Otoczka to dużo, więcej niż mogłoby się wydawać. To, co dzieje się przed ukazaniem płyty, wszelkie zapowiedzi i zachęty nie zmieniają samej muzyki, ale mają ogromny wpływ na podejście przed sięgnięciem po nią. Podejście z kolei nie pozostaje bez wpływu na odbiór. I tak, na nowy Kiev Office narobiono mi smaku w całkowicie odpowiednim czasie, może tydzień przed premierą. Tak się również złożyło, że poprzednie dwie płyty, wcale nie z powodu premiery tej nowej, odświeżyłem sobie w niedalekiej i bardzo niedalekiej okolicy premiery „Statku Matki”. Otrzymanie świeżego materiału w tym momencie ucieszyło bardziej niż mogłoby w innym. Wzrósł entuzjazm, ale i podniosła się poprzeczka oczekiwań.
Moje zainteresowanie szczególnie ukierunkowane zostało do jednego z kawałków, o którym usłyszałem wcześniej to i owo. „...a "Bulwar Molo" z refrenem "wirujesz wciąż jak fakir, zawijasz siebie w rollo, skaczesz przez bulwar, skaczesz przez molo" ma szansę stać się największym przebojem Kiev Office” pisał na fejsbukowym wallu Bartosz Chmielewski z Muzyki Końca Lata. Na wzmianki o przebojowości w kontekście zespołu, którego przebojowe fragmenty uwielbiam, zapaliłem się jak norweski kościół. Odpalając „Statek” miałem nawet zamiar zacząć swój odsłuch właśnie od numeru ósmego. A jednak coś mnie powstrzymało, ujarzmiłem ciekawość, postanowiłem rozprawić się z wszystkimi piosenkami po kolei, po bożemu.
Zanim do meritum, jeszcze jedna około-tematyczna dygresja. Opowiadania z „bruLionu”, zadupijne dzielnice Katowic, podróże pociągami, „Lalamido”, reklamy Mazdy i szamponów do włosów wskrzeszane z YouTube’a, teledysk Code Orange, znane, młodsze trochę tylko gęby polityków w „Nocnej Zmianie”, wszelkiej maści brudna muzyka rockowa. Różne rzeczy w ciągu ostatnich miesięcy pobudzały moją ostrą nostalgię za latami 90. Ostatnim (jak dotąd) elementem owego pobudzania był live „Satelity” Kiev Office z 2009 roku. Nagranie ukazujące całą zadziorność kawałka i zawartą w nim, jedynie dla „ninetiesów” odpowiednią hiciarskość skumulowaną w gitarach. Klimatyczne w jednakowym stopniu - mrok i melodie czuło się już na „Antonie Globbie”, w zeszłym roku zniszczyła nadmorska narracja „Bałtyk Nocą”. „Statek Matka” również potrafi na całego wchłonąć i przetrawić sprawiając, że słuchacz zaginie zmysłowo gdzieś w krainie przepastnej, trójmiejskiej nocy.
Bartek nie kłamał, „Bulwar/Molo” jest niesamowite i zawiera tekst, który onieśmiela chwytliwością co najmniej tak, jak „Historia oka” Bataille’a zawstydzała grzeczne filolożki polskie 25 lat temu. Najpierw te skromne pół minuty zwrotki, jednostajny rytm, sprytna hipnoza, z której wyrasta refren gigant. „Kontuzje cię nie bolą, zapijasz wódkĘ colą” ze zmianą na „...walka przeciw zatorom”! Z samym zaśpiewem przywodzącym jakby na myśl Manaam, może Siekierę czy inny rodzimy post-punk. Albo brzmi to aż tak dobrze, albo ja uwierzyłem zanim jeszcze posłuchałem. Wyborne jest również „Girls From Rewa, Boys From Hel”, esencja Kiev Office, coś czego mogliśmy się po nich spodziewać, ale doszlifowane i epickie jak nigdy dotąd. Chórki Joanny Kucharski nigdy nie brzmiały tak dostojnie, wokal Gorana nigdy tak przejmująco, muzyka grupy nigdy tak bardzo nie przypominała potężnego i pięknego parowca... . Tekst osiąga zaś wartość definitywną*. Ich „A Day In The Life”.
Przedstawicielem absorbujących kompozycji, o których napomknąłem pod koniec trzeciego akapitu jest najdłuższy na płycie „Opat”. Instrumentalna, zadumana nowa-fala, noc ciemna zmysłów, mogłaby tak nieść się i przez pół godziny. Na przeciwległym brzegu – „Po południu Mechowo”, hardcore’owa jatka, następca „Karoliny Kodeiny” i „Człowieka Pełnego Powiek”. Jakże cholernie mięsiste potrafią tu być gitary. Zwłaszcza w „Statku Matce” i „Indianinie”, także w „Białej Sierści” Miegoń tnie riffy aż lecą wióry, ogółem więcej jest też fantazyjnych solówek. Z sześciu strun emanuje noise-rock i post-punk, dobrze rozumiany alternatywny rock, punk, szczypta bluesa i ciężkiego grania. Piosenkową lekkość najlepiej reprezentuje zaś zdecydowanie „Szary Mistyk”.
Przy ostatnim odsłuchu „Zamenhofa”, uraczyła mnie ponownie rozrywkowość ich stylu, totalna radość i relaks. Przy spotkaniu z „Antonem” z kolei niebywała żywotność – „Mężczyźni w strojach kosmonautów” wręcz wyłazili ze słuchawek. Jeżeli miałbym na tę chwilę ująć największy atut „Statku Matki” to celowałbym w umiejętne posłużenie się rockowym warsztatem i skonstruowanie czystego gatunkowo, choć złożonego podgatunkowo materiału, który sprawia szorstką przyjemność, ale też jawi się jako interesujący. Surowowość i pomysłowość dochodzą do porozumienia, szarość jest kolorowa. Pomimo rewitalizowania estetyk poprzednich dekad ciężko posądzić o nieświeżość.
*około-trójmiejskie smaczki zawsze u Kiev Office obecne, a wręcz nieodłączne, tutaj rozkwitają zupełnie. Same tytuły zdradzają zresztą wiele.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz