piątek, 24 sierpnia 2018

Silver Screen - The Greatest Story Never Told (2005)












Z jednej strony jest w muzyce Silver Screen programowa nieśmiałość, łącząca projekt Crisa Millera z klasyką katalogu Sarah Records. Z drugiej, „The Greatest Story Never Told” to dźwięki stosunkowo pogodne, choć jakby nie za chętnie wychylające nos z pokoju. Pop dla introwertyków, zdolny poprawić nastrój w momencie, gdy ludzkość zawodzi i pozostaje już tylko zadowolić się swoim własnym towarzystwem. Nie album na dobitkę czy dołowanie się, a coś przy czym będziesz się na SWÓJ sposób dobrze bawić. Throwing all my cares aside, Leaving all of the world behind, jak śpiewa Miller, człowiek orkiestra, odpowiedzialny tutaj absolutnie za wszystko, w zapewne najbardziej przebojowej na płycie piosence “Girl Like You”.

Pierwsze dwa utwory to melodyczna perfekcja, wzorowe wejście w bezpretensjonalnie indie popową estetykę. Trochę ckliwości i ładnych chórków w otwierającym „Ahh Ahh” oraz konkretniejsze piosenkowe kształty „Won’t You Ever Know”. We właściwym momencie wkracza „Hello Friends” z leniwymi, acz nieco bardziej zapamiętywalnymi melodiami wokalu. Po nim zaś „Like A Winter Day” – ewidentnie zapatrzone w Slowdive, najczytelniej dream popowe nagranie w zestawie. Gdyby tak kilkoma kawałkami zaprezentować przekrój dorobku wytwórni Clairecords, w której płyta została wydana, ten byłby świetnym kandydatem.

Można tak wyliczać dalej, ale wystarczy chyba powiedzieć, że krążek pławi się w swoim delikatnym i marzycielskim nastroju, pozostając materiałem mocno spójnym. Nie każdy fragment z osobna jest doskonały, ale jako harmonijna, swobodnie płynąca całość debiut Silver Screen nie ma wielu wad. Wyróżnia się intrygujące „She Counts The Rain”, gdzie Miller uzewnętrznia fascynację Cocteau Twins, wspomniany już malowany indie-singiel „Girl Like You” oraz nieprzekraczające dwóch minut, przeurocze „Tiny Shards”, w którym Cris rozpamiętuje miłe chwile z byłą dziewczyną (Drinking past midnight, listening to Field Mice).

Poza tym „The Greatest Story Never Told”, jak wiele propozycji z pogranicza indie, twee albo jangle popu, to album o zwiewnie wiosennej czy też letnio-wakacyjnej atmosferze. Nie doczekamy się tu ani jednego gwałtownego momentu, żadnych zgrzytów, riffów ani przesterów. Zamiast tego bezbronna popowa subtelność, romantyczna wrażliwość i sporo słońca. Nie takiego, które ostro grzeje, raczej tego popołudniowego, jakim nie sposób jest się opalić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz