piątek, 7 grudnia 2012

1992 w piosenkach (indie/alternatywa część III)


10.   R.E.M – Man On The Moon












Andy Kaufman, sfingowane lądowanie na księżycu i genialna piosenka niegdyś pionierów alternatywnego rocka. Tutaj R.E.M to już czołowa ekipa popularnego, gitarowego grania. Artystycznie wciąż tak samo dobra, jak nie lepsza. Singiel „Man On The Moon” nie osiągnął na listach sprzedaży równie wysokich wyników co „Losing My Religion” czy „Shiny Happy People”. Kto wie czy dziś nie broni się jednak najlepiej spośród wszystkich hitów zespołu. Wystarczająco rozpoznawalny, ale nie aż tak ograny przez radia („Everybody Hurts” ktokolwiek?), kompozycyjnie doskonały, po setkach odsłuchów wciąż przyjemnie wpadający w ucho. No i z tym, mówię bez wyrzutów, nieśmiertelnym refrenem.




9. Nick Cave And The Bad Seeds – Papa Won’t Leave You Henry













Kolejny muzyczny szamanizm odprawiony przez opętanego szaleńca. Nick z każdą minutą nakręcony pod wpływem upiornej historii bardziej i bardziej. Bad Seeds wtórujący mu gromkim chórem (And I went on down the road, HE WENT ON DOWN THE ROAD!). Z cyklu: piosenki dla pijaków, dziwaków i oszołomów. Kochamy to.



8. Another Sunny Day – Anorak City



Nagranie na singlu zaistniało właściwie już w 1988 roku. Pierwszy i ostatni zarazem album długogrający twee-popowej kapeli z Sarah Records ujrzał jednak światło dzienne dopiero cztery lata później. Tu znów pojawia się niejaki Harvey Williams. Zapomniany bohater niezależnej londyńskiej sceny przełomu dekad, członek Another Sunny Day, Blueboy, The Field Mice i Trembling Blue Stars. Za sprawą jego młodzieńczego głosu i wiosennej, dziewiczej melodii „Anorak City” brzmi jak evergreen stylu C86. Piosenka nieprzyzwoicie wręcz wesolutka, bezpretensjonalna do granic pojmowania. Taki mamy ładny dzień, słońce świeci. Weźmy się za ręce i chodźmy na lody.

  


7. Giant Sand – Center Of The Universe













O środku wszechświata pisali i śpiewali w latach późniejszych Doug Martsh i Isaac Brock. Pierwszy był jednak Howe Gelb. Giant Sand wznoszą się tu na wyżyny egzystencjalnego lo-fi. Obojętność Gelba podczas wymawiania słów zwrotek przyprawia o ciarki. Never owned a house or a car, I'm just a renter,  Met my love at the prevention center. Szorstkie brzmienie, melodie wśród przesterów, podskórny pesymizm ponad wzniosłością i te chórki w końcówce.  Ktoś się otarł o geniusz.




6. They Might Be Giants – I Palindrome I













W “I Palindrome I” znajdziemy dwie podstawowe rzeczy wyrażające twórcze obsesje Johna Linnela. Harmonijną linię wokalu urzekającą już od samego startu oraz kombinatorskie podejście do tekstu, tym razem w postaci zabawy w palindromy. Jeżeli dodam, że singiel ten promujący niegdyś płytę „Apollo 18” stawiam tuż obok „Anna Ng” i „Birdhouse In Your Soul” to głębsze rozpisywanie się o jego wakacyjności i rozrywkowo-piosenkowym potencjale nie będzie już chyba konieczne.



5. Tom Waits – Dirt In The Ground












Piękne są nie tylko smętne piosenki o stracie i nieszczęśliwej miłości. W „Dirt In The Ground” mamy do czynienia z czymś więcej. Smutkiem jakby głębszym, znacznie bardziej posępnym. Dotyczącym śmierci, ale nie zobrazowanej przez konkretny przykład jakiejś osoby, a tym co z nas WSZYSTKICH pozostanie kiedy przyjdzie kres.  What does it matter, a dream of love, Or a dream of lies, We're all gonna be in the same place, When we die. Nie dowiemy się stąd czy według Waitsa czeka nas coś więcej. Odpowiedź prawdopodobnie brzmi nie. Mamy przywołanie krwawej zbrodni Kaina i konstatację, iż króla tak jak i żebraka spotka ten sam los. Jest tu jakaś gorzka akceptacja. Z jednej strony spokój, z drugiej zaś nietypowa maniera doświadczonego muzyka i rozgoryczony szloch dojrzałego człowieka.



4. The Cure – Apart












Dawno temu anioł zstąpił na ziemię by obdarzyć ludzi talentem. Jednemu z nich przekazał dar do wyrażenia czystej jak łza tęsknoty. Pewnego dnia ów człowiek swój talent ujawnił. Stworzył piosenkę i całą tęsknotę ujął w jej nieziemskich dźwiękach. Wtedy to właśnie Robert Smith napisał  „Apart”. (How did we get this far apart, We used to be so close together, How did we get this far apart, I thought this love would last forever).



3. Morphine – The Saddest Song












Nie od dziś wiadomo, że najgłębsze opowieści to te traktujące o nieszczęśliwej miłości lub jej końcu. Smutek uszlachetnia, a ten zapisany w dźwiękach „The Saddest Song” jawi się najbardziej ujmującym z możliwych. Już przy pierwszym My biggest fear is if I let you go, You’ll come and get me in my sleep… przeszywają mnie dreszcze. Saksofon nawiedza, Mark Sandman miażdży głosem (i przypomina nieco Cohena), nocny klimat przytłacza. Słysząc słowa when two worlds collide no one survives… wiemy już, że w tej historii nie ma nadziei, koniec jest zaś definitywny.  



2. Red House Painters – Medicine Bottle












Kiedyś wydawało mi się, że to utwór maksymalnie depresyjny i dołujący. Genialny Mark Kozelek na tle zimno-falowych, mrocznych plam melodii. Jakby spóźniony na to by z tym epickim nagraniem w połowie lat 80. ujść za klasyka. Wszystko jedno, prędzej czy później, stało się i tak. A wracając do pierwszej myśli, kiedy przyszło mi słuchać „Medicine Bottle” w chwili własnego smutku, „najgorszej nocy życia”, to nawet tych 9 with out you minut nie brzmiało aż tak beznadziejnie.




1. The Cure – Friday I’m In Love













The Cure już w latach 80. po serii mrocznych, dołujących albumów osiągnęli wyżyny popowej doskonałości za sprawą „The Head On The Door”. Od tamtej pory do „Wish” przytrafiło im się kilka hitów: „Inbetween Days”, „Close To Me”, „Just Like Heaven”, „Lullaby”. Pora na prawdopodobnie największy przyszła jednak wraz z początkiem nowej dekady. Jest coś przeuroczego, uzależniająco pięknego i wcale nie pretensjonalnego w „Friday I’m In Love”. Co zapytacie? Absolutnie wszystko. Każda część składowa zachwyca (Dressed up to the eyes, It's a wonderful surprise = top 3 najlepszych mostków), bo właściwie nie ma tu żadnych części, a kilkuminutowa swobodnie płynąca radość. To utwór o zakochiwaniu się w piątek, w którym tak naprawdę to my się zakochujemy.


1 komentarz: