sobota, 31 sierpnia 2013

Vampire Weekend - Modern Vampires Of The City (2013)










9

Morning’s come you watch the red sunrise, The early day still flickers in your eyes

Opener ostatniej płyty Vampire Weekend nie mógłby brzmieć bardziej na miejscuPierwsze wersy “Obvious Bicycle” to esencja poranka, momentu w którym pozbawieni jesteśmy energii. Cały utwór oparty na niespiesznych mechanicznych uderzeniach, taktowny i harmonijny niczym spokojne śniadanie przed wyjściem z domu, proszki, dwie tabletki magnezu i kawa na pocieszenie. Przewdzięczne melodie między trzecią, a czwartą minutą i fragment o nas wszystkich w półśnie na podłodze sali gimastycznej liceum, przelewają szalę urokliwości.

Drugi utwór przypomina mi dyskusję na temat Muzułmanów, którzy ponoć kiedy już się rozmnożą u nas na tyle, że stanowić będą połowę ludzi w Europie to z pewnością tak jak Ezra Koenig tutaj śpiewa, wszystkich niewiernych przywiążą do torów i spalą. Co prawda lider Vampire Weekend ma raczej na myśli tych, posługujących się wodą święconą, a „Unbelievers” jawi się w gruncie rzeczy zgrabną, wesołą piosenką.  

W zakresie lirycznych i melodycznych wspaniałości jeszcze więcej oferuje „Step”. Bezczelnie oparte na motywie ze „Step To My Girl” Souls Of Mischief i melodii wokalu „Aubrey” grupy Bread, pomimo bycia kompletną wycinanko-sklejanką wgniata w fotel ogarnięciem wszystkiego (części cudzej jak i swojej – genialne zwrotki) w precyzyjną barok-popową całość. Tekst pęka w szwach od nazw i treści. Ezra przywołuje całą serię miejsc na mapie USA (New York, L.A, San Fransisco, Mechanicsburg, Anchorage, Oakland, Alameda, Berkeley) oraz świata (Angkor Wat - świątynia w Kambodży, tanzańskie Dar El Salaam), a nawet wysuwa specyficzne, mitologiczne porównanie (dziewczyna bogatsza niż Krezus) zapewniając ładunek znaczeniowy. Jednocześnie umiejętnie akcentuje dostrzeganie przez młodego, dorosłego człowieka symboli upływającego czasu (wisdom teeth fell out), potrzebę ustatkowania się (I’m ready for the house) i bycia z kimś na stałe (I can’t do it alone). Wersy w stylu Wisdom's a gift, but you'd trade it for youth Age is an honor, it's still not the truth (niczym odpowiedź na utwór Idlewild sprzed 10 lat) było mi już dane widzieć na facebookowych zdjęciach w tle.













Kilka miesięcy przed wydaniem “Modern Vampires Of The City” uraczono nas właściwie dwoma totalnie różnymi od siebie singlami. Wspomnianym „Step” czyli balladą dla miastowych romantyków i post-modernistycznym szaleństwem „Diane Young” mieszającym tętniącego energią rock’n rolla (niesamowite jest, jak ezra koenig (świadomie lub nie) udanie naśladuje manierę Buddy'ego Holly'ego w Diane Young) z Justinem Bieberem na vocoderze (baby baby baby baby right on), wszelkim chaosem (przejścia!) i bóg wie czym jeszcze (odpowiedź na „Die Young” Ke$hy?). Kto co wówczas nucił zależało od kwestii gustu, lub nastroju. Na dokładkę dorzucili jakże irytujące i dezorientujące z początku, ale jakże pocieszne już później „Ya Hey”. Tu po raz kolejny udowodnili, że czasem od przeciętnego teledysku lepsze jest eleganckie lyric video. 

Spełnienie oczekiwań odnośnie całej płyty wiąże się ze sprezentowaniem nam przez czterech 29-letnich Nowojorczyków czegoś naprawdę przemyślanego, spójnego i znaczącego. Potężne critical acclaim dla żadnego albumu dawno nie przyniosło mi takiej radości. Do wcześniej znanych numerów prędko dołączyli nowi faworyci. „Don’t Lie” o niemalże pop-reggae’owym refrenie. „Hannah Hunt” - ładnie przygrywana na fortepianie historia miłosnej podróży z niezbyt pomyślnym zakończeniem (Hannah tore the New York Times up into pieces) sygnalizowanym przez rozpaczliwy okrzyk Ezry. Chwytliwy indie-pop „Finger Back” i „Worship You”. W końcu apokaliptyczne, najmroczniejsze w ich całym repertuarze „Hudson”, sprawiające wrażenie jakby oderwanego od reszty, ale samo w sobie znakomite.

Każdy och i ach nad tą ciekawą, intelektualnie treściwą i muzycznie doskonałą płytą jest w stanie spotkać się z moim całkowitym zrozumieniem. „Modern Vampires Of The City” analizuje się z pasją, ale słucha z niebywałą łatwością. To nie tylko kapitalne piosenki, ale i seria przetworzonych za sprawą sztuki emocji, odczuć i przemyśleń, które ja również odczuwam i przyswajam. Jeden z tych albumów, które czuję bardziej od innych. Jeden z tych przynoszących świadomemu słuchaniu większy sens. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz