7
Modern Baseball, indie-rock/pop punk z Filadelfii czyli jeden z tych chwalonych za oceanem albumów, których polscy fani alternatywy wszelakiej nie będą w stanie łyknąć. Oczywiście u mnie w przypadku takiej stylistyki owo łyknięcie przychodzi z łatwością, bez popijania, nawet ze smakiem i niekrytą satysfakcją. Bo jak tu nie mieć serca dla uroczo szczeniackiego, ale niegłupiego songwritingu kolegów Brendana i Jake’a? Sympatii do rzucanych w manierze emocjonalnego buntu fucków i porządnych gitarowych melodii? Skamleń na temat dziewczyn, z którymi się zerwało oraz pozornych zwycięstw w radzeniu sobie samemu? No nie da się.
Pytanie kolejne. Jak bardzo źle musi brzmieć połączenie Daniela Johnstona z Blink 182? Dziwna sprawa, ale wcale. Modern Baseball to z jednej strony chłopaczki w czapkach z daszkiem, z drugiej wrażliwcy pogrywający balladowe lo-fi. Taka mikstura sprawdza się co najmniej nieźle. Brendan Lukensa i spółkę lata świetlne dzielą bowiem od znanego do tej pory przeciętnemu odbiorcy pokolenia pop-punkowców, od którego odrożnia ich chociażby nieco większa dojrzałość i odejście od MTV-przyjaznego stylu. Cecha to zresztą znamienna także dla innych współczesnych zawodników z tego podwórka: The Wonder Years, Iron Chic czy You Blew It. Owszem, panowie śpiewają nam o piątkowych nocach, związkach i różnych bzdurach typowych dla młodych ludzi, ale wystarczy zerknięcie jednym uchem na takie „Broken Cash Machine” żeby zauważyć, że jednak inaczej, zupełnie inaczej. Gorzkie piguły czy słodki pudding? Oczywiście jedno i drugie.
Najlepszy na płycie „Your Graduation” zaczyna delikatnie wibrująca gitara, z której swobodnie mógłby wyskoczyć jeden ze wczesnych kawałków The Wedding Present. Panowie idą jednakże w innym kierunku konstruując chwytliwy przebój ścieżką klasycznie energetycznego koledż-rocka po amerykańsku. Wygrywa nieoczekiwane wokalne wejście perkusisty w drugiej zwrotce i wpadający w ucho refren. Tę piosenkę chciałbyś usłyszeć w swoim ulubionym młodzieżowym serialu pięć lat temu. „Rock Bottom” to ćwiczenie z ultra-melodyjnych gitar a la Tom DeLonge. Zabieg nagłego przyspieszenia w „Apartment” i „The Old Gospel Choir” słyszeliśmy już nie raz i nie dziesięć, a mimo to w tym przypadku posłuchać raz jeszcze nie boli. „Charlie Black” z zapadającymi w pamięć łoooo najperfidniej odsłania ich gówniarskie oblicze. Na przeciwnym biegunie znajduje się chociażby błyskotliwie rozpoczynające „Fine, Great”, delikatnie country’owe „Notes”, „Timmy Bowers” spod indeksu ósmego i kończące, smutne jak cholera, ale pocieszne „Pothole”.
Pulchny Brendan i Jake nie są posiadaczami najlepszych wokali świata, obydwaj śpiewają nieco przez nos, ale przynajmniej ich wypowiedzi nie tracą w ten sposób niczego z autentyczności. Kiedy już chcą coś powiedzieć, a zapewniam, że coś tam do powiedzenia mają, robią to totalnie po swojemu. Słucha się ich fajnie, „You’re Gonna Miss It All” to zaś istotna cegiełka w budowaniu nowego obrazu pop punkowego grania i odbywającej się w ciągu ostatnich dwóch lat jego gruntownej rehabilitacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz