wtorek, 1 maja 2012

Star Fucking Hipsters - Until We're Dead (2008)












8.5

Tak powinien brzmieć dzisiejszy, nowoczesny album punk rockowy. Poprzedzony ciekawym intrem, na dobre rozpoczęty jakąś fajną wstawką (w tym przypadku kozacki motyw fortepianu) i ruszający w końcu z kopyta szorstkimi, mocnymi gitarami. Świetna harmonia ochrypłych wokali, zaciekle wykrzykujących hasła. Znów ta sama fajna wstawka kończąca pierwszy fragment owej „punkowej symfonii”. Kolejny wprowadza miłą lightowość, główny wokal kobiecy, ale nie spuszcza z tempa, zasuwa przed siebie. No to czas żeby te panczury zaskoczyły nas czymś jeszcze. Czwarty utwór urzeka popowym wręcz ułożeniem zwrotki i następnym super-motywem. Do czasu aż zechcą to zniszczyć chaosem wprowadzonym przez wokal przepity, przepalony, w ogóle bliski chyba utraty mowy. Tekstowo mamy tu coś o martwych policjantach. Ot typowo punkowy urok… W piątej piosence pokazują co mają do powiedzenia względem melodii. Konsekwentnie brzdąkanej nawet w najostrzejszych momentach. Czego jeszcze nie było? Ska? Będzie! I to doskonale wpadające w ucho. Do końca nie zabraknie szybkości, ostrza i chwytliwości. Pod dziesiątką wzorowo odegrany melodic-punk. Jedenastka iście hymniczna. Słowa: "The Cycle never ends (it never ends) the sickness never ends (it never ends) the sadness never ends (it never ends) it never ends, it never ends" mnie osobiście wzruszają. Cóz powiedzieć więcej. Tak powinien brzmieć dzisiejszy, nowoczesny album punk rockowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz