oblicze The Clientele, które szerzej miało zostać wkrótce docenione za sprawą albumu „Suburban Light”

sobota, 25 lipca 2015

The Chills - Kaleidoscope World (1986)











8.5

Pierwsze sześć lat działalności The Chills obfitowało w dobre piosenki, liczne zmiany personalne składu zespołu oraz małe sukcesy na listach przebojów. Pionierom nowozelandzkiego indie rocka przydarzyła się też jedna śmierć w zespole i symboliczny zaszczyt w postaci sesji u Johna Peela pod koniec 1985 roku. Na pierwszym albumie miały się znaleźć nowe kompozycje, tymczasem nagrania z singli i EP’ek wciąż pozostawały porozrzucane po mniejszych wydawnictwach. A chwalebne pół dekady należało przecież jakoś podsumować. 

Wiemy już, że jak dotąd kapela nagrała trzy arcymocne single, do których nakręcono dwa teledyski (plus trzy bez singli, do „Kaleidoscope World”, "Flame-Thrower" i „Whole Weird World”). Klipu nie doczekał się niestety ekstatyczny „Rolling Moon”. Z niewiadomych przyczyn promocyjnym wideo opatrzono jeden z jego b-side'ów (środkowy z wcześniej wymienionych). Dziś za sprawą YouTube możemy sobie na szczęście obejrzeć świetne wykonanie tego kawałka podczas występu Chillsów z Windsor Castle w Auckland z 10 maja 1985. Film do „Pink Frost” ze szwędającym się po smętnym lesie i nadmorskich (albo nadoceanicznych) pagórkach, zadumanym Phillippsem w roli głównej znakomicie oddawał ducha mroczno-nastrojowej kompozycji. Teledysk do „Doledrums”  przedstawiał z kolei zespół jako czterech grających i śpiewających piosenkę, ubranych na biało grzecznych facetów z gitarami. Wszystkie utwory pojawiły się na kompilacji „Kaleidoscope World”. Wraz z nimi zaś kawałki ze stron B singli oraz kilka innych wartych wspomnienia kompozycji.

Pierwsza wersja składanki wydana przez Flying Nun, a także legendarne Creation, zawierała zaledwie osiem nagrań. Znalazła się na niej między innymi nagrana na żywo wersja wspomnianego „Flame-Thrower”, dowód na żywe zainteresowanie Martina i spółki chaotyczną, garażową psychodelią czy wręcz nieumyślna próba sił w noise-rocku. Późniejsze, rozszerzone wydanie „Kaleidoscope World” posiadało także trzeci kawałek z debiutanckiego singla czyli totalnie punkowy, mało wyszukany „Bite”. Znacznie ciekawiej wybrzmiewał z pewnością instrumentalny „Purple Girl” oparty na intrygującym motywie gitarowym i krzykliwych wstawkach saksofonu, pierwotnie strona B do „Pink Frost”. W towarzyszącym wcześniej na siódemkowym winylu „Doledrums” króciutkim „Hidden Bay” Chills udawali naspeedowanych The Beach Boys.   
   
Dziś kompilacja z 1986 roku traktowana jest jako wydawnictwo kultowe, coś w rodzaju pierwszej pełnoprawnej płyty zespołu oraz najlepszy starter dla tych, którzy chcieliby rozpocząć przygodę z muzyką Martina Phillippsa i jego licznych kolegów. Trudno się z tym twierdzeniem nie zgodzić, a jednak należy zwrócić uwagę, że „Kaleidoscope World” słucha się doskonale jako albumu z osiemnastoma piosenkami i w takim też kształcie większość wielbiących zapewne go pojmuje. Dopiero w tej postaci pomysłowość i kreatywność nowozelandzkiej grupy słyszalna jest w całej okazałości, a album okazuje się prawdziwą delicją dla miłośników błyskotliwego gitarowo-klawiszowego grania.

Wracając do wdawania się w szczegóły zawartości, istotnym punktem składanki od początku były fragmenty ze wspólnej EP’ki ekip nagrywających dla Flying Nun Records. „Dunedin Double EP” z 1982 roku do spółki z „Tally Ho!” The Clean wprowadzało na mapę zjawisko dunedin sound. A to za sprawą czterech zespołów: The Chills, The Verlaines, Sneaky Feelings i The Stones. Z tego wydawnictwa na “Kalejdoskopowy Świat” wrzucono po latach numer tytułowy, napisane przez Phillippsa w wieku 17 lat „Satin Doll”, a w wydaniu rozszerzonym także trzeci kawałek, który się tam znalazł zatytułowany „Frantic Drift”.   

„Kaleidoscope World” to właściwie utwór od którego powinienem zacząć całą historię. Wydany na wspomnianej zbiorowej EP’ce jeszcze przed „Rolling Moon” był dla The Chills prawdziwym początkiem, a według niektórych wręcz „manifestem” zespołu. Melodyjnie pobrzdękujące gitary, subtelne klawisze i łagodny wokal Martina łączyły się w absolutnie zjawiskowe ujęcie delikatnej piosenkowej psychodelii. Phillips współtworzył z Terrym Moore’em piękne sixtiesowe harmonie (Come along baby we'll live in our kaleidoscope world). Słowa tekstu wprowadzały atmosferę romantycznej intymności:  I'd look at you, and perhaps you'll smile at me, Loving my kaleidoscope world, The stars and planets just glide on by, Cold and patient like white gods' eyes. Kompozycje takie jak ta nie trudno uznać za możliwy wspólny punkt odniesienia dla neo-psychodelicznych bogów z The Flaming Lips jak i kreujących swoje małe magiczne światy kapel wydających dla Sarah Records.  

Pozostała dwójka z „Dunedin Double” podtrzymywała podobny klimat. W „Satin Doll” klawisze Frazera Battsa brzmiały niczym dziecięca pozytywka, estetyka utworu nie różniła się znacząco od „Kaleidoscope World”, ale ten sam czar gdzieś się już gubił. Nieco lepiej wypadał „Frantic Drift” z zachęcająco śpiewaną linijką: Tell me a story, let me drift. Pozostałymi częściami składowymi kompilacji zostały utwory z omawianego już przeze mnie „The Lost EP” na czele z niepokojącym „Whole Weird World” oraz singiel „I Love My Leather Jacket”, który pozwolę sobie opisać przy innej okazji wraz z b-side’em „The Great Escape”

Zbierając wszystko do kupy otrzymujemy właściwie wszystko pod czym The Chills podpisali się w ciągu pierwszej połowy lat osiemdziesiątych. Znakomite single, zazwyczaj interesujące strony B i zawartość dwóch niezłych EP’ek. Dunedin sound, jangle pop, psychodelia, lo-fipost-punk, punk rock. Kolekcja kawałków skromnych, ale unikalnych, klimatycznych i różnorodnych. Ich kolejność możemy sobie ułożyć wedle uznania, mieszając utwory pochodzące z różnych lat i wydawnictw, a i tak pasować będą idealnie. Choćby sekwencja złożona z „Frantic Drift”, „Purple Girl”, „Whole Weird World” i „This Is The Way” dla mnie “robi robotę” wystarczającą, wzbogacając zwykły spacer po lesie o inspirujące wrażenia. „Kaleidoscope World” to świadectwo nieszablonowego kompozytorskiego talentu Martina Phillipsa oraz osobliwości gitarowego popu pochodzącego z Nowej Zelandii. Rzecz dla tego czasu i miejsca znamienna.  

wtorek, 12 lutego 2013

Guided By Voices - Same Place The Fly Got Smashed (1990)













4.5

Pająk zmarł w tym samym miejscu, w którym niegdyś śmierć poniosła mucha. Ów niezwykłe zdarzenie zainspirowało Roberta Pollarda i kolegów do zatytułowania swej kolejnej płyty „Same Place The Fly Got Smashed”. W sumie ma się to jakoś do samego albumu, bo porównując poprzedni krążek „Self-Inflicted Aerial Nostalga” do pochodzącej z 1990 roku młodszej siostrzyczki można odnieść wrażenie, że zespół utkwił w jednym punkcie. O ile wcześniej dało się wyczuć jakiś progres tak tutaj chwilowo panowie drepczą po udeptanym przez siebie gruncie. Ciekawiej jest za to tekstowo. Lirycznie piosenki podejmują tematykę alkoholową, ale czy przy zupełnej przeciętności warstwy muzycznej naprawdę stanowi to wielkie pocieszenie? Raczej minimalne. Po raz kolejny zadedykuję krążek miłośnikom klasycznej, garażowej, marnie wyprodukowanej rockerki. Wielbiciele popowego zmysłu Pollarda znajdą coś dla siebie najwyżej w dawkach głodowych.

Top 3

1. Local Mix-Up

Trzeba przyznać, że ładnie udało się im upchać trochę przestrzeni w ramkach ciasnej jak cholera muzyki. Przez chwilę mamy mroczny klimat, potem Robert wyskakuje z wesolutkim You as a person, Have got to think fast, Cause this is a party, But it's not gonna last, This is the same place the fly got smaaaaashed.





Według Pollarda jeden z najlepszych tekstów jakie napisał: When the pendulum swings it cuts, When the big door swings open and shuts, Yeah, we'll be middle-age children, But so what?


Jak czasem gram na swojej rozstrojonej, popsutej gitarze to też potrafię podobne melodie tworzyć. Taki już urok tego całego lo-fi.