7.5
Słynne trzęsienie ziemi z powiedzenia Alfreda Hitchcocka stanowi jeden z najbardziej wyświechtanych motywów jakimi recenzent może posłużyć się w tekście. Do nowej płyty zespołu Trupa Trupa pasuje ono jednak niemalże jak ulał. Wspomnianym kataklizmem w przypadku „++” jawi się bezkompromisowo otwierające „I Hate”. I choć odrobinę naciągane byłoby twierdzenie, iż napięcie nieustannie tu narasta (gdyby tak było przy pozycji 10 nasze głowy musiałyby eksplodować) to nie przesadzę pisząc, że opada raczej rzadko, co już wystarczy by płytę tę uznać za arcyciekawą.
W niesamowitym utworze pierwszym najpierw masakruje nas krzyk Grzegorza Kwiatkowskiego, potem na swój sposób każdy kolejny dźwięk budujący kosmiczno-psychodeliczne słuchowisko. Kiedy wokalista milknie, pozostają między innymi przesterowane szumy i są to szumy piękne, które mogłyby jeszcze kilka minut potrwać. Niczym silny wiatr za oknem w klimatyczną noc. „Felicy” brzmi jak cudowne wyciszenie, nasycenie spokojem, melodią i harmonią. Inna forma wyrazu, inny nastrój, ale poziom satysfakcji słuchacza ten sam. Nie mija zresztą wiele czasu, a wielbiciele świdrujących gitar oraz niszczycielskich ścian dźwięku dostają prezent w postaci garażowej dwuminutówki „Miracle”. Przy tego rodzaju rozplanowanym krążku, aż ciekawość bierze co wyskoczy dalej.
Tytuły utworów należą do bez wątpienia oszczędnych. Na całe szczęście same kompozycje idealnie realizują postulat muzycznej treściwości. W „Over” mamy dla przykładu świetnie zrealizowany trąbkowy temat, elegancko wypływający na pierwszy plan, na końcu zaś urokliwą zabawę melodią. Zawierający się ledwie w sześciu linijkach tekst swoją wymową podobnie jak kilka innych na „++” przypomina mi egzystencjalnie-ironicznego Isaaca Brocka z okresu „Good News For People Who Love Bad News”. „Here And Then” czy „Sunny Day” kierują z kolei moje skojarzenie do niedawno wydanej, „podwodnej” płyty Borowskiego i Miegonia. Szaleństwo powraca za sprawą punkowo-rock’n’rollowego „See You Again”. Niektórych fragmentów albo i całego „Home” nie powstydziłby się Bradford Cox.
Dzieje się więc dużo, dzieje się różnorodnie i przede wszystkim dzieje się tu dobrze. Drugi album Trupy Trupa to kilkadziesiąt minut muzyki wyjątkowo zadbanej, a kiedy trzeba również spontanicznej, leżącej gdzieś na skrzyżowaniu rocka garażowego, psychodelii, nieszablonowego, trójmiejskiego post-rocka i zapewne kilku innych podgatunków. Do doskonałości jakby odrobinę brakuje, ale droga jaką podąża zespół i jego obecna forma wskazują na to, że następnym razem może być nawet lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz